Śladami męczeństwa ks. Jerzego

KAI |

publikacja 30.05.2010 10:07

Spokojny, cichy chłopiec, często zamyślony uczeń, zwyczajny ksiądz – tak wspominają go ludzie, którzy spotkali go na różnych etapach życia. Jak to się stało, że drobny, chorowity kapłan porywał tłumy odczytywanymi z kartki kazaniami.

Śladami męczeństwa ks. Jerzego Roman Koszowski /Foto Gość Obraz beatyfikacyjny i relikwiarz ks. Jerzego

Alek z Okopów

Tak naprawdę miał na imię Alfons, rodzina i znajomi mówili do niego Alek. Był trzecim z pięciorga dzieci Władysława i Marianny Popiełuszko. Imię na Jerzy zmienił dopiero w seminarium w Warszawie – w stolicy imię Alfons źle się kojarzyło. Dzieciństwo spędził w rodzinnej wsi Okopy. Dom stoi nadal przy asfaltowej drodze, jest murowany, okolony płotem, za którym widać krzyż wbity w ziemię w ogrodzie. Po przeciwnej stronie drogi stoi kapliczka, gdzie matka przyszłego beatyfikowanego przychodzi się modlić oraz głaz upamiętniający10. rocznicę śmierci ks. Jerzego.

Wieś Okopy od Suchowoli, gdzie Alek chodził do szkoły, dzieli 5 kilometrów. Mieszkańcy wsi zorganizowali się i dzieci do szkoły odwoził codziennie wóz zaprzężony w konie. Ale wśród podwożonych nie było młodego Popiełuszki. Alek wstawał codziennie rano przed godziną szóstą i szedł pieszo do Suchowoli na Mszę św., która rozpoczynała się o godz. 7. Chodził niezależnie od pogody – w deszcz, śnieg i mróz, choć matka często namawiała go, by został. O tak wczesnej porze zimą bywało jeszcze ciemno, a wokół był las. Alek nosił ze sobą dwa kamienie, w które miał uderzać, by odstraszać wilki. Po Mszy św. szedł do szkoły i stał przy drzwiach wejściowych, otwierając je przed nauczycielami. – Był niski, a w drzwiach była szyba, przez którą widać było jego uśmiechniętą twarz – wspomina nauczycielka Eugenia Wirkowska.

Pani Wirkowska uczyła w szkole średniej Wychowania Fizycznego w grupie dziewcząt. Ale pamięta Alka Popiełuszkę ze spotkań na przerwach i z relacji innych nauczycieli. - Był delikatny, niepewny siebie, skryty, cichy i opanowany – wspomina. – Nie brał udziału w figlach i psotach rówieśników, choć czasem go prowokowali. Jeśli zrzucali na niego winę za jakieś żarty, uśmiechał się tylko i nie chował urazy – mówi nauczycielka.

Na lekcjach był zazwyczaj zamyślony, ale uczył się dobrze. – Był serdecznym kolegą, był bardzo skromny – wspomina Krystyna Rojszyk-Gabrel, koleżanka z klasy Popiełuszki. Jako cenną pamiątkę przechowuje czarno-białe zdjęcie, na którym widać jak razem z Alkiem niesie krzesła w zimowy dzień. To było wtedy, gdy do Suchowoli przyjechała orkiestra z Filharmonii i dała koncert.

- Ciągnęło go do książek, ja zostałem na gospodarstwie – opowiada Józef Popiełuszko, starszy brat Alka. Po lekcjach bawili się w zwyczajne zabawy, np. w chowanego. Alek lubił fotografować, upamiętniać wydarzenia, to było jego hobby. Wcześnie rano wstawali obaj – młodszy do kościoła, jego o dwa lata starszy brat do gospodarstwa. Po latach pan Józef wspomina, że miał z bratem dobrą relację. Tak zostało do dziś, starszy brat modli się do Boga za pośrednictwem młodszego. – Jestem chory na nowotwór, ale dzięki wsparciu brata żyję i mam się dobrze – zapewnia. – Gdy Alek miał osiem, może dziewięć lat, robił sobie ołtarzyk i udawał, że odprawia msze – mówi Józef Popiełuszko. – Rodzina cieszyła się, że chce księdzem zostać, zwłaszcza rodzice.

