Szkiełko i oko już niepotrzebne?

Podobno u źródeł rozwoju nauki leżą doświadczenia. Dziś, niestety, dogmatami stają się założenia.

Szkiełko i oko już niepotrzebne?

Rzadko zaglądam na swojego Twittera. Kiedyś zamieszczałem tam (prawie) codziennie krótkie rozważania biblijne, ale potem pomyślałem, że tyle tego jest... W każdym razie wczoraj zajrzałem. I zobaczyłem redirectowany przez pewną ze znanych postaci naszego życia publicznego post jakieś innej postaci. Mnie akurat nieznanej, więc może to tylko kolega owego kogoś. A dotyczył ów post sprawy eucharystycznego cudu w Legnicy. Tego sprzed paru lat.

Konkretniej chodziło o krytykę „TVP Kurskiego” przez jeden z lewicujących portali,  że publiczne pieniądze idę na programy o takich „farmazonach”. Autor postu był nawet zjadliwszy niż bardziej ważący słowa autorzy owego artykułu. Że jak można wierzyć w takie głupoty, przecież nauka, naukowcy  i tak dalej. Przyznam, roześmiałem się.

Obie enuncjacje są bowiem klasycznym przykładem zjawiska powoływania się na naukę przy ewidentnym lekceważeniu... wyników badań naukowych.  Zjawiska dość mocno rozpowszechnionego w dyskusjach światopoglądowych, dotyczącego nieraz także przedstawicieli świata naukowego. Podobnie było z cudem w Sokółce. „To niemożliwe”, „to nie mieści się w głowie” – ergo ci, którzy twierdzą że jest inaczej, to tępe ćwoki podważające naukowe podejście do spraw. Sęk w tym, że w tej sprawie naukowcy się wypowiedzieli. Pierwsi, wykluczywszy parę innych możliwości wstrzymali się z wydaniem jednoznacznej opinii. Pewnie nie chcąc, by środowisko naukowe zaczęło z nich szydzić. Drudzy, może odważniejsi,  stwierdzili, że to najprawdopodobniej mięsień sercowy w fazie agonalnej.  

Zauważmy: to wszystko powiedzieli specjaliści, którzy mieli możliwość zbadania owego tajemniczego skrawka materii. „Nie wiemy” i „to mięsień”. Tymczasem i w sprawie z Legnicy i w sprawie z Sokółki wypowiadało się sporo naukowców, którzy w ogóle nie mieli z owymi tajemniczymi skrawkami materii do czynienia. Ze swojego naukowego piedestału orzekli, że to niemożliwe i koniec. Że ich koledzy po fachu albo musieli się pomylić albo dali się zwieść, albo że to nieuki nie posiadające podstawowej wiedzy i umiejętności. Podkreślam raz jeszcze: opinię taką wydawali bez zbadania owego tajemniczego czegoś. Czy naukowość ma polegać na tym, że za prawdziwe przyjmujemy tylko to, co pasuje do systemu, a wszystko co nie pasuje uważamy za brednie? Czy naukowość nie wymaga podejścia do takich nie pasujących do całości zjawisk ze szkiełkiem i okiem? Czy doświadczenie nie ma już znaczenia, a liczą się tylko przyjęte z góry założenia?

Na tę pseudonaukowość powołują się potem niechętni wierze publicyści. Nie zauważają, bo nie chcą zauważyć, że w dyskusji na temat tego, czym są owe skrawki materii ci, którzy ich nie badali, nie mają nic sensownego do powiedzenia. Mogą co najwyżej podzielić się swoimi poglądami, że z punktu widzenia ich wiedzy to niemożliwe, ale faktów nie znają.

Wiadomo, cud to cud. Zawsze będzie czymś, co nie jest zgodne z normalnym biegiem spraw albo tym, co na co dzień spotykamy. Dlatego zawsze będzie wydawał się nieprawdopodobieństwem. Jednak zaprzeczanie faktom nie ma nic wspólnego z naukowością. A powoływanie się w tej kwestii na opinie osób, które nie miały okazji zbadać zjawiska – zwyczajną intelektualną nieuczciwością.