Znalazł się odważny

Andrzej Macura

Krzyż spod prezydenckiego pałacu przeniesiono do kaplicy. Uspokoi to czy zradykalizuje nastroje?

Znalazł się odważny

„Zdecydowaliśmy się to zrobić, ponieważ w pewnym sensie, można powiedzieć, że poczuliśmy, że jesteśmy już z tym problemem zupełnie sami" - powiedział podczas konferencji prasowej wyjaśniającej zniknięcie krzyża spod prezydenckiego pałacu szef kancelarii prezydenta, Jacek Michałowski.

Słuszna decyzja? Podstęp? Desperacja? Obłęd? Wydarzenie będzie zapewne przez różne środowiska różnie komentowane. Mnie w całej historii najbardziej urzekło - tak, urzekło – co innego. Pytany o szczegóły przebiegu wydarzenia Jacek Michałowski przyznał, że to on sam, osobiście, w asyście BOR-owców wziął krzyż sprzed prezydenckiego pałacu i przez dziedziniec przeniósł do kaplicy. Rzadko spotykana dziś odwaga.

Niezależnie od oceny intencji obrońców obecności krzyża pod prezydenckim pałacem faktem jest, że sytuacja stała się okazją do jego bezczeszczenia. W oczach wielu krzyż przestał być znakiem zbawienia i życia wiecznego oferowanego przez Chrystusa każdemu człowiekowi. Stał się rekwizytem w partyjnych przepychankach. Biskupi, zwłaszcza w kontekście niedawnego święta Podwyższenia Krzyża, coraz głośniej mówili o potrzebie ekspiacji, przeproszenia Boga za wszelkie zniewagi, jakich doznaje krzyż w naszej ojczyźnie. Niestety, po zajściach z 3 sierpnia, kiedy obrońcy krzyża uniemożliwili jego przeniesienie do kościoła św. Anny, nie było odważnego, który by w tej konkretnej sprawie zdecydował się na jakiś konkretny krok. Dziś wziął to na siebie prezydencki urzędnik.

Może nie o krzyż mu chodziło, ale spokój pod siedzibą prezydenta. Może jego działanie nie było eleganckie. Jak by nie było jest szansa, że w tym konkretnym miejscu krzyż nie będzie dalej znieważany.