Co ma zrobić ksiądz, co wierny - chory i zdrowy?

Monika Łącka

publikacja 08.04.2020 12:01

Lidia Stopyra, ordynator Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie, tłumaczy, na czym polega ryzyko zakażenia COVID-19 podczas spowiedzi, Komunii św. i w czasie odwiedzin kapłanów u chorych.

Co ma zrobić ksiądz, co wierny - chory i zdrowy? Archiwum prywatne W tym czasie epidemii izolacja naprawdę jest konieczna. Dlatego te święta muszą być wyjątkowe, pod każdym względem.

Monika Łącka: W ubiegłym tygodniu na różnych portalach internetowych można było przeczytać tekst na temat odkrycia amerykańskich naukowców. Przekonują oni, że SARS-CoV-2 można zarazić się nawet, siadając w kościele w ławce, w której chwilę przed nami siedziała zakażona osoba. Z czego to wynika?

Lidia Stopyra: Wydawałoby się, że osoba zakażona powinna siedzieć w domu pod nadzorem sanepidu. Ale wiemy doskonale, że jest też mnóstwo bezobjawowych osób, które nie wiedzą o swoim zakażeniu. Jeśli do kościoła przyjdzie ktoś, kto kicha, kaszle, to kropelki z wirusami osiadają na ławce. Kolejna osoba, która tam usiądzie, pewnie dotknie ławki, a potem, nawet mimowolnie, może dotknąć swoich ust, oczu czy nosa. Zarazi się. Jedna z 10 takich osób umrze. Wcześniej może zarazić wiele innych... Gdybyśmy chcieli przestrzegać reżimu sanitarnego, to wszystkie ławki w kościele trzeba byłoby co chwilę odkażać...

Często widzimy też, że starsze osoby, siedząc w ławce, kładą przed sobą różaniec, a potem go całują.

Wszelkie praktyki związane z dotykaniem przedmiotów (nie tylko religijnych) w miejscach publicznych, całowanie tych przedmiotów przez wiele osób w tym momencie jest maksymalnie niebezpieczne.

Katolicy przywiązani do tradycji mają również problem z tym, by w czasie pandemii przyjmować Komunię św. na rękę. Nie pomaga to, że biskupi oraz kapłani proszą oraz tłumaczą istotę problemu.

Ksiądz, podając Eucharystię do ust, nie ma gwarancji, że nie dotknie - niechcący - wargi osoby, która przyjmuje Komunię św. A na niej może znajdować się materiał zakaźny. Podając Komunię kolejnej osobie, przeniesie wirusa. Podając Ciało Pańskie do ręki, kapłan nie ma kontaktu z wydzieliną z dróg oddechowych drugiego człowieka.

Minister zdrowia użył też argumentu, że podchodząc do Komunii i mówiąc: "Amen", oddychamy na kapłana. W ten sposób możemy go zarazić.

Podchodząc na odległość mniejszą niż metr, oddychając i mówiąc do kogoś, stwarzamy niebezpieczeństwo zakażenia. W każdych okolicznościach.

Kilku kapłanów, widząc, że na nic zdają się ich prośby, by podchodząc do ołtarza wyciągnąć rękę, zaczęli zakładać maseczkę przed rozdawaniem Komunii św. Zdziwienie parafian było ogromne...

Ci kapłani podjęli jak najbardziej słuszną decyzję, bo w ten sposób zabezpieczają swoje zdrowie i życie. I rozumiem, że zabezpieczają też wiernych, rozdając Komunię do ręki...

Czas Wielkiejnocy to dla kapłanów także czas odwiedzin chorych - zwłaszcza tych, którzy nie od dziś do kościoła z różnych powodów przychodzić nie mogą. Są w naszej archidiecezji parafie, w których proboszcz - biorąc pod uwagę względy bezpieczeństwa - podjął decyzję o zawieszeniu odwiedzin (wyjątkiem są tylko wezwania do osoby umierającej). Są i takie parafie, w których kapłani chodzą do chorych, "bo to jest ich obowiązek". Niektórzy mówią nawet, że mogą umrzeć na COVID-19, ale nie odmówią tym, którzy proszą o przyjście z Najświętszym Sakramentem.

