Gość w dom, Bóg w dom

Światosław Rojewski

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 01.06.2010 11:34

Na misji spotkamy Księży i Braci zakonników z Polski oraz Siostry misjonarki. Wszyscy z niedowierzaniem słuchają naszych opowieści o Kazimierzu Nowaku. Pomimo, że pracują w Afryce juz wiele lat, postać naszego podróżnika nie była im znana.

Gość w dom, Bóg w dom   U Pallotynów w Kgitondo Śladami Kazimierza Nowaka dotarliśmy do Kigali-stolicy Rwandy. Szukaliśmy domu Ojców Białych (bo wg zapisków właśnie do nich dotarł nasz rodak). Jednak uzyskujemy informację, że dom ten juz nie istnieje. Zatrzymujemy sie u Ojców Pallotynów na Kgitondo. Zostajemy przyjęci zgodnie z maksymą „Gość w dom, Bóg w dom”. Na misji spotkamy Księży i Braci zakonników z Polski oraz Siostry misjonarki. Wszyscy z niedowierzaniem słuchają naszych opowieści o Kazimierzu Nowaku. Pomimo, że pracują w Afryce juz wiele lat, postać naszego podróżnika nie była im znana. Nowakowe historie ciągną sie do późnej nocy. Na misji umieszczamy pamiątkową tabliczkę upamiętniającą trasę Nowaka.

Gość w dom, Bóg w dom   Światek udziela wywiadu dla rwandyjskiej telewizji W Kigali spotykamy Beatę Schyaka, Polkę od lat mieszkającą w Rwandzie. Beata wraz z rodziną spontanicznie przyczynia sie do promocji naszego projektu. Następnego dnia spotkamy sie z konsulem honorowym RP, p. Charlesem Ngarambe oraz z ministrem sportu i kultury Rwady – Jeanem Pierre Karabanga, przedstawicielami rwandyjskich mediów: TV i gazety.

Na spotkaniu prezentujemy ideę całego projektu, postać naszego podróżnika oraz trasę naszego etapu, co spotyka sie z dużym zainteresowaniem. W trakcie oraz krótko po spotkaniu, zostaje nakręcony reportaż, który zostanie wyemitowany w jedynej rwandyjskiej stacji telewizyjnej, w piątek wieczorem o godz. 19.00.

Gość w dom, Bóg w dom   Syn naszego gospodarza Kolejnym punktem dnia jest wizyta u prezydenta rwandyjskiej federacji kolarskiej p. Fetus Bizimana. W trakcie rozmowy poruszamy kwestie ewentualnej współpracy między polskimi a rwandyjskimi kolarzami. Postać p. Bizimana znana jest w Rwandzie z nietuzinkowych akcji rowerowych na rzecz ochrony przyrody czy zdrowia. Zostajemy zaproszeni na przyszłoroczny „tour de gorilla”! Po naszych ostatnich przejazdach górskich, ta trasa, nie wydaje sie nam juz trudna!!

Bywanie na rwandyjskich salonach jest juz odrobinę nużące. Czas nas goni i wsiadamy na nasze Brennabory. Jedziemy dalej.

Gość w dom, Bóg w dom   Mzungu Zatrzymujemy sie na nocleg na terenie międzynarodowego parkingu tranzytowego. To niezła miejscówka. Musimy użyć nie lada argumentów w Kinyarwanda, aby czarnoskóry strażnik z kałasznikowem pozwolił nam zostać tu na noc. Patent „na Nowaka” po raz kolejny zadziałał! Wieczorem,  gdy juz nasze namioty połyskują w świetle rwandyjskiego księżyca, przysiada sie do nas szef parkingu z tłumaczem i po raz wtóry ciągną sie historie nowakowe. Książkowe zdjęcie Kazika z królem Mutara I robi niesamowitą furorę. Król jest postacią bardzo znaną, jednak w czasie podroży Nowaka nie było „modne” fotografowanie sie białych z tubylcami – tym bardziej nasza podroż jest dla nich czymś wyjątkowym.

Gość w dom, Bóg w dom   Gotowy garnek Z ciekawostek dowiadujemy sie, że cysterny, stojące na naszym parkingu, oczekują na rozładunek czasami po dwa albo i trzy tygodnie. Wiele z nich przybyło tu z dalekiej Tanzanii. Waga jednego zestawu (ciągnik + cysterna + naczepa) dochodzi do 70 ton.

