Dla wielu był ojcem

Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 29.05.2020 10:40

O spokoju w niespokojnych czasach, wolności w zniewolonym kraju i „duszpasterstwie pączkowym” mówi Anna Rastawicka.

Dla wielu był ojcem Instytut Prymasowski – Niejeden raz myślałam: to święty człowiek, ale jaki on jest zwyczajny – mówi Anna Rastawicka. Na zdjęciu: kard. Wyszyński w Krynicy Morskiej w kwietniu 1958 r.

Joanna Jureczko-Wilk: Dwanaście lat u boku kard. Stefana Wyszyńskiego. Czuła Pani wtedy, że patrzy na człowieka wyjątkowego?

Anna Rastawicka:  Od dziecka wzrastałam w atmosferze czci dla prymasa Wyszyńskiego. On mnie bierzmował w 1952 r., a po roku dowiedzieliśmy się o jego aresztowaniu, co dla mnie było pierwszym tak mocnym przeżyciem zniewolenia. W 1956 r. ksiądz prymas wyszedł na wolność, ale nie ustało prześladowanie Kościoła. Gdy byłam w klasie maturalnej, usłyszałam z taśmy magnetofonowej słowa księdza prymasa: „Na naszych oczach leci nieustannie ku Kościołowi huragan kamieni i nie masz, kto by je zatrzymał”. Pomyślałam, że mogę próbować chociaż trochę ten Kościół osłonić. Słowa prymasa były początkiem mojej drogi powołania w Instytucie Prymasa Wyszyńskiego. Kiedy po studiach, w 1969 r. zaczęłam pracę w Sekretariacie Prymasa Polski, mogłam patrzeć z bliska na życie świętego. Zadziwiał mnie jego głęboki spokój w tych niespokojnych czasach. Każdy dzień przynosił jakieś troski, ataki na Kościół: powoływanie kleryków do wojska, przejmowanie domów zakonnych, opodatkowanie Kościoła, próba podporządkowania nauczania w seminariach władzy świeckiej. A ksiądz prymas nigdy nie panikował, nie narzekał. On nie tylko wierzył w Boga, on wierzył Bogu i wiedział, że Jego moc w końcu zwycięży. Nieraz przychodzili do niego zaniepokojeni ludzie i pytali: „Eminencjo, to co teraz będzie?”. A on ze spokojem odpowiadał: „Tylko Bóg na pewno będzie i my w Nim”. Wiele razy docierały do nas informacje o tym, że w domu na Miodowej założone są podsłuchy. Prymas komentował to: „Wiem o tym, ale nie boję się. My musimy żyć święcie, a co mam do powiedzenia w sprawach publicznych, mówię otwarcie, na ambonie”. Nie powiem, żeby życie codzienne wśród podsłuchów i nieustannej obserwacji tajnych służb było łatwe, ale dodawała nam sił prostota i wolność gospodarza.

Rozmowa ukazała się w wydaniu specjalnym „Gościa Niedzielnego”, poświęconym Prymasowi Tysiąclecia. CAŁE WYDANIE DO POBRANIA ZA DARMO TUTAJ:

Darmowe wydanie o prymasie Wyszyńśkim

A jaki ten gospodarz był na co dzień?

Niejeden raz, siedząc przy wspólnym stole, myślałam: to święty człowiek, ale jaki on jest zwyczajny. Lubił proste potrawy, sam obierał jabłka i nimi częstował… Był bardzo gościnny. Z taką samą uwagą przyjmował dzieci, starszych, jak ludzi nauki czy osobistości życia społecznego. Pamiętam, jak podczas pewnego spotkania mała córeczka konsula zdjęła księdzu prymasowi piuskę i włożyła sobie na główkę, bo czerwone nakrycie głowy bardzo jej się spodobało. Prymas nie protestował, śmiał się razem z nią. Był uważny na każdą potrzebę przychodzących. Dbał o to, żeby dla nikogo nie zabrakło miejsca, żeby każdy mógł powiedzieć, co myśli. Studentów zapraszał na pączki, sam ich częstował i urządzał konkursy, kto zje więcej.

Jak wyglądał dzień na Miodowej?

