Protesty na Bliskim Wschodzie

PAP |

publikacja 01.09.2010 18:23

Ok. 500 Palestyńczyków protestowało w środę w Ramallah przeciwko rozpoczynającym się w czwartek w Waszyngtonie bezpośrednimi negocjacjami izraelsko-palestyńskimi, do których większość krajów Bliskiego Wschodu jest nastawiona pesymistycznie.

Wtorkowy protest na Zachodnim Brzegu Jordanu zorganizowała Palestyńska Koalicja Przeciw Negocjacjom Bezpośrednim, która przeciwstawia się dialogowi pokojowemu prowadzonemu w warunkach "narzuconych przez USA i Izrael w celu realizacji własnych interesów".

"Nie sprzeciwiamy się negocjacjom pokojowym samym w sobie", lecz ta konkretna propozycja USA "nie daje żadnej gwarancji" na powodzenie - powiedział agencji EFE polityk biorący udział w demonstracji, Kais Abdul Karim. Według niego, aby zasiąść do stołu rokowań konieczne jest, by "Izrael (...) wycofał się z terytorium okupowanego od 1967 roku i szanował rezolucje ONZ". Polityk dodał, że "zdecydowana większość społeczności palestyńskiej" nie widzi szans na sukces rozmów.

Były lider Fatahu na Zachodnim Brzegu, Marwan Barguti, który za organizowanie zamachów na Żydów odbywa w Izraelu karę dożywotniego więzienia, napisał w liście do agencji Reutera, że "negocjacje są skazane na niepowodzenie, tak jak przez ostatnie 20 lat". Barguti, uznawany za symbol intifady i nazywany "palestyńskim Mandelą", zastrzegł, że z zasady popiera negocjacje, ale według niego "bez wsparcia społeczeństwa i działań na rzecz negocjacji, (rozmowy) nie przyniosą żadnych rezultatów".

Barguti zaznaczył, że Palestyńczycy zgodzili się na rozmowy pod presją społeczności międzynarodowej. Podkreślił, że zamiast zasiadać do stołu negocjacyjnego, powinni się oni skoncentrować na eliminowaniu wewnętrznych podziałów.

O pesymizmie w związku z negocjacjami wspomniał też w środę sekretarz generalny Ligi Arabskiej Amr Musa. Dodał, że być może zostanie powołana w najbliższych tygodniach specjalna komisja, "by ocenić sytuację".

Prezydent Egiptu Hosni Mubarak, który będzie uczestniczył w rozmowach, stwierdził w środę na łamach dziennika "New York Times", że drogę do porozumienia pokojowego między Izraelem a Palestyńczykami blokuje izraelskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu Jordanu i we Wschodniej Jerozolimie. "Osadnictwo i pokój wykluczają się, ponieważ pogłębiają okupację" - powiedział gazecie.

Podkreślił, że warunkiem powodzenia negocjacji jest przedłużenie przez Izrael wygasającego w tym miesiącu moratorium na budowę osiedli żydowskich na okupowanym Zachodnim Brzegu. Mubarak zaproponował, by na Zachodnim Brzegu rozmieścić międzynarodowe siły w celu budowy zaufania i zapewnienia bezpieczeństwa.

Prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad w arabskojęzycznej telewizji Al-Alam skrytykował negocjacje, które według niego nie zakończą konfliktu na Bliskim Wschodzie. "W ciągu ostatnich 30 lat zorganizowano kilkadziesiąt negocjacji, zaproponowano kilkadziesiąt planów porozumienia pokojowego, ale wszystkie zakończyły się fiaskiem. (...) To, że dwie osoby zasiądą przy jednym stole i porozmawiają, niczego nie zmieni, jeśli nie wezmą pod uwagę głównych problemów Palestyny" - oznajmił prezydent.

Zażądał, by rządzące w Strefie Gazy radykalne ugrupowanie Hamas zostało włączone do negocjacji, ponieważ jest to partia "która najlepiej reprezentuje Palestyńczyków, gdyż sami ją wybrali". Iran wspiera Hamas i wbrew twierdzeniom Izraela utrzymuje, że nie dostarcza mu broni ani nie przeprowadza szkoleń wojskowych.

Ahmadineżad sprzeciwił się także roli jaką w negocjacjach odgrywają Stany Zjednoczone. "Z doświadczenia wiemy, że rządy amerykańskie zawsze wspierały reżim syjonistów i ich zbrodnie. Dlaczego więc pełnią rolę mediatora?" - pytał.

Zadowolenie z rozpoczynających się w czwartek negocjacji wyraziło tureckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Turcja wezwała Izraelczyków oraz Palestyńczyków do "unikania jednostronnych działań, które mogłyby zagrozić" rozmowom. "Konieczne jest, by społeczność międzynarodowa oraz kraje regionu przyczyniły się pozytywnie" do negocjacji - zaznaczyło tureckie MSZ.