Rykowisko i… dystans

ks. Włodzimierz Lewandowski

Chcesz ludzi podzielić - rzuć im worek owsa; chcesz zjednoczyć - każ im wieżę zbudować.

Rykowisko i… dystans

Klucze odlatujących gęsi i kwitnące wrzosowiska to znaki nadchodzącej jesieni. Ale nie one są największą osobliwością tej pory roku. Gdy siedzę przy komputerze i dociera do mnie ujadanie psa – nadstawiam ucha. Po chwili słyszę dudnienie ziemi i jakby wydobywające się spod niej głosy. Myśliwy wie o co chodzi. Koniec września to czas rykowiska. Wspomniałem o tym dziwie natury znajomej w rozmowie telefonicznej. Nigdy tego nie widziałam – usłyszałem. A wiesz o co chodzi? No nie… Więc zacząłem opowieść, jak to jelenie (samce) zdobywają serca swoich wybranek. Stoi taki osobnik na łące przed plebanią, najczęściej w zaroślach. Drugi gdzieś za strugą i zaczynają – każdy swoją – uwerturę. Wszystko zależy od tego, który głośniej i potężniejszym basem. A gdy oba głosy są równie silne i w zbliżonym tonie, wtedy zaczyna się walka. Często krwawa. Zwycięzcy przysługuje prawo przedłużenia jeleniego rodu.

Słucham tych dochodzących zza okna odgłosów i czytam. Lektury raczej mało pobożne. Tym oddawałem się we wtorek. (Nie chcę robić kryptoreklamy, ale paczka z wydawnictwa tynieckiego tak mnie pochłonęła, że dopiero nad ranem odzyskałem poczucie czasu.) Jak zwykle w środę wieczór przeglądam doniesienia agencyjne. W miarę odsłaniania kolejnych stron internetowych budzi się we mnie przekonanie, że w dalszym ciągu uczestniczę w tytułowym spektaklu. Niemal z każdego newsa pobrzmiewa takie wczesnojesienne porykiwanie. Kolejne afery, homofobia, antyklerykalizm, spadająca i wzrastająca popularność, każdy mówi – nikt nie słucha… Wszystko po to, by kupić wdzięki panny zwanej wyborcą.

Naszedł mnie na tych rozmyślaniach nazajutrz sołtys. Proboszczu, dziś się żrą, a jutro nikt nie będzie pamiętał o co chodziło. Tylko nienawiść zostanie. Rację miał. Gdzieś już to czytałem i słyszałem. „Chcesz ludzi podzielić - rzuć im worek owsa; chcesz zjednoczyć - każ im wieżę zbudować.” To Saint-Exupery. Stary król uczył syna jak być dobrym władcą. Podniósł kiedyś w rozmowie podobny wątek Sławek Piela z buddyjskiego wydawnictwa Elay. Niechby tak – mówił – popracowali z tydzień wspólnie przy budowie jakiegoś sierocińca albo hospicjum. Z dziesiątym litrem wylanego potu wyparowała by religijna nienawiść i chęć waśni. A oczy by się im otworzyły i wreszcie by zobaczyli, co ludzi łączy. Buddysta, a jak ewangelicznie mówił. Jakbym świętego Pawła czytał.

Wracając do sołtysa. Wywód swój całkiem filozoficznie zakończył. „Oni tam się kłócą, a my po staremu krowę na pole wyprowadzamy. I to sens naszego trwania. A nie waśnie i spory.” Prosty rolnik, a mówił jak profesor w jednej z telewizyjnych stacji. Pytany, gdzie jest nieobecna w sporze reszta odpowiedział krótko: zarabia na życie. Ja bym powiedział dobitniej. Zajmuje się prawdziwymi problemami i prawdziwym życiem, od czasu do czasu odkrywając ze zdumieniem, że jakiś wywiad mógł wywołać aż takie emocje.

Póki co jesteśmy na rykowisku. Trzeba zbudować czatownię i udać się tam wczesnym rankiem. Najlepiej przed wschodem słońca. Ile to człowiek może nauczyć się obserwując matkę naturę. Ile spraw można przemyśleć trwając tam godzinami w oczekiwaniu. I ciszę usłyszeć, i bicie własnego serca, i głos Boga mówiącego do człowieka. A wracając łąkami wczesnym rankiem całą wieś jak na dłoni można zobaczyć. Bo z dystansu widać lepiej. Nie tylko wieś zresztą.