Tam, gdzie jest dynamiczne duszpasterstwo, są i powołania

KAI |

publikacja 25.10.2019 20:58

Podczas Synodu biskupów ścierają się różne poglądy, ale nie na zasadzie walki, czy forsowania swoich idei. Wysłuchujemy opinii, wyrażamy je, próbujemy siebie nawzajem zrozumieć. Na tym polega wzajemny szacunek, bez którego nie ma mowy o synodalności - mówi w rozmowie z KAI bp Jan Kot OMI z brazylijskiej diecezji Zé Doca, położonej w Amazonii. Jako jeden z czterech Polaków, w tym trzech, reprezentujących Kościół w Brazylii, bierze on udział w Synodzie Biskupów nt. Amazonii.

Tam, gdzie jest dynamiczne duszpasterstwo, są i powołania Piotr Kontny /Foto Gość Biskup Jan Kot

Księże Biskupie, Ojciec Święty mówi jasno: Synod Biskupów, to czas wsłuchiwania się w to, co Duch Święty chce powiedzieć Kościołowi. Czy po trzech tygodniach obrad, Ksiądz Biskup ma poczucie, że usłyszał coś nowego?

Bp Jan Kot OMI: Na pewno wspólna modlitwa i rozmowy pozwoliły odkryć nam nowe perspektywy i możliwości, których nie widzi się, będąc w małej grupie, albo samemu – tak, jak my, rozproszeni po terenie Amazonii. Każdy z nas patrzy z perspektywy swojej diecezji, a trzeba wiedzieć, że w naszym regionie, nawet w samej Brazylii, doświadczenia są bardzo zróżnicowane. Tutaj reprezentujemy w sumie 9 krajów.

Dużo modliłem się w tym czasie o to, żeby Pan Bóg do nas przemawiał. A co usłyszeliśmy? Ostatnie dni Synodu, to pokażą, to dla nas czas próby, bo będziemy czytać dokument końcowy, który w czwartek został ukończony przez zespół redakcyjny. W piątek popołudniu dostaniemy go do osobistej lektury, a w sobotę będziemy na jego temat rozmawiać i głosować nad jego zatwierdzeniem.

Czy obrady Synodu to trudny czas? Pytam nawet o kwestie zmęczenia: program jest bardzo intensywny, aula synodalna, w której spędziliście większość czasu, to relatywnie ciasne pomieszczenie, jeśli jest w niej ponad 300 osób.

Z jednej strony, nie mam porównania, ponieważ uczestniczę w Synodzie po raz pierwszy. Dla mnie to wszystko jest nowe. Pierwszy tydzień, który spędziliśmy w auli synodalnej, rzeczywiście był wymagający, w drugim tygodniu pracowaliśmy więcej małych grupach językowych. Bardzo pomaga zwyczaj wprowadzony przez papieża Franciszka, że po każdych czterech wystąpieniach w auli następują cztery minuty ciszy i tym piątym, który wówczas mówi jest Duch Święty.

Przede wszystkim, to bardzo interesujący czas, a poruszane tematy nie były dla mnie zaskoczeniem, gdyż rozmawialiśmy o nich podczas dwuletniego czasu przygotowań do Synodu.

Jak te przygotowania wyglądały w Brazylii?

Raz w roku odbywało się duże spotkanie grupy REPAM (Red Eclesial Panamazónica – Sieć Kościoła Panamazońskiego), w międzyczasie przeprowadziliśmy duże badania statystyczne w poszczególnych diecezjach, spotykaliśmy się ze świeckimi, z księżmi, siostrami zakonnymi, żeby poznać ich punkt widzenia, odczucia, propozycje i w ich imieniu rozmawiać tutaj. O to prosił i nadal prosi nas papież, byśmy jako biskupi wsłuchiwali się w głos ludzi „na dole”, w parafiach, a także poza nimi.

Co te statystyki i głos wiernych mówią o sytuacji Kościoła w Brazylii, tj. w amazońskiej części kraju?

Jednym z największych problemów jest to, że są u nas rejony, gdzie Kościół katolicki traci na liczebności, gdyż rosną w siłę przeróżne wspólnoty protestanckie. To dotyczy przede wszystkim wielkich miast. Dlatego potrzeba nowych dróg ewangelizacji.

Choć, jeśli chodzi o szukanie tych nowych dróg, to muszę przyznać, i mówię to ironicznie, że nigdy nie słyszałem o takim głodzie Eucharystii, o jakim mówi się teraz przy okazji Synodu. Według mnie jest to argument wykorzystywany, by przeforsować pomysł święcenia żonatych mężczyzn, żeby obsłużyć wspólnoty, które miesiącami, a nawet latami nie mają dostępu do Mszy św. Ten pomysł ma oczywiście swoje uzasadnienia, ale w tej chwili jest on wyolbrzymiany.

