Nie wierzcie fejkom na temat koronawirusa!

Monika Łącka

publikacja 24.04.2020 09:46

- Osoby bezobjawowe i skąpoobjawowe są źródłem zakażenia innych osób - przekonuje lekarz Piotr Meryk, kierownik oddziału obserwacyjno-zakaźnego w Szpitalu Specjalistycznym im. S. Żeromskiego w Krakowie. A chorzy naprawdę umierają na COVID-19.

Nie wierzcie fejkom na temat koronawirusa! Archiwum Szpitala im. Żeromskiego Piotr Meryk przekonuje, że epidemia trwa i przed nami jeszcze długi czas pod znakiem obostrzeń.

Monika Łącka: Statystyki dotyczące zachorowań na COVID-19 w Polsce - w zestawieniu z krajami Europy Zachodniej - nie wyglądają najgorzej. A jak sytuację ocenia lekarz, specjalista zajmujący się chorobami zakaźnymi?

Piotr Meryk: Statystyki nie wyglądają źle, ale - w porównaniu z innymi krajami - nie wykonujemy takiej liczby testów, jaka jest przewidziana na milion mieszkańców. Mimo że mamy możliwości, by w ciągu doby wykonywać 22 tys. testów (o czym mówi Ministerstwo Zdrowia), to cały czas jesteśmy na poziomie ok. 12 tys. testów dziennie. Weźmy tylko przykład Niemiec - tam testów wykonuje się kilka razy więcej. Potwierdzonych zakażeń jest już ponad 150 tys. Dlatego, moim zdaniem, rzeczywista liczba zakażeń jest w Polce o wiele wyższa, niż się oficjalnie podaje. Pamiętajmy też, że ponad 80 proc. zachorowań ma przebieg łagodny - bezobjawowy albo skąpoobjawowy. Najciężej chorują ludzie starsi i schorowani. W związku z tym ci, którzy chorują łagodnie, często w ogóle nie mają świadomości, że są zakażeni. I właśnie dlatego są ogromnym zagrożeniem dla osób z grup ryzyka! Tak jest zresztą w przypadku większości epidemii - osoby bezobjawowe i skąpoobjawowe są źródłem zakażenia innych osób.

Zdarza się jednak, że również osoby młode i zdrowe po zakażeniu koronawirusem trafiają na intensywną terapię.

Statystyki pokazują, że jest to niewielki procent chorych, bo zdecydowana większość osób młodych i zdrowych choruje łagodnie. Ale jednak ten niewielki procent istnieje. I to są te przypadki, o których słyszymy w mediach.

Na szczęście, póki co, respiratorów w Polsce nie brakuje, a lekarze nie musieli jeszcze podejmować dramatycznych decyzji, kogo mają ratować. Jest ryzyko, że może się to zmienić?

W ograniczeniu rozprzestrzenia się wirusa na pewno pomogła izolacja, która została zalecona przez Ministerstwo Zdrowia po wprowadzeniu najpierw stanu zagrożenia epidemicznego, a potem stanu epidemii. Egzekwowanie tego, a więc zakaz wychodzenia z domu czy ograniczenie spotkań grupowych, było słuszną decyzją. Bez izolacji liczba zakażeń byłaby w tym momencie dużo wyższa. Trudno przewidzieć, czy krzywa pójdzie jeszcze w górę. Na pewno musimy poczekać, co stanie się teraz, po pierwszym zluzowaniu zasad izolacji. Jest ryzyko, że będziemy obserwowali wzrost zakażeń.

A jak jest na naszym, krakowskim gruncie - szczególnie w Szpitalu im. Żeromskiego?