Głęboką religijność Alek wyniósł z domu, Marianna Popiełuszko dbała o wspólną modlitwę, sama odmierzała odległości wg tego ile „zdrowasiek” uda jej się odmówić po drodze a przy pracy śpiewała „Godzinki”. W piątki odprawiała w domu z dziećmi Drogę Krzyżową, w sobotę nabożeństwa do Matki Bożej. Jeszcze będąc w ciąży z przyszłym beatyfikowanym, postanowiła powierzyć dziecko Bogu – gdyby urodziła się dziewczynka, miała zostać zakonnicą, a chłopiec księdzem. Zgodnie z jej gorącym życzeniem, Alfons przejawiał pobożność niezwykłą jak na swój wiek. I po maturze złożył papiery do seminarium w Warszawie. Bliżej byłoby mu do białostockiego, ale młody Popiełuszko był zafascynowany postacią Prymasa Wyszyńskiego a do tego seminarium warszawskie nie było tak przepełnione jak to w Białymstoku.

W szkole nie zdziwiono się szczególnie jego wyborem. Znana była jego pobożność, zresztą Suchowola może się poszczycić wieloma kapłańskimi powołaniami – od II wojny światowej wyszło stąd 100 księży. W parku leży kamień, upamiętniający, że właśnie tu znajduje się środek Europy, ale dla mieszkańców ważne jest, że to „ostatnie prawdziwe kresy”. – Wszyscy ci, którzy uważają, że ks. Jerzego Popiełuszkę ukształtowała Warszawa, powinni przyjechać tu i zobaczyć skąd się wywodzi – mówi Edmund Gabrel. – Wychowywał się tu, gdzie spotykając znajomego ludzie mówili „Pochwalony Jezus Chrystus”, nie „Dzień dobry”, a przy pracy wołali „Dopomóż Boże”. Tu rano ludzie odmawiali pacierz, w środku dnia śpiewali „Godzinki”, „Gorzkie żale” – wymienia. Zwraca uwagę, że w Suchowoli ludzie dbają o swoją tożsamość religijną i narodową, a w kościołach czczą Matkę Boską Ostrobramską. – To, że ks. Jerzy Popiełuszko był taki a nie inny, to wpływ jego rodziny, sąsiadów, tej ziemi – podkreśla Gabrel.

Dziś w Suchowoli oprócz szkoły, do której chodził Alek, jest także nowy zespół szkół, któremu nadano imię ks. Jerzego Popiełuszki. Mieszkańcy pamiętają o nim także każdego 19 dnia miesiąca podczas Mszy św. – Od 26 lat te Msze zamawiała pani Marianna – mówi proboszcz ks. Witold Skrouba, który na parafię przyszedł dopiero w 1996 roku, więc nie miał okazji spotkać ks. Popiełuszkę. – Przychodziła osobiście, potem ze względu na jej wiek, zapewniliśmy, że sami będziemy zapisywać te msze co miesiąc bez przypominania. Przez lata modliliśmy się o beatyfikację, ale nie przestaniemy się modlić 19 dnia każdego miesiąca także po niej, jako dziękczynienie – zapewnia.

Na plebanii, która stoi między kościołem a szkołą, urządzono Izbę Pamięci. Są w niej portrety ks. Popiełuszki, zdjęcia, pamiątki po nim, takie jak szkolna legitymacja. – Odwiedza nas coraz więcej pielgrzymów – zdradza ks. Skrouba. – Jednego dnia mieliśmy 700 osób! Odkąd zdarzył się cud eucharystyczny w Sokółce, pielgrzymi często zajeżdżają do nas również w drodze do lub stamtąd.

Na beatyfikację do Warszawy wybiera się niemal 100 parafian z Suchowoli.