Zwolennicy tego rozwiązania uważają, że jeśli będziemy mieli więcej księży, to będziemy bardziej obecni wśród ludzi, że przejdziemy od „duszpasterstwa odwiedzin” do obecności. I to też jest argument, który trzeba brać pod uwagę.

A co Ksiądz Biskup sądzi na ten temat?

Uważam, że problem jest o wiele głębszy i bardziej złożony. Mogę mieć 100 księży w diecezji, ale jeśli każdy z nas nie da świadectwa wiary i wierności Bogu, to fakt, że jest nas wielu, nic nie zmieni. Eucharystia, to nie jest magia: odprawię Mszę i wszyscy się zmienią. Ona ma być owocem żywej wiary.

Poza tym, mówiąc o możliwości święcenia żonatych mężczyzn, używa się kontrowersyjnych argumentów, oczywiście w mojej opinii. Z jednej strony mówi się: nie chcemy Kościoła sklerykalizowanego, ale z drugiej strony będziemy powiększali grupę duchowieństwa, poprzez włączanie w nią żonatych mężczyzn. Albo: przyznajemy, że jesteśmy biednymi diecezjami, że mamy trudności finansowe, a z drugiej strony chcemy się podjąć utrzymania księży wraz z rodzinami. Kolejny argument: mówimy, że potrzeba nowej, pogłębionej formacji, a z drugiej strony, jak mamy przygotować do kapłaństwa żonatego mężczyznę? Czy ma on zaniedbać pracę? Rodzinę? Przygotowywać się do kapłaństwa tylko podczas weekendów? Owszem, święcenia, które otrzyma, będą ważne, ale, patrząc na jego formację, czy nie wprowadzimy duchowieństwa „drugiej kategorii”? Poza tym, jeśli zaczniemy święcić żonatych mężczyzn, czy nie poddajemy w wątpliwość dar – łaskę celibatu?

Tych konsekwencji jest wiele i trzeba je przemyśleć. Nie mówię, że jestem kategorycznie przeciwny, ale mój sposób działania jest taki, by być ostrożnym i najpierw przemyśleć jasno możliwe konsekwencje. Poza tym, nie możemy nie doceniać kapłanów, którzy pracują z wielkim poświęceniem, sugerując: nie daliście rady, teraz będziemy święcić żonatych mężczyzn.

Zatem jakie rozwiązanie dla braków personalnych widziałby Ksiądz Biskup?

Doświadczenie mojej diecezji i sąsiednich jest takie, że tam, gdzie jest dynamiczne duszpasterstwo, są i powołania. Bo one są aktem wiary. Naiwne jest myślenie, że biskup sam z siebie jest w stanie zapewnić wystarczającą liczbę kapłanów. Co powiedział Jezus? „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa...” Taka jest rzeczywistość Kościoła. Żniwo zawsze będzie większe, niż liczba robotników. Dlatego trzeba się modlić o nowych księży, a my musimy dawać świadectwo, że nasze powołanie jest piękne i warto się poświęcić. Jeżeli samemu księdzu trudno jest czasem dać świadectwo, to co dopiero mężczyźnie, który jest odpowiedzialny za rodzinę. Ludzie patrzą wówczas także na świadectwo jego żony, dzieci i reszty jego rodziny.

W naszej diecezji mamy własną modlitwę o powołania. Zaproponowaliśmy godzinę adoracji raz w miesiącu, w każdej parafii, w intencji nowych powołań. Nasi klerycy mają obowiązek odwiedzać parafie, dawać świadectwo i zapraszać. Nazywamy to wszystko „kulturą powołaniową”, ale ona wymaga jeszcze jednego: mówienia dobrze o Kościele, o księżach, o siostrach. My mamy tendencję do krytykowania. Ale musimy też mówić dobrze. Jak możemy pragnąć czegoś, o czym mówimy źle: chcemy sakramentów, chcemy obecności kapłana, ale o księżach wciąż mówimy źle. Jasne, że wszyscy jesteśmy ludźmi, mamy wady i ograniczenia. Ale solidnie wykonanej pracy i poświęcenia jest naprawdę więcej, niż wad.

W diecezji Księdza Biskupa są powołania?

Nie jest ich bardzo wielu, ale są. Wszyscy księża w mojej diecezji są Brazylijczykami, poza biskupem (śmiech). Mamy 22 księży diecezjalnych, 4 zakonników, także z Brazylii, 13 kleryków, w tym roku jeden przyjmie święcenia diakonatu i trzeba powiedzieć, że od 2017 r. Święcenia - diakonatu albo prezbiteratu - odbywają się co roku. Jak Bóg da, w przyszłym roku będę też święcił 10 diakonów stałych. Uważam, że w obecnej sytuacji stały diakonat jest dobrym wyjściem i czasowym przejściem i przygotowaniem na radykalniejsze zmiany. Pozwoli nam to na spokojne przeanalizowanie drogi Kościoła.

