PAP |
publikacja 15.06.2010 15:09
Sekretarz stanu w kancelarii premiera Władysław Bartoszewski - któremu we wtorkowej wizycie w Zielonej Górze towarzyszą funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu - powtórzył, że nie boi się pogróżek.
Władysław Bartoszewski
Józef Wolny/Agencja GN
Wtorkowa "Gazeta Wyborcza" napisała, że pogróżki wobec Bartoszewskiego zaczęły się po poparciu przez niego kandydatury Bronisława Komorowskiego na prezydenta.
Bartoszewski porównał wówczas tego kandydata do "ojca rodziny", zaś o jego głównym konkurencie - szefie PiS Jarosławie Kaczyńskim powiedział, że ma "doświadczenie jedynie w hodowli zwierząt futerkowych".
Bartoszewski powiedział w Zielonej Górze, że anonimowe listy z pogróżkami nie trafiały bezpośrednio do niego. "Odbierali je moi pracownicy i przekazali do odpowiednich władz" - wyjaśnił. Dodał, że te władze przeprowadziły "ekspertyzy i badania".
O decyzji ministra spraw wewnętrznych i administracji o przydzieleniu mu ochrony, Bartoszewski dowiedział się na początku czerwca.
"Jako pracownik kancelarii premiera musiałem się podporządkować, że będą korzystał ze stałej ochrony osobowej, ponieważ moje życie i zdrowie jest zagrożone. Zapytałem się na czym to polega, i dowiedziałem się, że są wystarczające przesłanki" - powiedział Bartoszewski.
"GW" napisała, że zatrudniająca Bartoszewskiego kancelaria premiera otrzymała ponad 100 anonimowych listów z pogróżkami pod adresem tego polityka. Były one podpisane m.in. "prawdziwy patriota" czy też "prawdziwy Polak".
"Przeżyłem Hitlera i Stalina, to przeżyję jeszcze jakichś rodaków" - powtórzył w Zielonej Górze Bartoszewski. Zaznaczył, że mimo tych anonimów nie zmieni swojego postępowania "ani o jotę" i nadal będzie wykonywał swój program.