Żyć, nie wegetować! - bł. Pier Giorgio Frassati

Ks. Marek Gancarczyk

publikacja 04.07.2019 08:55

Na domowym zegarze wybiła godzina siódma, gdy Pier Giorgio przestał oddychać. Śmierć nie zmieniła piękna jego twarzy. Pokojówka państwa Frassatich zapisała w kalendarzu: "Siódma rano. Niepowetowana strata. Biedny pan Giorgio. Był święty i Bóg chciał go mieć u siebie".

Żyć, nie wegetować! - bł. Pier Giorgio Frassati Pier Giorgio Frassati.

Wszyscy do trumny

Pier Giorgio Frassati zmarł 4 lipca 1925 roku w Turynie po kilku dniach cierpień spowodowanych chorobą Heine-Medina. Miał 24 lata. Zwykle śmierć kończy ziemską historię człowieka, chyba że zmarły nosił w sobie jakąś tajemnicę, która nie umiera. Pier Giorgio potrafił pięknie żyć. To sztuka upragniona przez wszystkich, ale osiągana tylko przez nielicznych. Jeżeli zatem pojawiał się ktoś, kto w sztuce pięknego życia dochodził do mistrzostwa, musiał wywołać poruszenie. Wieść o śmierci młodego Frassatiego błyskawicznie rozniosła się po mieście, a za pośrednictwem gazet po całych Włoszech. Pewne znaczenie miał fakt, że zmarły był synem wpływowego człowieka. Alfredo Frassati, ojciec Piera Giorgia, był swego czasu najmłodszym senatorem Zjednoczonego Królestwa Włoskiego, a jednocześnie właścicielem i redaktorem wychodzącego do dzisiaj dziennika „La Stampa”.

CheminNeuf NetforGod Błogosławiony Frassati



W najmniejszym jednak stopniu nie zabiegał o rozgłos wokół śmierci swojego syna. To nie wysoka pozycja społeczna rodziny Frassatich, ale doskonałość w sztuce pięknego życia ściągnęła do trumny Piera Giorgia nieprzeliczone tłumy. Na pogrzeb przyszedł prawie cały Turyn: dostojnicy państwowi i studenci, młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety, znajomi i nieznajomi, bogaci i biedni - przede wszystkim ci z przedmieść, którzy zaznali wiele dobroci od Giorgia. Jedni płakali, inni się modlili, ktoś nie chciał stracić miejsca w pobliżu trumny. Tylko ojciec ze zdumieniem przecierał oczy i pytał samego siebie, kim był jego syn.

Człowiek lawina

Na dużym stole w biurze Stowarzyszenia bł. Piera Giorgia w Rzymie leżą czarno-białe fotografie z rodzinnego archiwum Frassatich. Na prawie każdym jasna twarz czarnowłosego młodzieńca.

Górski Bieg Frassatiego Górski Bieg Frassatiego 2019 - Best Of



- To lubię najbardziej - mówi Wanda Gawrońska, siostrzenica Błogosławionego, wyjmując ze sterty jedno zdjęcie. - Najlepiej pokazuje, jakim człowiekiem był Pier Giorgio. Tylko on umiał tak cieszyć się życiem - dodaje. Na zdjęciu widać grupę młodzieńców, wszyscy roześmiani i radośni. Jednak wzrok biegnie do jednego. To właśnie Pier Giorgio. Z jego twarzy, z całej jego sylwetki tryska życie. Nie na darmo powiedziano o nim, że był lawiną życia. Pociągał za sobą ludzi, których spotykał. Nigdy nie brakowało mu przyjaciół.