Nasza diecezja ma powierzchnię ponad 35 tys. km kw. Zamieszkuje ją niecałe 400 tys. mieszkańców, z czego ok 85 - 90 proc., to katolicy. Na jednego naszego księdza przypada ok. 13 tys. wiernych. Parafie są różne, największa ma powierzchnię największych polskich diecezji i 22 tys. mieszkańców, wśród których posługuje jeden ksiądz. Podzieliliśmy diecezję na dekanaty, wam w Polsce może się to wydawać oczywiste, ale dla nas to nowość, która usprawniła pracę. Z okazji nadzwyczajnego miesiąca misyjnego, rozesłaliśmy krzyże misyjne do każdej parafii. Parafianie organizują z nimi procesje, jeżdżą po wioskach. Naprawdę, życie duszpasterskie jest u nas dynamiczne. To dobrze, bo dzięki temu więcej osób może znaleźć swoje miejsce i czas w Kościele.

Kiedy opowiadam o tym innym biskupom tu w Rzymie, to naprawdę czuję się błogosławiony. W wielu diecezjach jest dużo trudniej. Jasne, że nie nadążamy, że wiele możemy udoskonalić. Ale uważam, że naprawdę u nas jest skromnie, ale dobrze. Znam diecezje, w których biskup ma 26 kapłanów. Ale wszyscy są z innych regionów Brazylii albo obcokrajowcami. Lokalnych powołań nie ma.

Punkt widzenia Księdza Biskupa różni się od głosu niektórych osób uczestniczących w Synodzie. Czy, przy takiej różnorodności doświadczeń, byliście w stanie dojść do jednomyślności?

Synod, to nie jest parlament, gdzie trzeba przegłosować jedno stanowisko, ale czas wyrażania opinii i jest jasne, że te opinie są różne. Kiedy rozmawiałem w tych dniach np. z biskupami z krajów hiszpańskojęzycznych, to zrozumiałem, że oni mają inną wrażliwość, tradycję, religijność. Synodalność polega m.in. na przyjęciu tej różnorodności. Owszem ścierają się tu różne poglądy, ale nie na zasadzie walki, czy forsowania swoich idei. My każdego dnia o 7.00 rano razem idziemy do ołtarza, razem siadamy do posiłków i do obrad w grupach językowych. Wysłuchujemy opinii, wyrażamy je, próbujemy siebie nawzajem zrozumieć. Na tym polega wzajemny szacunek, bez którego nie ma mowy o synodalności. Papież jest z nami na auli synodalnej i wszystkich słucha, i to on potem podejmie ostateczne decyzje.

Dla mnie to nie jest nowe doświadczenie, gdyż mojej diecezji mamy rady diecezjalne, m.in. do spraw duszpasterstwa, czy formacji kapłańskiej. W tych radach mamy też ludzi świeckich, mężczyzn i kobiety i wyrażamy w nich opinie, często różnorodne, a nawet sprzeczne. Ale media, bardziej niż o synodalności, wolą mówić o kontrowersjach. Przecież temat święcenia żonatych mężczyzn był tu tylko jednym z zagadnień i to nie najważniejszym!

A jakie były pozostałe?

Jak lepiej ewangelizować? Jak lepiej formować księży? Jak troszczyć się o kwestie ekologiczne? Jak pomagać najsłabszym? W naszym przypadku ci najsłabsi, to bez wątpienia Indianie. Wg różnych badań w całej Amazonii jest ich ok. 8-10 proc. i przynależą do ok. 280 plemion. Oczywiście, ktoś może nam zarzucić: zajmowaliście się tylko tymi Indianami. To nieprawda. Ale porównałbym to do sytuacji, w której rodzice, mając piątkę dzieci, muszą poświęcić więcej uwagi najsłabszemu z nich, co nie znaczy, że kochają mniej, czy też zaniedbują pozostałe. Tak samo my chcemy zatroszczyć się tymi, którzy są w najtrudniejszej sytuacji.