W dobie COVID-u jesteśmy świadkami pięknych postaw. Czytamy o księżach z Włoch, którzy oddali innym chorym respiratory i życie swoje za nich oddali. Ale jeśli kapłani chodzą do chorych, to nie jest takie proste. Dla mnie, "zakaźnika", przy tak zadanym pytaniu od razu zapala się czerwone światełko - bo na co umiera ten chory? Może na zapalenie płuc wywołane koronawirusem? Dużo mamy teraz takich sytuacji, gdy rozpoznanie stawia się po śmierci, gdy zachorują inni. I gdyby ksiądz narażał tylko siebie, mógłby podejmować taką decyzję. Ale potem idzie do innych chorych i jeśli jest zarażony, przenosi koronawirusa dalej, i to na przewlekle chorych, często przykutych do łóżka starszych ludzi, osób z tzw. grup ryzyka. I jak brzmi w tym kontekście to, że "nie odmówią tym, którzy proszą o przyjście z Najświętszym Sakramentem?". Z ostatnich wypowiedzi księdza prymasa wynika, że narażanie innych może być grzechem przeciw piątemu przykazaniu. Do naszego szpitala codziennie zgłaszają się pacjenci. Widzimy ogniska zakażenia, wiemy, podczas jakich zachowań zakażenie się przenosi. W małej podkrakowskiej wsi był jeden zakażony ksiądz i gdy zgłaszają się kolejni pacjenci, widzimy, kto i jak został potem zarażony. Widać każdy krok kapłana z ostatnich 2 tygodni. Liczba zarażonych jest duża, niektórzy już nie żyją.

Są też kapłani, którzy mówią, iż idąc do chorych, zachowują wszelkie zasady bezpieczeństwa i nawet mają maseczkę...

Bezpieczne jest zachowanie odległości 2 metrów. Maseczka zwiększa nasze bezpieczeństwo, ale trzeba ją zmieniać, bo chodzenie przez dłuższy czas, do różnych chorych, w tej samej jednorazowej maseczce nie ma sensu. Trzeba też myć ręce, ale wirus może także zostać przeniesiony na ubraniu. Co więcej - mimo zabezpieczeń ryzyko i tak jest, bo nie wiemy, jak się zachowa dana rodzina, czy ktoś, nie zważając na zakażenie lub kwarantannę, nie przyjdzie się przywitać, zamienić kilku zdań. Nie ma gwarancji, czy powierzchnie będą zmyte. Procedury muszą bowiem zachować obie strony. Czegokolwiek byśmy jednak nie robili, mniejsze lub większe ryzyko zawsze będzie.

Idąc do chorego, ksiądz powinien więc także pytać o sytuację w domu tak, jak to robią ratownicy pogotowia?

Osoba na kwarantannie lub przebywająca w izolacji nie powinna się z nikim spotykać (a więc także przyjmować księdza!), a za złamanie tej zasady grozi kara grzywny w wysokości nawet 30 tys. zł. Niestety, z tym bywa różnie i dużo osób kwarantanny nie rozumie. Ale mamy też pacjentów, u których nie ma żadnych przesłanek, aby mieli gdzie się zarazić, a są chorzy. Trzeba zachować więc zasadę ograniczonego zaufania i przestrzegać reżimu sanitarnego. Zawsze.

A co, jeśli osoba starsza (chora), która co miesiąc przyjmuje księdza, zapomni powiedzieć, że ktoś z rodziny właśnie wrócił z zagranicy i jest na kwarantannie?

Jeśli ksiądz decyduje się, by iść do chorego, powinien unikać kontaktu z innymi domownikami. Jeśli chory leży i nie da rady otworzyć drzwi, ktoś z rodziny może szybko otworzyć drzwi i wycofać się, pokazując tylko pokój z chorym. Wchodząc tam, ksiądz powinien zachować odległość dwóch metrów od chorego.

W wielu przypadkach Eucharystię trzeba podać do ust (bo np. chory jest leżący, sparaliżowany). Czy najlepiej zrobić to w maseczce, a potem odkazić ręce?

W szpitalu, jeśli podajemy coś choremu do ust (na oddziale zakaźnym), robimy to tylko w pełnym zabezpieczeniu (rękawiczki, kombinezon, maska, gogle, nakrycie głowy). Każde inne zachowanie jest niebezpieczne. Więc albo po wizycie u pierwszego chorego ksiądz poddaje się 14-dniowej kwarantannie, albo bierze na siebie odpowiedzialność za śmierć tych, których później zarazi...

