Jak dzieci

ks. Artur Stopka

Odnoszę wrażenie, że wbrew temu, co sam Kościół mówi na temat dzieci, praktyka niejednokrotnie sprowadza się do przedmiotowego, a nie podmiotowego traktowania dzieci.

Jak dzieci

Pierwszego czerwca obchodzimy Dzień Dziecka. Wiadomo. W czym się to przejawia? Nie tylko w kupowaniu dzieciom mniej lub bardziej sensownych prezentów. W Dzień Dziecka wpuszczamy dzieci tam, gdzie przez okrągły rok staramy się ich raczej nie wpuszczać. Dajemy im też do rąk rozmaite „narzędzia”, których zwykle zazdrośnie strzeżemy w naszym świecie dorosłych. Pierwszego czerwca dzieci pojawiają się masowo i tłumnie w telewizyjnych i radiowych studiach, gdzie dostają do ręki mikrofony, kamery i możliwość robienia tego, co zwykle robią tzw. medialne gwiazdy. Dzieci pojawiają się w różnych mniej lub bardziej ważnych instytucjach, gdzie pozwala im się a to zasiąść na fotelu burmistrza lub prezesa, a to dotknąć czegoś, od czego w inne dni mają się trzymać daleko, bo to zastrzeżone dla dorosłych. Nawet zasiadają w parlamentarnych fotelach i obradują, niczym posłowie i senatorowie. Na szczęście nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, aby na ten jeden dzień pozwolić im kandydować na najwyższy urząd w państwie, ale może lepiej takich pomysłów nie nagłaśniać, bo jeszcze jakiemuś dorosłemu przyjdzie do głowy je zrealizować.

Generalnie w Dniu Dziecka nie tylko pozwalamy, ale wręcz zachęcamy dzieci, żeby... udawały dorosłych. Bo to przecież w sumie zabawne, gdy jakiś małolat z grobową miną kopiuje mniej lub bardziej udolnie polityka, dziennikarza, gwiazdę popu albo jakiegoś innego dorosłego, przekonanego o swojej ważności. A my dorośli też udajemy. Co? Że to dziecięce udawanie traktujemy na serio. Że zdanie dzieci w różnych kwestiach traktujemy z taką samą powagą, jak zdanie dorosłych. Że dzieci uważamy za partnerów.

Natrafiłem niedawno w Internecie na specyficzną akcję dotyczącą dzieci. Grafika przedstawiała wnętrze legitymacji partii, której sztandar kiedyś kazał wyprowadzić z sali Mieczysław Rakowski. Jednak zamiast zdjęcia jakiegoś zasłużonego towarzysza partyjnego wmontowano w nią zdjęcie uroczej dziewczynki z podpisem „Zaproszenie na chrzest”. W prawym górnym rogu umieszczono znak zakazu wjazdu z symbolicznym kościołem na białym tle i podpisem „Od 18 roku życia”. Nad legitymacją znalazło się pytanie „Chrzcisz?”. Pod nią kolejne: „A zapisałbyś ją do partii?”.

Pewnie bym się na tym fotomontażu i jego przesłaniu nie skupił przesadnie, ale w ostatnich dniach dużo słyszałem o rodzinie, a zwłaszcza o ojcostwie i macierzyństwie. Ktoś miedzy innymi przypomniał artykuł 48 naszej Konstytucji, który mówi: „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”. W zestawieniu z opisanym wyżej przejawem twórczości graficznej zacząłem się zastanawiać, o co chodzi z tym uwzględnianiem stopnia dojrzałości dziecka, a także wolności jego sumienia i wyznania oraz jego przekonań. Szczególnym kontekstem moich zastanowień jest wciąż trwająca dyskusja wokół ustawy o zapobieganiu przemocy w rodzinie. I odmieniane przez wszystkie przypadki sformułowanie „dobro dziecka”.

Gdy wpisze się w wyszukiwarkę hasło „dziecko w kościele”, pojawiają się linki przede wszystkim do dyskusji na temat tego, w jakim wieku dzieci można zabierać na Mszę św. i co zrobić, aby maluch się nie nudził i nie przeszkadzał innym uczestnikom liturgii. O wiele trudniej znaleźć coś na temat spojrzenia Kościoła na dziecko w nim obecne. Co nie znaczy, że Kościół na ten temat milczy. Wygląda raczej na to, że nie jest to temat szczególnie często podejmowany w rozmowach i dyskusjach. Odnoszę wrażenie, że wbrew temu, co sam Kościół mówi na temat dzieci, praktyka niejednokrotnie sprowadza się do przedmiotowego, a nie podmiotowego traktowania dzieci. Czy nie jest tak, że również w Kościele raz po raz wolimy, gdy dzieci udają dorosłych, a nie są sobą? Czy nie o takim widzeniu świadczą pomniejszone wersje sukien ślubnych i drogich garniturów, w które nadal w wielu parafiach wciskane są dzieci czasie uroczystości Pierwszej Komunii Świętej?

Jan Paweł II w 1994 roku napisał „List do dzieci”. To bardzo poważny list. Najważniejszą sprawą w tym dokumencie jest prośba Papieża do dzieci. „Pragnę powierzyć waszej modlitwie, drodzy mali przyjaciele, nie tylko sprawy waszej rodziny, ale także wszystkich rodzin na świecie. I nie tylko to. Mam jeszcze wiele innych spraw, które chcę wam polecić. Papież liczy bardzo na wasze modlitwy. Musimy się razem wiele modlić, ażeby ludzkość, a żyje na ziemi wiele miliardów ludzi, stawała się coraz bardziej rodziną Bożą, ażeby mogła żyć w pokoju” - czytamy w papieskim liście. To nie żarty, podlizywanie się dzieciom czy zachęcanie ich do udawania dorosłych. To zaproszenie do współpracy w ważnej sprawie przez wykonywanie tego, co dzieci potrafią. Z uwzględnieniem stopnia ich dojrzałości, a także wolności ich sumień i wyznania oraz ich przekonań.

Pan Jezus mówił, że mamy się stać „jak dzieci”. Nie bardzo wiemy, jak sobie z tym poleceniem poradzić, ponieważ nie za bardzo wiemy, co to znaczy być dzieckiem. A sami nie wiedząc coraz częściej sprawiamy, że nie wiedzą tego również dzieci.