Zdecydowana większość osób, które przychodzą do naszego szpitala, po pobraniu wymazu idzie do domu, bo ich stan nie wymaga hospitalizacji. Do czasu otrzymania wyniku badania (obecnie na wynik czeka się od 24 do 48 godzin) muszą przebywać w domowej izolacji. Jeśli wynik jest ujemny, to są z niej zwolnieni, a jeśli dodatni - zostają objęci opieką ambulatoryjną. Gdy następuje pogorszenie stanu zdrowia, są kierowani do Szpitala Uniwersyteckiego. Nasz szpital nie jest bowiem jednoimienny. Również wszyscy, których stan zdrowia od razu wymaga hospitalizacji na oddziale zakaźnym, po potwierdzeniu zakażenia są przekazywani do Szpitala Uniwersyteckiego. Można więc powiedzieć, że nasz oddział zakaźny działa tak, jak zakaźny SOR. Dlatego jest u nas duża rotacja pacjentów.

Kilka dni temu na łamach "Gazety Krakowskiej" ukazała się rozmowa z jednym z lekarzy z Małopolski, który stwierdził, że w Polsce nikt nie umiera z powodu COVID-19. Mówiąc to, powołał się na opinie patomorfologów, którzy (podobno) na swoich stołach nie spotkali jeszcze ani jednej osoby, która zmarłaby z powodu koronawirusa. Jak jest naprawdę? W Szpitalu Żeromskiego zmarł przecież małopolski "pacjent zero", a przyczyną śmierci był właśnie COVID-19. Zakażeni umierają też w Szpitalu Uniwersyteckim.

COVID-19 jest kodowany jako pierwotna przyczyna zgonu, natomiast pacjenci umierają najczęściej z powodu niewydolności oddechowej, która jest skutkiem zakażenia. Mówiąc najprościej: pierwotną przyczyną śmierci jest zakażenie SARS-CoV-2, wtórną - zapalenie płuc, a przyczyną bezpośrednią jest niewydolność oddechowa. Uważam, że duża część pacjentów, którzy zmarli z powodu zakażenia, gdyby nie koronawirus, żyłaby dalej. Oznacza to również to, że gdyby zachorowali na zapalenie płuc z innego powodu niż SARS-CoV-2, niekoniecznie musiałoby się to skończyć zgonem.

To, co powiedział wspomniany lekarz, nie jest więc prawdą?

Tak. Mamy dowody, że na intensywnej terapii w Szpitalu Uniwersyteckim, gdzie jest najwięcej zakażonych, zdarzają się zgony z powodu koronawirusa. Podobnie było w przypadku małopolskiego "pacjenta zero", który zmarł w naszym szpitalu.

W internecie mnożą się też teorie mówiące, że koronawirus nie istnieje - jest co najwyżej narzędziem do zniewolenia ludzi. W mediach społecznościowych rozpowszechniane są także informacje, że "żyjemy w państwie policyjnym, które bada, jak bardzo damy się zniewolić, dlatego wszystkiego nam zabrania i nakazuje zostanie w domu (a przecież nikt nie zakaża się w sklepie czy kościele). Izolacja powinna więc dotyczyć tylko osób, które mają potwierdzone zakażenie". Co odpowiadać takim osobom?

Wszystkich, którzy tak twierdzą, zapraszam na oddział zakaźny. Nasz albo do Szpitala Uniwersyteckiego. Tam przebywa obecnie ponad 100 osób, z czego część jest na intensywnej terapii. Ponad 300 osób jest w Małopolsce objętych izolacją domową. Co więcej, gdy na kilku oddziałach w naszym szpitalu pojawiły się zakażenia, dochodzenie epidemiologiczne udowodniło, że do zakażenia nie doszło w szpitalu - koronawirus został tu przywleczony. Oznacza to, że zarażamy się m.in. w komunikacji miejskiej, w sklepach, różnego rodzaju kolejkach. Zakażają zwłaszcza osoby bezobjawowe i skąpoobjawowe, które są tego nieświadome.

Jakie rady da więc Pan naszym Czytelnikom na czas zluzowania zasad? Lepiej nadal pozostawać w domu, zamiast iść tam, gdzie mogą tworzyć się skupiska ludzi (np. do parku)?

