Przedwiośnie

Marcin Jakimowicz

GN 49/2019 |

publikacja 05.12.2019 00:00

Nie byłoby tych spotkań i kanonów śpiewanych na całym świecie, gdyby nie jedno dramatyczne zdanie staruszki: „Jesteśmy tacy samotni. We wsi nikt nie chce mieszkać”.

Brat Roger marzył o prostej, szukającej jedności i przebaczenia wspólnocie. Dlatego powstało Taizé. Andrzej Rybczyński /pap Brat Roger marzył o prostej, szukającej jedności i przebaczenia wspólnocie. Dlatego powstało Taizé.

To musiało być w Budapeszcie albo w Pradze. A może raczej w Wiedniu? Nie pamiętam, bo na zimowe spotkania jeździłem co roku. Autobus pękał w szwach, a za zaparowanymi szybami panowała ciemność. Nagle ktoś krzyknął: „Zobaczcie, kto jedzie obok!”. W tonącym w mroku samochodziku siedział skromny, speszony całą sytuacją staruszek. Brat Roger. O takich ludziach mówi się „kierownik zamieszania”, ale on był raczej „kierownikiem pokoju”.

Fascynujący jest początek wspólnoty, którą założył. Nic nie zapowiadało takiego rozmachu. Roger „szukał jedynie pokoju i szedł za nim”. Resztę zrobił Bóg.

Rozdarta Francja

„Miłe złego początki” – mawiamy nad Wisłą. To powiedzenie nie pasuje do wspólnoty Taizé. Początki nie były miłe i przyjemne. Dzieło zrodziło się przy huku bomb. I przerosło marzenia inicjatorów.

Po klęsce kampanii 1940 r. przedwojenne podziały polityczne rozdarły Francję na dwie części. Utworzono strefę północną, okupowaną przez Niemców, i południową, rządzoną przez marszałka Philippe’a Petaina i gabinet Vichy. Tuż po tym zniesiono przepisy piętnujące antyżydowskie wypowiedzi w prasie i wprowadzono wiele antysemickich ustaw. Żydzi tracili pracę, radykalnie ograniczano ich aktywność społeczną. Rozpoczęły się brutalne łapanki.

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.