W czasie pandemii niełatwo jest też spowiadać. W jednym z wywiadów minister zdrowia uczulał, że jeśli do konfesjonału przyjdzie osoba zakażona (także ta bezobjawowa), która przez dłuższą chwilę klęczy tam, oddycha, mówi, dotyka kratek, zostawia po sobie "ślady".

Z punktu widzenia lekarza zakaźnika ta sytuacja jest całkowicie niedopuszczalna. Bo jeśli kolejne osoby będą po sobie klękały - a wystarczy, że jedna, na początku, będzie zakażona - to prawie wszyscy następni też się zarażą. Żeby porządnie zdezynfekować kratki i konfesjonał, potrzeba czasu. W szpitalu salę po osobie zakażonej myjemy 4 godziny! To najkrótsza procedura przy gładkich, zmywalnych powierzchniach. A kratki konfesjonału często są drewniane, rzeźbione. Mówiąc najprościej, konfesjonał mógłby być bombą epidemiologiczną.

Biskupi zdecydowali więc, by kratki konfesjonału zabezpieczyć folią - zarówno od strony księdza, jak i spowiadającego się.  Penitent, odchodząc, ma przetrzeć folię nawilżaną antybakteryjną chusteczką. To dobre rozwiązanie?

Folia chroni księdza. Po drugiej stronie konfesjonału na folii gromadzą się wirusy. Nie ma takiej możliwości, by dobrze odkazić ją chusteczką. Jeżeli wśród spowiadających się znajdzie się jedna osoba zakażona, większość pozostałych zachoruje, a 5 proc. z nich znajdzie się na oddziałach intensywnej terapii. Wielu umrze.

Co więc mogą zrobić kapłani, by spowiadać w bezpieczny sposób? W kilku parafiach księża proponują penitentom spacery wokół kościoła, bo pogoda sprzyja rozmowie na świeżym powietrzu.

Na spacerze też trzeba zachować od siebie odległość dwóch metrów. A wtedy nie da się mówić cicho, by słyszał tylko kapłan. Najlepiej byłoby spowiadać w pokoju (salce parafialnej), w której odległość między księdzem a spowiadającym się wynosi minimum dwa metry. Ale, uwaga! Pomiędzy kolejnymi osobami należałoby pozmywać powierzchnię i porządnie wywietrzyć pomieszczenie. W ten sposób niewielu uda się wyspowiadać. W tym czasie epidemii izolacja naprawdę jest konieczna. Dlatego te święta muszą być wyjątkowe, pod każdym względem. Co ważne - niewskazane są nie tylko czynności religijne, które wykonujemy z okazji świąt Wielkiejnocy, ale też i zwykłe, świeckie spotkania rodzinne. Zostańmy w swoich domach, by wskaźnik zachorowań nie poszybował w górę.

W Wielki Czwartek dowiemy się, czy rząd "poluzuje" ograniczenia i czy w Wielkanoc na Mszę św. będzie mogło iść 50 osób...

Na razie jest dyspensa od uczestnictwa w Mszy św. i choć dla katolików Wielkanoc to najważniejszy czas w roku, warto z tej dyspensy skorzystać. Przyznam szczerze, że gdy niedawno oglądałam modlitwę papieża Franciszka, który stał samotnie w strugach deszczu na pl. św. Piotra, zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. To było naprawdę przejmujące. Sytuacja, którą mamy, zmusza nas do innego przeżywania tych świąt Wielkiejnocy. Innego, a może właśnie przez to głębszego. Pomyślmy w ten sposób. Pomyślmy o odpowiedzialności, o miłości do bliźniego. I niech nas w tym roku kapłani nie zabierają do pustego grobu (dosłownie). Niech o zmartwychwstaniu oznajmią nam tak, jak kiedyś zrobili apostołowie.


Lek. Lidia Stopyra jest ordynatorem Oddziału Chorób Infekcyjnych i Pediatrii Szpitala im. Żeromskiego w Krakowie. Wielokrotnie wyjeżdżała też na misje medyczne do Afryki i Ameryki Południowej, gdzie leczyła m.in. chorych na trąd, malarię czy gruźlicę. Na misjach współpracuje z posługującymi tam kapłanami, zakonnikami oraz siostrami zakonnymi.