Zdecydowanie doradzam unikanie skupisk oraz zachowanie izolacji społecznej (czyli odstępu 1,5 do 2 metrów od drugiej osoby). To pomoże zminimalizować ryzyko zakażenia. Z kolei maseczki, choć stuprocentowo nie chronią nas przed zakażeniem, zmniejszają rozprzestrzenianie się wirusa. Ich noszenie (najlepiej, by nosili je wszyscy) nie chroni więc osoby, która ją nosi, ale tych, którzy są wokoło, bo ten, kto ma maseczkę, ma mniejszą szansę, by zakazić innych. Ważna jest jednak jakość maseczek. Bawełniane nie dają takiej ochrony, jak nawet te chirurgiczne.

W swojej praktyce lekarskiej spotkał się już Pan z epidemią podobną do tej, którą mamy obecnie w Polsce, czy jest to sytuacja pierwsza od długiego czasu i dlatego mamy z nią problem?

W swojej praktyce miałem do czynienia z kilkoma epidemiami, ale jeśli chodzi o skalę, tamte nie miały takiego zasięgu. Mieliśmy ryzyko przywleczenia do Polski zakażenia wirusem ebola oraz wirusem MERS, który powoduje większą śmiertelność niż SARS-CoV-2, ale oba wirusy na szczęście do Polski nie dotarły. Były również grypy - świńska i ptasia, ale zjadliwość tych wirusów była mniejsza niż obecnie. Dlatego pandemii na taką skalę, jak teraz, nie pamiętam.

Do "normalności" wrócimy więc dopiero wtedy, gdy pojawi się szczepionka. Choć tak naprawdę nie wiadomo, czy i kiedy się pojawi. Środowiska antyszczepionkowe już krzyczą, że gdyby obowiązek szczepienia został nałożony na wszystkich, to będzie to zamach na naszą wolność...

Wprowadzanie szczepionki na rynek wymaga zazwyczaj wielu lat oraz szczegółowych badań klinicznych. Natomiast przy takiej epidemii, jak obecnie, trwa wyścig koncernów farmaceutycznych, które chcą wyprodukować skuteczną szczepionkę. Czas oczekiwania być może skróci się więc do początku przyszłego roku. Po wprowadzeniu na rynek skutecznej szczepionki w pierwszej kolejności powinny zostać zaszczepione osoby z grup ryzyka ciężkiego przebiegu zakażenia. Idealnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie szczepień obowiązkowych przeciwko koronawirusowi SARS-CoV-2 dla całej populacji, ale ze względu na skalę koniecznych szczepień wydaje się to niemożliwe. Jeśli chodzi o protesty ruchów antyszczepionkowych, to zauważmy, że wolność jednostki kończy się w momencie, gdy przekraczana jest granica wolności drugiego człowieka. W związku z tym, że osoby zakażone bezobjawowe lub skąpoobjawowe mogą stanowić śmiertelne zagrożenie dla osób z grup ryzyka ciężkiego przebiegu zakażenia, szczepienia obowiązkowe mają sens. To właśnie dzięki szczepieniom ochronnym zmniejszyliśmy liczbę zachorowań i zgonów z powodu chorób zakaźnych, a niektóre choroby zakaźne potrafiliśmy całkowicie wyeliminować. Ponadto koszt profilaktyki, czyli w tej sytuacji szczepień ochronnych, jest zawsze zdecydowanie mniejszy niż późniejszy koszt leczenia choroby. I nie są to tylko koszty ekonomiczne, ale także społeczne, rodzinne i psychologiczne. Wracając do "normalności", pamiętajmy, że sytuacja gospodarcza i ekonomiczna świata jest zła, bo gospodarki zostały zamrożone. Musimy wyważyć wszystko tak, by je uruchomić, a jednocześnie minimalizować ryzyko zakażenia. To jest bardzo trudne.