Z Bożej perspektywy

Nawrócenie zaczyna się od zmiany sposobu myślenia. Może warto inaczej spojrzeć na świat?

Z Bożej perspektywy

Ostatni dzień maja, epidemii w Polsce dzień osiemdziesiąty dziewiąty. Także Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Ogniska zarazy mamy pod kontrolą – twierdzi rząd. Wszystko wymyka się spod kontroli – odpowiadają przestraszeni tym, że ogólne statystyki wcale nie spadają. Kto ma rację? Przyszłość pokaże. W każdym razie nie czas jeszcze, by odetchnąć z ulgą i wrócić do dawnego życia. Zresztą – jak napisałem na początku epidemii – czy powinniśmy kiedykolwiek do tego życia wracać? Czy to, że Bóg na nas wszystko to dopuścił, nie powinno być dla nas wezwaniem do przemyślenia naszych postaw? Myślę przede wszystkim o uczciwej odpowiedzi na pytanie o sens życia, o nasz stosunek do Boga. Patrząc na to, co zewnętrzne, żadnej przemiany na lepsze nie widzę. Z tego, jak skwapliwie wielu korzystało z dyspensy od niedzielnej Mszy wnoszę nawet, że Bóg stał się nam jeszcze mnie potrzebny. Ale wglądu w ludzkie serca nie mam. Może zresztą to moje oczekiwanie, że jak najwięcej ludzi powinno wierzyć w Jezusa, nie jest po myśli Bożej? Może Bóg stawia nie na ilość, ale jakość? Może mniej nawrócenia oczekuje „od nas”, a bardziej „ode mnie”? Nie wiem....

W Kodniu odbył się wczoraj pogrzeb księdza profesora Wacława Hryniewicza OMI. Na pewno jednego z największych polskich teologów ostatniego półwiecza. Dla jednych był mistrzem, dla innych heretykiem. Bo miał nadzieję, że piekło będzie puste. Bo ufał, że i Judasz mógł znaleźć zbawienie. Do tego wielki zwolennik ekumenizmu. W pewnym momencie ten, który głośno zapytał, czy drogą do budowanie jedności mogę być unie...

Nie miałem okazji słuchać jego wykładów. Tylko raz, na obronie pewnego doktoratu, zadziwił mnie pasją, z jaką przemawiał. W różnych językach, płynnie przechodząc z jednego na drugi :) Czytałem za to trochę jego książek i artykułów. I muszę powiedzieć, że choć nie zawsze przekonywały mnie jego argumenty, podziwiałem, jak bardzo jego uprawianie teologii zanurzone było w Ewangelii; jak bardzo zachwycone było Bogiem i Jego miłością...

Czy piekło będzie puste – jak miał nadzieję ksiądz Hryniewicz? Nie wiem, ale i ja mam taką nadzieję. Więcej, myślę że każdy chrześcijanin powinien mieć taką nadzieję. Podkreślam: nie chodzi o wiarę, ale o nadzieję. Chyba po prostu powinniśmy bardzo chcieć, by piekło było puste. Powinniśmy chcieć tego tak bardzo, jak pragnie tego sam Bóg, który posłał swojego Syna na świat, aby nas zbawił. Bo chyba za łatwo godzimy się z myślą, że są tacy, którzy trafią do piekła. Ba, że są takich nieprzebrane tłumy. To sprawia, że łatwo stawiamy krzyżyk na tym czy owym. Nic nie da się zrobić – myślimy. Ale jeśli my nie potrafimy nic z tym zrobić czy znaczy to, że nie potrafi też Bóg? Czy choćby takie sytuacje jak męcząca nas pandemia, wielka okazja do metanoi (nawrócenia rozumianego jako zmiana sposobu myślenia) nie wskazują, że Bóg wcale nie zrezygnował ze zbawienia kolejnych ludzkich pokoleń, ale ciągle Mu na doprowadzeniu każdego do nieba zależy?

Słyszę dziś wielu bijących na alarm, że wiara upada, Kościół ginie i że w ogóle – koniec. I zastanawiam się, czy ci ludzie  w ogóle wierzą w Chrystusa? Pytam zupełnie na serio. Jeśli Chrystus, zwyciężył śmierć, zwyciężył grzech, pokonał szatana, to jak można myśleć, że Bóg odda teraz cały niemal świat (prócz garstki gorliwie wierzących) we władanie diabła? Gdzie byłoby zwycięstwo Chrystusa, gdyby nieprzeliczone tłumy trafiały do piekła? Czy choćby jeden człowiek w piekle nie byłby znakiem, że zwycięstwo Jezusa nie było jednak pełne, bo nie wszystkich udało Mu się wyrwać z ręki diabła?

Takie mniej więcej pytania stawiał ks. Hryniewicz. Teolog nadziei. Teolog wiary, że jednak nie „próżny dla nas Twej męki trud”. Tak naprawdę piewca zwycięstwa Boga; piewca Jego wielkości. My... No cóż, często w tych naszych proroctwach upadku, klęski i za ciasno otwartych dla tłumów bram piekła, ciągle tak naprawdę zapominamy, kim jest Ten, w którego wierzymy...

Dziwne to odczucie, kiedy człowiek odkrywa, że tak zapatrzył się szczegół, że stracił z oczu całość. Tak zapatrzył się w grzech, że stracił z oczu wielkość zbawiającego człowieka Boga.  Mam wrażenie, że podobnie dziś jest  także w naszym życiu społecznym i politycznym: tak zapatrzyliśmy się w różne szczegóły, ze straciliśmy z oczu to, co najważniejsze: dobro wspólne, dobro naszej ojczyzny. Nie chcę jednak w tak wielkie święto politykować. Mam tylko nadzieję, że Duch Święty, który ciągle jest w Kościele i każdym wierzącym w Chrystusa, naprawdę ma moc oświecać nas, przemieniać i uświęcać. I że On bez problemu znajduje rozwiązania tam, gdzie my twierdzimy, że ich nie ma.