Bp Jan Zając: Bóg wybrał Cię, byś szła i owoc przynosiła

Monika Łącka

publikacja 09.02.2020 14:27

W parafii Matki Bożej Różańcowej w Krakowie-Piaskach Nowych odbyła się Msza św. posłania Eweliny Gwóźdź, świeckiej misjonarki należącej do rodziny komboniańskiej, która na dwa lata wyjeżdża do Peru.

Bp Jan Zając: Bóg wybrał Cię, byś szła i owoc przynosiła Monika Łącka /Foto Gość - Wyjazd na misje nie jest "wycięciem" dwóch lat z życiorysu. Na ten czas zmieniam tylko miejsce pracy i zamieszkania - zapewnia Ewelina (po środku).

W homilii bp Jan Zając przypomniał, że Chrystus nie mówi do nas, iż chce, byśmy stawali się solą ziemi i światłością świata...

- On mówi: z chwilą, gdy przyłączyliście się do Mnie, od momentu, gdy świat zaczął was uważać za Moich uczniów, i odkąd Ja sam patrzę na was jako na uczniów, jesteście solą ziemi i światłością świata. Dzieje się to bez waszej zasługi, ale dzięki Mnie, bo postanowiłem posłużyć się wami ku zbawieniu innych. Uważam was za narzędzie i znak Mojej łaski zbawiającej od złego, i zachowującej od zepsucia Moje dzieło w was. Na waszym życiu zostawia ona ślad Mojego dotknięcia i spotkania ze Mną, niczym odblask świata, przez które przypominam światu o sobie - mówił emerytowany biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej i honorowy kustosz sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach.

Jak zauważył, Jezus mówi też do naszych serc, że nawet wtedy, gdy jesteśmy niedoskonałymi ludźmi i jeszcze bardziej niedoskonałymi uczniami, posługuje się nami.

- Nawet wtedy, gdy inni gorszą się wami jako ludźmi, a jeszcze bardziej jako uczniami Moimi, to przez to tylko, że wchodzicie w ich oczy jako chrześcijanie, przypominacie im Mnie, waszego Mistrza i Nauczyciela. Również przez to, że ludzie porównują waszą grzeszność z moją świętością i odmierzają odległość waszego postępowania od Mojego, przypominacie im Moją osobę, prawdę i świętość. Dzięki wam nie mogą o Mnie zapomnieć, muszą ciągle do mnie wracać. Jesteście dla nich wyrzutem sumienia - przekonywał bp Zając, dodając, że Chrystus nie zamierza zadowolić się najniższym stopniem naszej posługi.

On oczekuje posługi pełniejszej, doskonalszej, świadomie przez nas podjętej. - Oczekuje posługi podjętej z miłości i z szacunkiem do dzieła, jakie On sam podjął na świecie dla zbawienia ludzi. Dzięki Jego łasce stać nas przecież na to, by światło Chrystusowej prawdy pokazywać w sposób pełny i przekonujący. To odnosi się do nas wszystkich, a szczególnie do Eweliny, która chce głosić Ewangelię na krańcach świata, będąc solą ziemi i światłem świata - podkreślał bp Jan Zając.

Jego zdaniem z orędziem Chrystusa docieramy do bliźniego przez to, co świadczy o naszym człowieczeństwie. Mamy więc dzielić się chlebem z głodnym, przyodziać nagiego i nie odwracać się od tego, który potrzebuje naszej pomocy.

- Bóg jest obecny w naszej miłości do każdego bliźniego. Swoją postawą karmimy też przecież jego przygnębioną duszę, dając mu szansę doświadczenia Boga. Drugi człowiek postawiony przez Boga na mojej drodze życia zmienia więc także nas, bo gdy pomagamy drugiemu, pomagamy przede wszystkim sobie. Widząc Chrystusa w potrzebującym człowieku, otrzymujemy Jego obecność, a Jego światło rozbłyska w sercu. Wszędzie tam, gdzie jesteśmy posłani, niech świeci więc wasze światło przed ludźmi. Zwłaszcza w Ewelinie - zakończył bp Zając.

Wręczając dziewczynie krzyż misyjny, mówił też, że Bóg wybrał ją, by szła i owoc przynosiła. Krzyż ma być zaś jej pomocą i znakiem nadziei oraz pociechy.

Ewelina Gwóźdź z rodziną komboniańską związała się kilka lat temu. Jej siostrę religii w szkole średniej uczył katecheta zafascynowany misjami. Nie bez powodu - jego brat był kombonianinem. - Siostra zapisała się do koła misyjnego, a gdy byłam na studiach, namawiała mnie, żebym pojechała na organizowane przez to zgromadzenie rekolekcje, a potem "zobaczę, co będzie" - wspomina E. Gwóźdź.

Efekt był taki, że ojcowie zaprosili ją na comiesięczne, weekendowe spotkanie formacyjne przygotowujące do tego, by zostać świeckim misjonarzem. Ewelina potrzebowała jednak czasu, by zdecydować się na ten krok. Tak minęło pięć lat. - Co mnie przekonało? To, że świeccy misjonarze należący do rodziny komboniańskiej (będącej ruchem międzynarodowym) nie jadą na miesiąc, dwa, czy rok, ale na minimum dwa lata. Dopiero taki dłuższy wyjazd ma sens - tłumaczy.

Wierzy też, że w pewnym momencie usłyszała w sercu głos Boga i to przypieczętowało decyzję o wyjeździe. - To się po prostu czuje. Podobnie jak wtedy, gdy chce się z kimś spędzić całe życie - przyznaje.


Więcej o Ewelinie można przeczytać w numerze 5. "Gościa Krakowskiego" (na 2 lutego).