Brakuje żywności, lekarstw i mydła

Beata Zajączkowska

Epidemia koronawirusa najmocniej uderzyła w najbiedniejszy i najbardziej odcięty region świata, jakim jest Amazonia. Pracujące tam polskie misjonarki świeckie nie załamują rąk, tylko w skrajnie trudnych warunkach organizują pomoc…

Brakuje żywności, lekarstw i mydła

Wirus najmocniej uderzył w Iquitos, stolicę peruwiańskiej dżungli. W 600 tys. mieście aż 80 proc. personelu medycznego jest zarażonego. W regionie zwanym „płucami świata” dramatycznie brakuje tlenu. Respiratory to luksus nawet w stołecznej Limie,  nie ma gdzie napełnić butli z tlenem... Nie robi się też już testów, bo zwyczajnie ich nie ma, tak samo jak paracetamolu. Ceny leków drożeją z dnia na dzień. Niesienie pomocy utrudnia fakt, że do Iquitos nie prowadzi żadna droga lądowa. Jedynym ratunkiem są obecnie wojskowe samoloty, ponieważ nawet część rzek jest zamknięta dla żeglugi.

Pandemia w ciągu kilku pierwszych dni obnażyła niewydolność państwowego systemu opieki zdrowotnej. Z całą mocą uwidoczniła też miłosierną rękę Kościoła, nie tylko dzięki wsparciu płynącemu od Caritas, ale także zaangażowaniu obecnych w tym rejonie świeckich misjonarek z  Polski. Teraz myślą one przede wszystkim o mieszkańcach odległych wiosek, gdzie paradoksalnie epidemia dotarła wraz ze statkami z pomocą żywnościową. Ludzie, którzy pracowali przy jej dystrybucji zarażali się od załogi i zaczęli roznosić wirusa po rodzinach i sąsiadach. Wprowadzono surową kwarantannę, ale ona niesie za sobą głód. „Nie wszystkie wioski mają uprawne tereny. Niektórzy hodują tylko banany, dlatego zawsze funkcjonował handel wymienny. Teraz do tej wymiany nie dochodzi. Ludzie nie przypływają bo wiedzą, że mamy wirusa” – mówi Gabriela Filonowicz, odpowiedzialna za szpital w miasteczku Santa Clotilda i 13 przychodni zdrowia. Wylicza, że w wioskach brakuje nie tylko leków i podstawowej żywności, ale nawet zwykłego mydła i soli.

„Jeśli nawet złowią rybę czy upolują zwierzynę, to muszą ją osolić ponieważ nie mają lodówek, tutaj nie ma prądu” – mówi misjonarka opisując trudne realia życia w tym zapomnianym zakątku świata. W obawie przed wirusem ludzie zamknięci są w wioskach już dwa miesiące i pilnie potrzebują wsparcia. „Jeśli go nie otrzymają zaczną przypływać do Santa Clotilde, żeby zakupić podstawowe rzeczy i to spowoduje, że wirus zacznie się jeszcze bardziej rozprzestrzeniać niż teraz” – przestrzega. Dodaje, że sytuacja nie wygląda najlepiej przede wszystkim dlatego, że do szpitala i przychodni nie dotarła żadna pomoc ze strony rządu. Na terenie równym połowie Polskie nie tylko nie ma już testów, ale nawet  ani jednej butli z tlenem.

Polskie misjonarki z Amazonii proszą o wsparcie ich ogromnego projektu „COVID-19 dusi dżunglę”. Nie wstydzą się żebrać u rodaków o wsparcie dla potrzebujących, gdyż wiedzą, że bez niego tysiące ludzi umrze z głodu, braku podstawowych leków i tak bardzo potrzebnego w obecnej sytuacji tlenu. Apelują do naszych serc i portfeli:  „Nie możemy zrobić wszystkiego co potrzebuje świat, ale świat potrzebuje wszystkiego, co możemy zrobić”.  Potrzebuje też naszej hojności.

Pomóc można tutaj: pomagam.pl/coviddusidzungle