Ksiądz prymas modlił się wcześnie rano. Zanim wstał, myślą wędrował do sanktuariów maryjnych i tam powierzał Matce Bożej sprawy Kościoła. Przed poranną Mszą Świętą w domowej kaplicy odmawiał brewiarz. Eucharystię sprawował z wielką uwagą i prostotą. Nie zmieniał tekstów liturgicznych, niczego nie dodawał od siebie. Kiedy tylko kalendarz liturgiczny na to pozwalał, odprawiał Msze Święte wotywne ku czci Matki Bożej. Pracę w sekretariacie łączyliśmy z adoracją, żeby modlitwą pomagać księdzu prymasowi. Kiedyś, przechodząc przez kaplicę na kolejną audiencję, zatrzymał się przy mnie i powiedział: „Jesteś szczęśliwa, że możesz być przed Panem Jezusem. Ja też bym tak chciał, ale muszę iść do ludzi”. Kiedy czasami wchodziłam do pokoju, gdzie pracował, patrzyłam na stosy korespondencji i myślałam, kiedy biedny ojciec da sobie z tym radę. Po godzinie wszystko było uporządkowane. Odpowiadał na wszystkie listy, nawet na kartki od dzieci, jeśli tylko miały adres zwrotny. O godzinie 13 był obiad, czasami także z udziałem gości. Po nim ksiądz prymas miał krótki odpoczynek, ewentualnie spacerował po ogrodzie z różańcem w ręku. Później uczestniczył w kolejnych audiencjach albo wyjeżdżał do parafii. Po kolacji, która była o godzinie 19, ksiądz prymas udawał się na osobistą modlitwę. W dniach, kiedy nie wizytował parafii ani nie miał innych wyjazdów, o 21.00 spotykaliśmy się w kaplicy na Apelu Jasnogórskim. Zazwyczaj o 22.00 udawał się na spoczynek.

Dla wielu był ojcem   Instytut Prymasowski Anna Rastawicka w latach 1969–1981 pracowała w Sekretariacie Prymasa Polski i była w gronie najbliższych współpracowników kard. Stefana Wyszyńskiego.


Kardynała Wyszyńskiego tytułowano Prymasem Tysiąclecia, księciem Kościoła, mężem opatrznościowym. W swojej książce „Ten zwycięża, kto miłuje” opisuje Pani prymasa mało znanego: opowiadającego dowcipy, zbierającego papierki po cukierkach na Bachledówce.

Tak było rzeczywiście, bo świętość to zwyczajność, a nie szukanie nadzwyczajności. W czasie wakacji w górach prymas wychodził po Mszy Świętej przed kaplicę i częstował dzieci cukierkami. A potem chodził i zbierał papierki. Czasami opowiadał domownikom anegdoty, ale częściej nas o nie pytał. Miał poczucie humoru. Co roku na centralną procesję Bożego Ciała w Warszawie ksiądz prymas „zamawiał” u św. Antoniego dobrą pogodę, a potem „w dowód wdzięczności” przekazywał pewną kwotę na pomoc dla studentów. Któregoś roku pogoda była ładna przy trzech ołtarzach, a przy czwartym lunął deszcz i kompletnie nas zmoczył. Kiedy potem zapytaliśmy prymasa, jak w takim razie będzie z obietnicą daną św. Antoniemu, odpowiedział: „Dam, ale trochę mu potrącę”.

Czytaj dalej na następnej stronie

Ale nie lubił, kiedy rozdawałyście jego zdjęcia.

Ksiądz prymas nie był zadowolony z tego, że gościom przychodzącym na audiencje grupowe z okazji świąt czy jego imienin wręczałyśmy koperty z jego zdjęciem. Mówił, że to jest autoreklama. Odpowiadałyśmy, że ludzie o to proszą i są bardzo wdzięczni. Wtedy ustąpił. Do kopert wkładałyśmy też zazwyczaj jakiś tekst aktualnego przemówienia, przepisany na maszynie. Nie można było w tamtym czasie wydawać tekstów religijnych, więc przepisywanie na maszynie przez kalkę było jedyną formą upowszechniania nauczania prymasa. Prześladowany przez władzę, nierozumiany przez niektóre kręgi inteligencji katolickiej ksiądz prymas był uwielbiany przez naród. To była jego siła. Strzegł się jednak, żeby niczego nie przypisywać sobie. Wszystko w jego życiu było „Soli Deo” – Bogu samemu. Był skromny. W ciągu dwunastu lat pracy w sekretariacie na Miodowej nie było przemeblowań, większych zakupów garderoby. Gdy amerykańska Polonia podarowała prymasowi chryslera, oddał go do Sekretariatu Episkopatu, dla zagranicznych gości. Powiedział, że wstydziłby się takim luksusowym samochodem pojechać na wizytację do jakiejś ubogiej parafii.

W jednym z kazań prymas mówił o „posłudze detalicznej” matek, ojców. Bardzo cenił codzienny, niepozorny trud, wiarę przekazywaną w rodzinie.