Pamięć warszawiaków

W seminarium warszawskim kleryk Jurek Popiełuszko dzielił przez rok pokój z klerykiem Zygmuntem Malackim. – Gdybym wiedział, że zostanie błogosławionym i że będę w przyszłości proboszczem kościoła, przy którym będzie jego grób, prowadziłbym codziennie dziennik – mówi po latach ks. Malacki. Wspomina seminaryjnego kolegę jako osobę „normalną, powściągliwą, otwartą”. Kleryk Jerzy wyróżniał się tylko niezwykłą wrażliwością na człowieka, zwłaszcza cierpiącego, potrzebującego. – Sam miał już wtedy kłopoty ze zdrowiem, może dlatego inaczej patrzył na ludzi – zastanawia się ks. Malacki. Wspomina też, że klerycy, którzy przeszli służbę wojskową, byli postrzegani w seminarium jak bohaterzy – wszyscy wiedzieli przez co musieli przejść. Kleryk Jerzy też owiany był tą bohaterską legendą, ale sam o swoich doświadczeniach nie mówił. – Jeśli się czegoś dowiadywaliśmy, to raczej od jego kolegów – wspomina ksiądz proboszcz.

Grób ks. Jerzego Popiełuszki jest przy kościele św. Stanisława Kostki, gdzie był wikariuszem i skąd rozpoczęła się jego niezwykła droga jako kapelana ludzi pracy. Przy płycie w kształcie krzyża od 26 lat dzień i noc płoną znicze, codziennie są świeże kwiaty. – Parafia nigdy ich nie kupuje, ludzie przynoszą sami – mówi proboszcz ks. Zygmunt Malacki. A przychodzą nie tylko warszawiacy, parafia przeżywa nieustanny najazd pielgrzymów z całego kraju i świata. Do tej pory przy grobie ks. Jerzego modliło się ok. 18 mln ludzi, wśród nich Jan Paweł II, kard. Joseph Ratzinger, koronowane głowy, watykańscy dostojnicy, zwykli ludzi oraz... wyznawcy innych religii. Ze szczególnym wzruszeniem ks. Malacki wspomina grupę Japończyków, niechrześcijan. Zapytani o to, dlaczego odwiedzają grób katolickiego księdza, odpowiedzieli, że pragnęli złożyć hołd człowiekowi, który walczył o wolność i solidarność, zaczerpnąć tu siły, by ich życie było podobne.

Przed beatyfikacją przeprowadzano kanoniczną ekshumację i wówczas okazało się jakie środki bezpieczeństwa przedsięwziął ks. Teofil Bogucki, który był proboszczem parafii w owym czasie. Trumnę z ciałem ks. Popiełuszki umieszczono w żelbetonowej beczce, by nie można się do niej podkopać z boku. Od grobu do kościoła prowadziły też kable – prawdopodobnie mające uruchomić alarm przy próbie wykradzenia ciała. – Ta ostrożność ks. Boguckiego sprawiła nam nieco kłopotu, gdy trzeba było teraz wydobyć trumnę – mówi z uśmiechem ks. Malacki. Ciało ks. Jerzego, po pobraniu niewielkiej ilości relikwii, umieszczono w nowej trumnie i położono z powrotem w grobie.

Relikwie trafią w dniu beatyfikacji do Świątyni Opatrzności Bożej, a tydzień później do kościoła św. Stanisława Kostki, gdzie będą przechowywane w relikwiarzu. Prośby o relikwie napływają z całego świata, nawet z Urugwaju czy Peru. Zdaniem ks. Malackiego, w pierwszej kolejności dostaną je kościoły pod wezwaniem ks. Popiełuszki – w Bydgoszczy, Włocławku, Suchowoli i Toruniu.

W podziemiu kościoła, skąd 19 października 1984 roku ks. Jerzy wyjechał do Bydgoszczy, znajduje się muzeum jego pamięci. Do tej pory odwiedziło je 400 tys. ludzi. Zostało zorganizowane zwłaszcza z myślą o młodzieży, by pamięć o nim przetrwała w kolejnych pokoleniach. Są tam izby upamiętniające poszczególne etapy życia ks. Jerzego od dzieciństwa po męczeńską śmierć.