O poranku zwijamy namioty i ruszamy dalej w drogę! Powtórka z rozrywki- czekają na nas forsowne podjazdy i upalne słońce. Wieczorem docieramy do Karenge -malowniczej wsi z widokiem na góry i wulkany. Pozytywne wibracje tego miejsca  powodują ,ze zatrzymujemy sie tutaj na nocleg. U jednego z tubylców udaje sie nam wyjednać kawałek podwórka. Rozbijamy namioty w środku bananowego gaju. Jest bardzo po afrykańsku! Zdobywamy węgiel drzewny, zaopatrujemy sie w ziemniaki, cebule, oliwę.

Gość w dom, Bóg w dom   O poranku wita nas tęcza W trakcie kolacji pojawia sie patrol policji. Okazuje sie ,że wg miejscowego prawa, jesteśmy tutaj nielegalnie. W Rwandzie obcokrajowcom nie wolno spać pod gołym niebem. Tłumaczeniom nie ma końca. Wreszcie ratuje nas wpis do naszej księgi pamiątkowej autorstwa rwandyjskiego ministra. Możemy spać spokojnie,  a patrol poruszony naszą misją i koneksjami z rwandyjskim establishmentem, ustanawia dla nas lokalną ochronę. Nad ranem ruszamy do Ruhango przywitani, wiszącą tęczą nad pobliskimi wzgórzami…

Nasz nowakowy team pnie się górską drogą w stronę osady Ruhango. Na szlaku doświadczamy licznych awarii. Pęka łańcuch. Radek ogarnia sytuację. Startujemy. Dopisek Asi: Czasami mam wrażenie, że rowery chłopakom psują sie specjalnie! Mamy obowiązkowe przerwy techniczne na Primusa (rwandyjskie piwo;-)

Docieramy do osady, gdzie odnajdujemy kolejna misję Pallotynów i siostrę Annę. Po ciepłym przyjęciu nowakowego zespołu próbujemy rwandyjskiej kuchni. Na  stole pojawia sie fufu (pierwsza potrawa z manioku), gulasz oberżynowo-szpinakowy, krokiety z maki dura, ragout fasolowe i oczywiście nieodłączne pili-pili (bardzooooooo ostry olej z papryczek). Znakomitym dopełnieniem tego niecodziennego menu jest rwandyjska kawa  z trzcinowym cukrem z pobliskiego pola i mlekiem prosto od krowy!!! Poznawanie Rwandy, jej smaków, zapachów, krajobrazów na nowakowej trasie jest dla nas magiczne.

Gość w dom, Bóg w dom   Znajomość Kulminacyjnym punktem dnia jest nasza wizyta w osadzie pigmejów. Mamy sposobność zobaczyć ich codzienne czynności. Tym razem jest to lepienie glinianych naczyń. Dwie kobiety demonstrują nam swoje umiejętności. Z wielkim zaciekawieniem oglądamy jak spod ich palców kawałek gliny zamienia sie w kunsztowny dzban. Kobiety są zadowolone z naszej obecności i coraz śmielej nas indagują. Ulepione naczynia trafiają do paleniska, gdzie przyjmują swoją ostateczną formę.  Cena gotowego wyrobu równa się wartości jednego dolara. Bardzo chętnie kupilibyśmy tuzin pigmejskich naczyń, ale nie sposób byłoby wrzucić je na pakę naszych Brennaborów. Rewanżując się za spontaniczny pokaz zostawiamy rodzinie upominki.

Kolejnym przeżyciem jest wizyta w szpitalu misyjnym. Odwiedzamy laboratorium, izbę przyjęć, sale chorych i … porodówkę. Krótko przed naszą wizytą przyszło na świat kolejne rwandyjskie dziecko: umugobge (dziewczynka). Murzyńskie dzieci rodzą się białe, dopiero później ich kolor skóry się zmienia. W wolnym tłumaczeniu jednego z rwandyjskich powiedzeń jest: „Czarna , ciężarna matka oczekuje przyjścia na świat białego dziecka”. Jak sie przekonujemy , rzeczywiście tak jest.

Spacerując po osadzie nieodłącznie towarzyszy nam procesja dzieci i zaciekawione spojrzenia dorosłych. Witając się z nimi opowiadamy o Nowaku, jego podróży przez Afrykę. Każdy z rozmówców z niedowierzaniem na nas patrzy i kiwa głową. Dla tych ludzi jest to bardzo trudne do zrozumienia. Żegnając sie z nami ściskają nas serdecznie życząc: KOMERA, KOMERA (odwagi).