Wygrani przegrani

ks. Artur Stopka

Odkąd po drugiej turze tegorocznych wyborów prezydenckich w Polsce zamknięto lokale wyborcze, raz po raz czytam w dziennikach, tygodnikach i Internecie oraz słyszę w radiu lub telewizji, że te wybory przegrał... Kościół katolicki w naszym kraju

Wygrani przegrani

 Być może coś przeoczyłem, ale nie przypominam sobie, aby Kościół tworzył komitet wyborczy, aby wystawiał swojego kandydata na stanowisko Prezydenta RP itd. Co prawda kojarzę, że około dziesięciu księży zadeklarowało udział w komitetach poparcia jednego z kandydatów, ale żeby od razu ogłaszać wyborczą klęskę całego Kościoła?

Pewnie niektórzy czytelnicy już zdążyli się zdenerwować, że robię z siebie idiotę, udając, że nie wiem, o co chodzi. Że przecież media pełne były doniesień na temat mniej lub bardziej wprost wygłaszanych przez duchownych rozmaitych szczebli słów poparcia zwłaszcza dla jednego z kandydatów. Że przed wieloma kościołami, niejednokrotnie na terenie parafialnym, zbierano podpisy, rozdawano ulotki itp. Że proboszczowie i nie tylko agitowali w kościołach za jednym, a innym straszyli. Powinienem więc przestać robić z siebie durnia i przyznać, że skoro mimo tak intensywnego zaangażowania księży na rzecz jednego z kandydatów, dostał on o milion głosów mniej niż ten, który takiego „kościelnego” wsparcia nie otrzymał, to znaczy, że Kościół w tych wyborach klęskę poniósł.

Bo ja wiem...

Jedno jest pewne. Na skutek wydarzeń, które miały miejsce w związku z tegorocznymi wyborami prezydenckimi w Polsce, wrócił temat, który skrótowo można nazwać „Kościół a polityka”. A to, moim zdaniem, dobrze.

Wpadła mi niedawno w ręce książka „Pierścień rybaka”, którą kilkanaście lat temu napisał Jean Raspail. Rzecz opowiada o czasach Wielkiej Schizmy Zachodniej, a Rafał A. Ziemkiewicz uznał, że jest lepsza niż „Kod da Vinci”. Książka obszernie i w interesujący sposób opisuje między innymi to, co na temat Wielkiej Schizmy Zachodniej w skrócie zapodaje Wikipedia: „Okres trwający od 1378 do 1417 roku, kiedy to brak zgody kardynałów, kierujących się głównie pobudkami politycznymi, powodował, że do tytułu głowy Kościoła katolickiego rościło sobie pretensje dwóch, a nawet trzech papieży jednocześnie”. Istotnie, książka ocieka polityką, ale niemal wyłącznie w aspekcie historycznym. We fragmentach dotyczących czasów niemal nam współczesnych, właściwie politycznych akcentów nie ma. A przecież styk Kościoła i polityki wcale nie przestał istnieć! Co prawda głosów przeciw i prób odizolowania Kościoła od tej dziedziny ludzkiego życia w ostatnich dziesięcioleciach nie brakuje, ale są to jedynie tak zwane pobożne życzenia. Nie da się odsunąć Kościoła od polityki, ponieważ uprawiają ją w dużej części ludzie, którzy do niego należą. Nie zapominajmy, że aktywnością polityczną jest również udział w wyborach różnych szczebli. A nawet brak w nich udziału, z czego nie wszyscy chyba zdają sobie sprawę

Problemem jest, moim zdaniem, nie to, czy Kościół „miesza się” do polityki, lecz, w jaki sposób to robi. Zmarły właśnie ks. Leon Kantorski z Podkowy Leśnej to przykład „politycznego zaangażowania” Kościoła. To w jego parafii w przykościelnym ogrodzie postawiony został pierwszy w Polsce pomnik katyński nazwany Kalwarią Polską. To ks. Kantorski pozwolił na zorganizowanie w kościele zdecydowanie politycznej głodówki w obronie opozycyjnego działacza i zezwalał, by działacze Komitetu Obrony Robotników czytali w czasie Mszy św. wezwania modlitwy wiernych. Mało tego, nawet pokropił wodą święconą maszyny, na których drukowano podziemny KOR-owski biuletyn.

Wtedy, w czasach PRL-u, taka bezpośrednia aktywność Kościoła w sferze politycznej była dość powszechnie oczekiwana. Była potrzebna i miała swoje uzasadnienie. Dzisiaj nie trzeba poświęcać maszyn, na których drukowane są materiały opozycji politycznej ani udostępniać salek katechetycznych na zebrania jej działaczy. Dzisiaj potrzeba aktywności politycznej Kościoła katolickiego w innej sferze. W sferze kształtowania sumień. Wiem, że to o wiele trudniejsze niż tamta działalność sprzed lat. Ale niezbędne.

Paradoksalnie myślę, że to dobrze, iż według komentatorów Kościół w Polsce przegrał ostatnie wybory. Ostatecznie okaże się to jego zwycięstwem. O wiele gorzej byłby, gdyby zapanowało przekonanie, że dzięki wyborczej aktywności części duchownych Kościół te wybory wygrał. To byłaby katastrofa.

Kościół musi być obecny w sferze politycznej, ale nie powinien w niej przegrywać. A kiedy przegrywa? Kościół przegrywa w sferze politycznej, gdy pozwala, aby politycy traktowali go w sposób instrumentalny. Gdy używają jego autorytetu do zdobywania kolejnych zwolenników. Nie jest rolą Kościoła na styku z polityką napędzanie poparcia jakiejkolwiek partii politycznej. Nawet tej, która ma swym programie punkty żywcem przepisane z kościelnych dokumentów.

Najbardziej Kościół przegrywa, gdy pozwala, aby podziały w sferze politycznej przenosiły się na wzajemne relacje jego członków we wspólnocie wiary. Jeżeli dopuszcza do tego, aby zwolennicy jednego ugrupowania czuli się lepszymi katolikami niż zwolennicy innego. Historia wielokrotnie dowiodła, że zbytnie zaangażowanie Kościoła po jednej stronie sceny politycznej kończy się poważnymi szkodami, które nie ograniczają się tylko do sfery tego, co ziemskie, ale dotykają również sfery duchowej. A politycy, którym duchowni już za życia zakładali aureolę, bardzo szybko pokazywali rogi.