Ksiądz też… grzesznik

ks. Artur Stopka

Traktowanie każdego duchownego jak „półświętego”, jak nadczłowieka, to bardzo groźna pokusa. Dla wszystkich. Kto jej ulega, wcześniej czy później dozna poważnego rozczarowania.

Ksiądz też… grzesznik

„Wstyd mi za mój Kościół” - napisał Roman Graczyk na zakończenie felietonu opublikowanego w portalu Interia.pl. O co poszło? Odpowiedź na to pytanie jest już w tytule: „Abp Paetz - wstyd i hipokryzja”. Między tytułem a ostatnim zdaniem dużo ostrych, emocjonalnych sformułowań. Na przykład takich: „Struktury kościelne, które powinny bronić tych młodych chłopców i bronić elementarnego poczucia sprawiedliwości wśród wiernych, broniły hierarchy, który nie panował nad swoimi popędami”. Albo takich: „Nie podzielam poglądu ks. Adama Bonieckiego, który na okoliczność "ułaskawienia" Paetza mówi o ewangelicznej radości z nawróconego grzesznika. Ja się ani trochę nie raduję. Czuję się opluty i smucę się kolejnym blamażem moralnym mojego Kościoła. Bo tu nie ma żadnego nawrócenia”. Tak to w piątek, 18 czerwca br. widział były publicysta „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej”, a obecnie pracownik Instytutu Pamięci Narodowej.

W swych emocjach i ocenach Roman Graczyk nie był i nie jest odosobniony. Podobnych głosów można było nie tylko w mediach, ale w zwykłych rozmowach na przystanku albo w pracy, usłyszeć wiele. Łączy jest przede wszystkim poczucie rozczarowania i zawodu. Kto zawiódł? Graczyk mówi o „strukturach” i „instytucjach” kościelnych. Inni nie są aż tak oględni. Mówią bez ogródek, że zawiedli ich duchowni - biskupi i księża.

W najnowszym numerze tygodnika „Wprost” pod nowym kierownictwem Tomasza Lisa zbitka: najpierw artykuł na temat byłego arcybiskupa poznańskiego, zatytułowany „Bezwstyd”, a zaraz po nim rozmowa z Korą Jackowską. Już w tytule znakomita wokalistka wyznaje „Byłam ofiara księdza”. A potem zapowiada swoją nową autorską piosenkę, której premiera w Internecie już za dwa dni (24 czerwca, w uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela - też zastanawiająca „zbitka”). W utworze „Zabawa w chowanego” Kora opowiada historię ze swojego dzieciństwa, kiedy była molestowana przez księdza. W rozmowie z „Wprostem” przedstawia okoliczności i szczegóły tamtych wydarzeń. Przerażające! Choć wydawałoby się, że po tym, co w ostatnich kilku latach na podobny temat przynosiły media, niewiele jest nas już w stanie poruszyć. A jednak. W kontekście przeżyć, które relacjonuje Kora, nie dziwią jej bardzo ostre słowa: „To wielka wina Kościoła. Tak wielka, że nie widzę już w Kościele dobroci. Widzę przemoc, wyłudzenie, majątek, pychę. To jest Kościół, który całkowicie zaparł się i zaprzepaścił naukę Jezusa” - oskarża kobieta, która tak pięknie potrafi śpiewać o miłości. Czy ktokolwiek ma prawo zatykać jej w tej sytuacji usta?

Najbardziej przeraziła mnie odpowiedź byłej wokalistki zespołu Maanam na pytanie: „Nie ma dobrych księży?”. Kora powiedziała: „Pewnie są, ale dla mnie wyrażenie „dobry ksiądz" to oksymoron” (metaforyczne zestawienie wyrazów o przeciwstawnym, wykluczającym się wzajemnie znaczeniu, np. gorzkie szczęście, wymowne milczenie - przyp. A. S.). Potem dodała, że była ofiarą molestowania także przez mężczyzn z kręgu jej własnej rodziny. Ale zaraz uczyniła bardzo istotne rozróżnienie: „Czym innym jednak jest spoufalanie się erotyczne z dzieckiem osoby świeckiej, a czym innym księdza”. Skąd ta bardzo ważna różnica? Właśnie wyjaśnienie tej kwestii jest dla mnie, księdza, przerażające: „Pamiętam, że jako dziecko zastanawiałam się, czy zakonnice i księża sikają i robią kupę. Mnie się wydawało trywialne już to, że oni jedli, wkładali coś do ust, a co dopiero mówić o innych potrzebach? Gdy wychowuje się dziecko, stawiając duchownych na piedestale, to jest dla niego strasznym odkryciem, gdy ten półświęty okazuje się ciemną siłą. Dopóki Kościół nie zda sobie sprawy z tego, jaką robi krzywdę, i nie przyzna się do wyrządzonego zła, nic się nie zmieni”.

Pani Kora Jackowska jest nie tylko ofiarą złego, grzesznego księdza. Jest również ofiarą fałszywego obrazu duchownego, który wciąż, wciąż i wciąż trwa, jest upowszechniany i kultywowany w bardzo wielu środowiskach. Także przez wielu księży. Także w wielu kościelnych instytucjach. Bardzo ważnych instytucjach. Kora w wyjątkowo celnych słowach ujęła istotę tego fałszerstwa. Traktowanie każdego duchownego jak „półświętego”, jak nadczłowieka, to bardzo groźna pokusa. Dla wszystkich. Zarówno dla tych, którzy bez żadnej swojej zasługi zostali wybrani i powołani do kapłaństwa służebnego w Kościele, jak i dla tych, którzy nie przyjmują święceń, ale uczestniczą w kapłaństwie powszechnym. Kto jej ulega, wcześniej czy później dozna poważnego rozczarowania i zawodu nie tylko odkryciem, że ksiądz to taki sam człowiek, jak każdy inny, ale również tym, że jest on grzesznikiem. Bywa, że wielkim grzesznikiem.

Nieraz w konfesjonale łapię się na tym, że gdy ktoś wyznaje swoje grzechy, mam ochotę powiedzieć „Ja też”, a czasem wyznać penitentowi „Ja o wiele bardziej”. Nie robię tego. Ale przecież w czasie każdej Mszy św. razem z wszystkimi uczestnikami powtarzam głośno „Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Nie mogę w czasie aktu pokuty milczeć. Mam bardzo dużo na sumieniu. Wie to nie tylko Pan Bóg. Wiedzą przecież o tym wcale liczni ludzi, których tak czy inaczej skrzywdziłem, których moje grzechy bezpośrednio dotknęły.

W pewnej parafii byłem świadkiem kazania, w którym ksiądz bardzo ostro piętnował konkretny grzech. „Ale im powiedział” - ucieszył się głośno zakrystianin. „O ile go znam, mówił to kazanie do siebie” - odezwał się siedzący w kącie z brewiarzem ksiądz emeryt. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do emeryta. Też znam tego księdza. I miałem na końcu języka te same słowa.