Gotowi do świętości

Nigdy bardziej nie doświadczyłam rzeczywistości Życia i świętych obcowania, niż wtedy, gdy odchodziła moja mama.

Aleksandra Pietryga Aleksandra Pietryga

Siedziałam prawie dwie doby na twardym krześle przy szpitalnym łóżku; półprzytomna ze zmęczenia, żalu i lęku przed tym, "jak to będzie". Przez dwa dni patrzyłam, jak próbuje łapać powietrze w rozsadzone rakiem płuca. Ekspansywna choroba rozprzestrzeniła się na każdą komórkę ciała, zajmowała wszystkie czynności życiowe. Trzymałam ją za rękę, ale uścisk był coraz słabszy. Chciała jeszcze walczyć, ale rana była śmiertelna.

A jednak nigdy bardziej nie doświadczyłam rzeczywistości Życia i świętych obcowania, niż właśnie wtedy, gdy odchodziła moja mama.

To było jak muśnięcie, które wymknęło mi się w tej samej sekundzie. Ale pozostawiło trwalszy ślad, niż wiele bardziej rzeczywistych wspomnień. Jakby zasłona na chwilę się odsłoniła, ukazując Życie, do którego i ja mam dostęp, ale jeszcze nie w pełni… więc boli. Mama przeszła przez zasłonę, a ja zostałam po tej stronie... w tym mniej realnym ze światów.

- Im bliżej jest się Boga, tym bardziej się za Nim tęskni - tłumaczy ks.Grzegorz Strzelczyk, teolog dogmatyk. - Osią cierpienia staje się niemożliwość spełnienia. Im bliżej się jest, tym to cierpienie jest bardziej rozdzierające. Człowiek coraz bardziej jest gotowy na zjednoczenie, a ono ciągle się nie dopełnia. Jeśli jest w nas to pragnienie i ono się intensyfikuje, to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze. To znaczy, że zostaliśmy już pociągnięci przez Boga i coraz bardziej stajemy się gotowi do świętości.