W liście do siostry Luciany napisał: „Pytasz, czy jestem wesół? A jakże mógłbym nim nie być, póki wiara daje mi siły? Zawsze wesół. Smutek powinien być wygnany z dusz katolików. Cierpienie nie jest smutkiem, który jest najgorszą ze wszystkich chorób. Ta choroba wynika zawsze z niewiary”.
- To również jest niezwykłe zdjęcie - opowiada Wanda Gawrońska. - Zostało zrobione w czasie ostatniej wspinaczki Piera Giorgia na alpejski szczyt Le Lunelle niespełna miesiąc przed jego śmiercią. Na tym zdjęciu przyszły Błogosławiony napisał dwa słowa: „Verso l’alto”, czyli „Ku górze”.



Pier Giorgio od dziecka lubił chodzić po górach. Więcej, on kochał góry. Tej miłości nauczyła go mama. Z Pollone, jego rodzinnej miejscowości, było niedaleko w Alpy. „Z każdym dniem - pisał w jednym z listów - coraz bardziej kocham góry, i chciałbym, o ile studia mi na to pozwolą, spędzać w górach całe dnie i w tym czystym powietrzu kontemplować wielkość Stwórcy”.

Zobacz galerię z Górskiego Biegu Frassatiego, który zorganizował "Gość Niedzielny" i "Radio eM"

Wosk na ubraniu

Pier Giorgio potrafił pięknie żyć, bo znalazł źródło Życia. Już jako mały chłopak wiedział, gdzie można znaleźć prawdziwe Życie.
- Ojcze, wygrałem! - wołał kiedyś do zaprzyjaźnionego księdza.
- Co takiego wygrałeś, los na loterii? - spytał ksiądz, choć wiedział, o co chodzi.
- Wygrałem, wygrałem, mama się zgodziła - biegał jak szalony po pokoju.

Minęły dwa lata od I Komunii św. Piera Giorgia, którą przyjął w wieku 10 lat. Zapragnął teraz przystępować do Komunii każdego dnia. Na to nie chciała się jednak zgodzić mama. Po czterech dniach nalegania, tłumaczenia i prośby wreszcie ustąpiła. Od tego czasu codziennie karmił się Chlebem Życia. Rozwijał także życie modlitwy. Umiał się modlić. Szczególnie lubił nocne adoracje przed Najświętszym Sakramentem. Zapisał się do studenckiego stowarzyszenia Nocnej Adoracji. Raz w miesiącu, zwykle od dziesiątej wieczorem do drugiej po północy, adorował Najświętszy Sakrament. Pier Giorgio był niezwykle przystojnym młodzieńcem, ale na modlitwie jego postać budziła szczególne zainteresowanie.

„Stał około godziny - wspominała jedna z przyjaciółek - piękny, ze splecionymi ramionami. Z takim wyrazem twarzy, że odwracałam oczy od Najświętszego Sakramentu i patrzałam na tego chłopca”. Z setek czy nawet tysięcy świadectw o Pierze Giorgiu, te dotyczące modlitwy są chyba najbardziej przejmujące. „Klęczał na posadzce - pisał któryś z kolegów - otoczony innymi i potrącany przez tych, którzy szli do Komunii Świętej lub wracali po jej przyjęciu. Tak był skupiony, że nie zauważył, jak wosk świecy kapie mu na ubranie”.

Pełnym blaskiem

Sztukę pięknego życia można nazwać świętością. 20 maja 1990 roku w Rzymie Ojciec Święty ogłosił Piera Giorgia Frassatiego błogosławionym. Dla Papieża musiała to być chwila niezwykła, bo już wiele lat wcześniej, jeszcze jako arcybiskup krakowski, zachwycił się urodą życia tego młodego Włocha. Od czasu beatyfikacji może ona lśnić pełnym blaskiem. I tak się dzieje. W wielu miejscach na świecie, również w Polsce, istnieją kluby, stowarzyszenia czy wspólnoty, którym patronuje bł. Pier Giorgio Frassati - człowiek, który w Bogu nauczył się sztuki najtrudniejszej, ale i najważniejszej - pięknego życia.

Zobacz galerię z Górskiego Biegu Frassatiego, który zorganizował "Gość Niedzielny" i "Radio eM"