Indianie byli czasem traktowani gorzej, niż zwierzęta. To ludzie bardzo delikatni, także fizycznie. Jeżeli chcesz zniszczyć wspólnoty indiańskie, wystarczy podsunąć im alkohol, na który nie są biologicznie uodpornieni, albo napoje gazowane, które w ich organizmach powodują dramatyczny rozwój cukrzycy. Bardzo łatwo doprowadzić ich do skrajnej biedy, a w jej następstwie do prostytucji, korupcji i przemocy. Są ofiarami wdzierania się siłą do ich rezerwatów, nielegalnego wydobywania dóbr naturalnych, np. w nielegalnych kopalniach złota. Widziałem taką kopalnię. To są hektary zniszczonej ziemi i wielkie ilości toksycznych związków chemicznych używanych do oczyszczania złota. A poza tym, ci rdzenni mieszkańcy są okradani z bogactwa, które rodzi ich ziemia i nic z tego nie mają.

I to się dzieje dziś?

Tak, to się dzieje w XXI w., między innymi u mnie w diecezji. Z jednej strony, wystarczyłoby uczciwe przestrzeganie prawa, bo w teorii, prawo mamy wspaniałe, żeby wiele z tych nieszczęść ukrócić. Z drugiej strony, można powiedzieć: Kościół nie ma na to wpływu ?!. I owszem, my nie mamy bezpośredniego wpływu na te sytuacje, ale mamy obowiązek być autorytetem moralnym i głosem tych, którzy pozbawieni są głosu, którzy nie są słuchani, są bezbronni.

Jasne, że niektórzy interpretują to, jako polityczne zaangażowanie Kościoła. Świetnie powiedział to abp Helder Camara z Recife: kiedy daję biednemu chleb, to mówią, że jestem święty. Ale kiedy pytam, czemu on głoduje, czemu tyle biedy - mówią, że jestem komunistą i lewicowcem. Zadaniem Kościoła jest być blisko ludzi. To Ewangelia.

Jakie z tego Synodu płynie przesłanie dla Europy i Polski?

Nie śmiałbym pouczać, żeby być źle zrozumianym. Ja od 25 mieszkam zagranicą, żyję w realiach brazylijskich. Ich nie można porównywać, ani oceniać, bo każdy Kościół lokalny, to bardzo złożona rzeczywistość. Ale myślę, że Kościół w Amazonii daje świadectwo pięknej współpracy ze świeckimi. My w Brazylii nie jesteśmy w stanie funkcjonować bez świeckich. Oni koordynują, administrują wspólnoty. Zajmują się tym młodsi, starsi, kobiety, mężczyźni.

Natomiast jeśli chodzi o inspiracje płynące z Synodu, to on przypomina nam, że nie brakuje dziś skrajnych tendencji, ale też, że skrajności same w sobie nie są dobre, ponieważ zamykają nas na dialog. W gronie ojców synodalnych widzimy, że różnice między nami są wielkie. Ale to nie powód, żebyśmy się kłócili, czy próbowali dopasować jedni do drugich. Tutaj staramy się zrozumieć siebie nawzajem, swoją kulturę, historię, sposób myślenia. Przed nadmiernym krytykowaniem siebie samych przestrzegał m.in. Chesterton, kiedy mówił, że świat oczekuje od katolików, że będą szanowali wszystkie religie, z wyjątkiem własnej. Wielu katolików ulega dziś takiej pokusie krytykowania własnego Kościoła. Boję się, że dziś sami się w to wpędzamy, dwulicowością i hipokryzją. Pomimo różnych przeciwności, musimy starać się o wzajemny szacunek.

I jeszcze jedno nie możemy wykorzystywać sytuacji w jednej części Kościoła, do usprawiedliwienia własnych dążeń. Jeśli dyskutujemy tu o sprawach Amazonii, to nie możemy tych rozmów traktować jako okazji dla tych, którzy szukają precedensu np. w Europie. Nie może być tak, że katolicy w Europie powiedzą teraz: to „wy” zaczęliście, w takim razie my też chcemy święcić żonatych mężczyzn, na przykład. Bo to wynika z szukania „okazji”, a nie przemodlonej i rozeznanej potrzeby lokalnego Kościoła, to szukanie precedensu.

Nie żałuje Ksiądz Biskup decyzji o wyjeździe do Brazylii?

Ważnych decyzji nigdy nie podejmowałem sam. Pojechałem tam, gdzie zostałem posłany. Wcześniej chciałem pracować w Afryce, w Kamerunie, ale w międzyczasie pojawiła się propozycja Brazylii i ją przyjąłem. Owszem, przyszedł czas, kiedy byłem zmęczony i zastanawiałem się: po co ja tu jestem? Nie robię nic nadzwyczajnego, może potrzeba tu kogoś innego? Ale Pan Bóg dał odpowiedź: jeszcze tego samego roku zostałem ponownie wybrany do rady prowincjalnej, następnie poproszono mnie o zajęcie się formacją, a wkrótce potem przyszedł telefon z nuncjatury...
Nigdy nie żałowałem. Wszystko dzieje się, tak, jak zechce Pan Bóg.

Dziękuję za rozmowę.