- Grób ks. Jerzego to niezwykłe miejsce, od samego pogrzebu zdarzają się tu nawrócenia, ludzie otrzymują łaski – podkreśla proboszcz parafii. Służba Informacyjna skrzętnie to wszystko zapisuje – 3,5 mln zorganizowanych grup pielgrzymich, 300 tys. pielgrzymów zagranicznych ze 130 krajów, 300 łask za wstawiennictwem ks. Jerzego, w tym jeden potwierdzony medycznie cud odzyskania wzroku. – W 1989 roku mieszkanka Rzeszowa, chorująca na jaskrę typu A, przyjechała pomodlić się u grobu ks. Jerzego – opowiada Katarzyna Soborak, notariusz w procesie beatyfikacyjnym księdza Jerzego Popiełuszki. – Była już wówczas niewidoma. Następnego dnia obudziła się i zobaczyła za oknem drzewa, a na nich liście. Z radości zaczęła krzyczeć, a że była wówczas w ośrodku dla niewidomych uznano, że zwariowała i odwieziono ją do szpitala psychiatrycznego. Dopiero tam zbadano ją i odesłano do okulisty a ten potwierdził odzyskanie wzroku.

Wolny od lęku

19 października 1984 roku ks. Jerzy Popiełuszko wyruszył z Warszawy do Bydgoszczy, by w kościele świętych Polskich Braci Męczenników odprawić Mszę św. Bydgoski kościół nie był jeszcze wtedy wykończony, w środku nie było ławek, a o wizycie ks. Popiełuszki z Warszawy nie było oficjalnych ogłoszeń z obawy przed represjami. A mimo to – choć to był powszedni dzień tygodnia, piątek – na Mszę przyszło kilka tysięcy ludzi. – O tym, że ks. Jerzy przyjedzie do nas dowiedziałem się od ówczesnego wikariusza, ks. Osińskiego, który zaprosił go podczas pielgrzymki ludzi pracy we wrześniu – opowiada ks. Romuald Biniak, proboszcz. – Trochę się martwiłem, bo miałem wyobrażenie o ks. Popiełuszce jako o buntowniku, wichrzycielu, który podburza ludzi, nosi długie włosy, ma w Warszawie garsonierę i był sądzony. A przyjechał zwyczajny, prosty ksiądz.

Źle się czuł, nie chciał jeść, dał się skusić tylko na kawę, siedzieliśmy przy stole wszyscy, a było wówczas w parafii ok. 10 księży i pan Waldemar Chrostowski, jego kierowca. Było po godz. 15-stej. Rozmawialiśmy o jego pracy, on opowiadał o szykanach, o tym jak ktoś rzucił kamieniem w szybę samochodu, którym jechali z Gdańska, mówił, że próbują go zabić. - Nie bardzo w to wtedy wierzyłem, nie sądziłem, że władza może się posunąć do morderstwa – wyznaje ks. Biniak. Ponieważ to był piątek, księża musieli iść do konfesjonałów na dyżur. I ks. Popiełuszko w naturalnym odruchu zaproponował, że on też będzie spowiadał. Ale miał wysoką temperaturę i udało się go namówić na odpoczynek przed Mszą, która miała rozpocząć się o godz. 18.00. Nie mówił podczas niej kazania, bo – jak wspomina ks. Biniak – po Mszy zaplanowany był z racji października różaniec. Ks. Popiełuszko zamiast homilii, poprowadził rozważania do tajemnic różańcowych.

Po uroczystości był zmęczony, ale nie mógł długo odpoczywać, zebrało się około 100 osób, które domagały się rozmowy z nim. – W jednej z sal na plebanii zrobiliśmy na szybko spotkanie, ale aktywiści wyszli z niego chyba rozczarowani, bo ks. Jerzy nie mówił o polityce – wspomina ks. Biniak. Dał się jeszcze namówić na skromną kolację – biały twaróg i kilka skibek chleba. I choć księża namawiali go, by przenocował z powodu stanu zdrowia, postanowił wyjechać. Kapłani zazwyczaj podróżują w „cywilnych” ubraniach, ale ks. Jerzy przed wyjazdem założył sutannę i bardzo starannie zapiął wszystkie guziki. Nie zgodził się też na eskortę drugiego samochodu do Warszawy, argumentując, że niepotrzebnie zmarnuje się benzynę, która była wtedy na kartki. – Teraz wiem, że to był błąd, ale wtedy nie przeczuwaliśmy takiego zagrożenia, ks. Popiełuszko mówił, że się nie boi, że jest gotowy na wszystko – opowiada ks. Biniak. – W rozważaniach różańcowych apelował, byśmy byli wolni od lęku, przemocy i zastraszenia.