Sprawy człowieka i rodziny zawsze były mu bliskie. To było też jego osobiste doświadczenie. Do końca życia wspominał matkę Juliannę, która umarła, gdy miał 9 lat, i osierociła sześcioro dzieci. Było to dla niego jedno z najtrudniejszych przeżyć. Podziwiał ojca, który potrafił godzinami klęczeć na posadzce w kościele w Zuzeli, przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Kiedyś w czasie wakacji u sióstr samarytanek w Fiszorze koło Wyszkowa, spacerowaliśmy po lesie i ksiądz prymas zapytał mnie, czy znam Koronkę do Najświętszego Serca Jezusowego. To była modlitwa, której nauczył go ojciec – jedna z jego ulubionych. Kardynał upominał się o prawa rodziny, uczył, że jest to pierwsza, najważniejsza wspólnota, uświadamiał rodzicom odpowiedzialność za życie i wychowanie dzieci. Ze szczególną mocą bronił życia nienarodzonych. Był też opiekunem i duchowym ojcem dla jednego z pierwszych ruchów rodzinnych: Rodziny Rodzin. Uczył wzajemnej troski, pomagał rodzinom wielodzietnym, dofinansowywał wakacje dzieciom z uboższych rodzin.

Jako członkinie Instytutu zwracałyście się do prymasa „ojcze”.  Był dla Pani ojcem?

Wiele osób tak go nazywało, chociaż niektórzy uważali, że jest to nadużywanie tytułu. A prymas nie zabraniał nam tego. Sam zresztą często zwracał się do wiernych: „Umiłowane dzieci Boże, dzieci moje”. Dla niego ojcostwo wiązało się przede wszystkim z odpowiedzialną miłością. W takim sensie był naszym ojcem. Był nim dla kapłanów i wielu z nich otwarcie mówi, że właśnie dzięki niemu doszli do kapłaństwa i wytrwali w powołaniu. Także dla naszego  Instytutu, od momentu jego powstania w 1942 r., był duchowym ojcem. Znał każdą z nas po imieniu, pomagał w zmaganiu się z różnymi problemami, w razie choroby organizował lekarstwa, które w Polsce były wtedy niedostępne.

Jak nikt inny zna Pani spuściznę prymasa, jego homilie, przemówienia, bo od ponad pół wieku redaguje je Pani. Co jest w nich szczególnie aktualne dla nas, teraz?

Są prawdy, które się nie przedawniają. Zmieniają się okoliczności, systemy filozoficzne, ustroje – niezmienne pozostaje w nas człowieczeństwo. Troska o pełnię człowieczeństwa, która możliwa jest tylko w Bogu, była najważniejsza w całym nauczaniu prymasa Wyszyńskiego. Dlatego prymas mówił: „Chociażbyśmy mieli stracić wszystko w naszej ojczyźnie, musimy zachować wiarę w Boga, w Chrystusa i Jego Matkę (…) Możemy stracić wszystko, byle nie to!”. Zapewne powtórzyłby nam to dzisiaj. Prymas pojmował wiarę nie jako tradycyjny system wartości, ale jako relację z żywym Bogiem, która ma przenikać całą naszą rzeczywistość i aktywność. Mamy nie tylko wierzyć, ale żyć zgodnie z wolą Boga – takie jest najważniejsze przesłanie dla każdego z nas osobiście i w wymiarze narodowym. Kardynał Wyszyński przestrzegał: „Wrogowie wiedzą, co narodowi służy, a co mu szkodzi. Jeśli chcą mu szkodzić, niszczą to, co mu pomaga. Dlatego też najeźdźcy zawsze niszczyli Kościół i chcieli zatrzeć ślady moralności chrześcijańskiej w życiu narodu (…). To są lekcje z niedawnej przeszłości. Obyśmy ich szybko nie zapomnieli”.  W ocaleniu najcenniejszych wartości człowieczeństwa, w obronie wiary i bytu narodu prymas znalazł niezawodną pomoc – Matkę Chrystusową. Jej całkowicie zawierzył, z Nią zwyciężył, Ją pozostawił nam jako nadzieję.

***

Anna Rastawicka
członkini Instytutu Prymasa Wyszyńskiego; w latach 1969–1981 pracowała w Sekretariacie Prymasa Polski i była w gronie najbliższych współpracowników kard. Stefana Wyszyńskiego. Po śmierci prymasa stała się propagatorką jego nauczania, przyczyniając się do wydania m.in. „Dzieł zebranych” kard. S. Wyszyńskiego oraz zbioru jego osobistych zapisków „Pro memoria”. Współpracuje z Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego w Warszawie oraz z Fundacją „Golgota Wschodu”. (instytut prymasowski).