Solidarność

ks. Artur Stopka

Solidarność potrzebna jest nie tylko w proteście, w buncie, w walce. Już wtedy było widać, że solidarność to także pomoc wielu zagubionym w odnalezieniu się w nowej sytuacji.

Solidarność

Trzydzieści lat temu to była niedziela. Tak, 31 sierpnia 1980 roku przypadł w niedzielę. W czasie rodzinnego popołudniowego spaceru wszedłem do klubu książki i prasy, aby kupić oranżadę. Tam na ekranie radzieckiego, przekłamującego kolory telewizora zobaczyłem Lecha Wałęsę wielkim czerwonym długopisem ze zdjęciem Jana Pawła II podpisującego porozumienie z władzą. Ten odpustowy długopis wydał mi się czymś niestosownym w tak ważnej chwili. Bo miałem świadomość, że ten dokument, podpisywany na drugim końcu Polski, jest podpisywany także w moim imieniu. Byłem wtedy studentem polonistyki i początkującym dziennikarzem, pisującym głównie do pism studenckich.

Rok później nie studiowałem już filologii polskiej. Byłem nie tylko członkiem „Solidarności”, ale także jej pracownikiem. Pracowałem jako dziennikarz w jednym z wydawanych przez nią pism. Nigdy z „Solidarności” nie wystąpiłem, a w szufladzie pieczołowicie przechowuję stary, „książeczkowy” dowód osobisty, w którym widnieje pieczątka, że zostałem w niej zatrudniony. Pieczątki, że zostałem zwolniony, nie ma...

Jeden z publicystów napisał, poddając się fali wspomnień, że w codziennej działalności „Solidarność” lat 1980-1981 była kłębowiskiem rywalizacji, konfliktów, walk wewnętrznych w najróżniejszych układach, ambicji, karierowiczostwa, prywaty, nieufności i ciosów poniżej pasa. Widziałem także to. Ale jednak było coś ponad to. Jednak ponad tym wszystkim, co wynika z ludzkiej słabości i grzeszności, była solidarność. Ta zwykła, międzyludzka. Ta pisana przez małe „s”. To przede wszystkim jej bali się ówcześni rządzący. To z niej czerpali siłę i nadzieję zmęczeni życiem w PRL-u ludzie.

Wtedy do „Solidarności” należało około dziesięć milionów Polaków. Bo co najmniej tylu czuło się we własnym kraju, we własnej Ojczyźnie, wykluczonymi. Dzisiaj do „Solidarności” należy prawie 700 tysięcy Polaków. Potrzebują solidarności, bo czują się w tym kraju, który zmienił się dzięki tamtym wydarzeniom sprzed trzech dekad, wykluczonymi. Z pewnością jest postęp. Wtedy było co najmniej dziesięć milionów wykluczonych. Dzisiaj jest ich około 700 tysięcy. Ale nadal są. Jezus powiedział „Ubogich zawsze mieć będziecie u siebie”. To z pewnością dotyczy wykluczonych. Ale dopóki są ludzie, którzy czują się wykluczeni, potrzebna jest solidarność. Niezbędna jest solidarność.

Wtedy, trzydzieści lat temu nauczyłem się, że solidarność potrzebna jest nie tylko w proteście, w buncie, w walce. Już wtedy było widać, że solidarność to także pomoc wielu zagubionym w odnalezieniu się w nowej sytuacji. To bycie z człowiekiem, który nauczony wegetacji w konkretnych warunkach, nagle zostaje rzucony w zupełnie inne. Solidarność to wspólne odkrywanie czym jest wolność i jak ją zagospodarowywać nie tylko dla partykularnych korzyści, ale przede wszystkim dla dobra wspólnego. Solidarność to więź. Więź duchowa.

„W świetle wiary solidarność zmierza do przekroczenia samej siebie, do nabrania wymiarów specyficznie chrześcijańskich całkowitej bezinteresowności, przebaczenia i pojednania. Wówczas bliźni jest nie tylko istotą ludzką z jej prawami i podstawową równością wobec wszystkich, ale staje się żywym obrazem Boga Ojca, odkupionym krwią Jezusa Chrystusa i poddanym stałemu działaniu Ducha Świętego. Winien być przeto kochany, nawet jeśli jest wrogiem, tą samą miłością, jaką miłuje go Bóg; trzeba być gotowym do poniesienia dla niego ofiary nawet najwyższej: «oddać życie za braci» (por. 1 J 3, 16); krótko mówiąc, chrześcijańska solidarność buduje wspólnotę i prowadzi do braterskiej «jedności»” - mówił Jan Paweł II w ONZ w 1995 roku.

Tej solidarności pilnie dzisiaj potrzebujemy. Tak samo pilnie, jak trzydzieści lat temu.