Dziś w Bydgoszczy kościół, w którym sprawowana była ostatnia Msza św. ks. Popiełuszki, jest Sanktuarium Nowych Męczenników. Oprócz kaplic upamiętniających prześladowanych i pomordowanych chrześcijan na całym świecie, jest także kaplica poświęcona ks. Jerzemu. I ornat, w którym odprawiał swoją ostatnią Eucharystię. – Gdy doszła do nas wiadomość o jego porwaniu, siostra zakrystianka schowała ten ornat i już żaden ksiądz go nie założył – mówi ks. Biniak. – Uległem tylko namowom reżysera Rafała Wieczyńskiego, który uprosił mnie, by aktor grający ks. Popiełuszkę mógł założyć ten ornat. Zanim aktor wyszedł na plan zdjęciowy, modlił się przez pół godziny w kaplicy.

Niedaleko kościoła działa hospicjum, mające 18 łóżek i opiekujące się 200 chorymi terminalnie w ich domach. Gdy przyszła pora na wybranie nazwy, zgodzono się bez wahania na imię ks. Jerzego Popiełuszki. – Na wszelakich zjazdach dziwiono się nam, bo zwykle za patrona obiera się św. Łazarza albo św. Krzysztofa – przyznaje Czesława Mieszkódź-Mieszkowska, członkini Zarządu Hospicjum. – Teraz, po beatyfikacji, nie będą się już tak dziwić.

Śladem męczeństwa

Ks. Popiełuszko z Waldemarem Chrostowskim wyjechali z Bydgoszczy po godz. 22.00. Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa – Waldemar Chmielewski, Grzegorz Piotrowski i Leszek Pękala - zatrzymali ich za miejscowością Górsk. To prosty odcinek drogi, porośniętej lasem. Tam, gdzie Chrostowski wskazał miejsce „zatrzymania”, postawiono w lesie duży biały krzyż, oparty poprzecznym ramieniem o ziemię. Prowadzą do niego dwie wycementowane alejki dla pielgrzymów chcących zapalić tu znicz czy złożyć kwiaty. Stąd rozpoczęła się droga ks. Jerzego do męczeństwa.

Bity, kneblowany i wiązany, trzykrotnie – wg relacji morderców – próbował się wydostać z bagażnika samochodu i uciec. Ostatecznie oprawcy zawiązali mu sznur na szyi, łącząc go z węzłem na kostkach tak, by przy próbie wyprostowania zgiętych nóg pętla na szyi zaciskała się. Gdy zrzucali ciało ks. Popiełuszki z włocławskiej tamy do Wisły, kapłan mógł już nie żyć.

Dziś z prawego brzegu rzeki można popatrzeć na to miejsce. Pod tamą – między czwartym a piątym filarem - jest prawdziwa kipiel, spiętrzona woda o głębokości ok. 8 metrów. Obciążone kamieniami ciało księdza mogło tam zniknąć na zawsze, gdyby mordercy nie wskazali miejsca. Przy brzegu postawiono barierkę, wybrukowano alejkę z latarniami, jest biała budka - Punkt Informacyjny dla Pielgrzymów. Przy barierce kuloodporna szyba ze znakiem krzyża, a pod nią znicze i kwiaty. Na szybie widoczne ślady po uderzeniach – wielokrotnie próbowano ją zniszczyć. Nieco dalej stoi krzyż papieski, podświetlony każdej nocy. Na przeciwległym brzegu budowany jest nowy kościół pod wezwaniem ks. Jerzego Popiełuszki.

Módlcie się do niego

Pani Marianna Popiełuszko ma dzisiaj już 90 lat. Drobna staruszka w chustce na głowie, poruszająca się o lasce, mieszka nadal w Okopach. Niezwykle rzadko zdarza się, by matka uczestniczyła w Mszy beatyfikacyjnej swojego syna. Jej dany będzie ten przywilej. – Kto we łzach sieje, w radości żąć będzie, kto w smutku żegna, w radości spotka – odpowiada na pytanie czy cieszy się z beatyfikacji syna. Wspominając go mówi, że lubił się modlić, ona sama modli się, ale nie do niego. – Do Boga się modlę, za wstawiennictwem mojego syna – tłumaczy. Czy syn pomaga? – Czy ja to będę ogłaszać wszystkim? – pyta jakby samą siebie. – Chcecie wiedzieć czy pomaga, to módlcie się do niego – dodaje.