Dożywocie dla Putina

GN 25/2020 |

publikacja 18.06.2020 00:00

O kadencjach prezydenta liczonych od nowa i o rosyjskiej wersji „nie chcę, ale muszę” mówi dr hab. Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Władimir Putin nie zamierza ustąpić. ALEXEY NIKOLSKY /SPUTNIK/KREMLIN POOL/epa/pap Władimir Putin nie zamierza ustąpić.

Jacek Dziedzina: Władimir Putin organizuje referendum konstytucyjne, w którym Rosjanie mają m.in. przyznać mu praktycznie dożywotnią władzę. Carat staje się faktem?

Agnieszka Legucka: Tak naprawdę nie jest to nawet referendum, bo brakuje tu takich elementów jak kampania informacyjna, przedstawianie argumentów nie tylko obozu władzy, ale również przeciwników, nie będzie też niezależnych obserwatorów. Tu stworzono coś zupełnie nowego: tzw. ogólnonarodowe głosowanie. Władza mówi, że żyjemy w wyjątkowych czasach i okolicznościach, więc i głosowanie musi być wyjątkowe.

Kadencje prezydenta zostaną wyzerowane, czyli po zakończeniu obecnej, w 2024 r., Putin będzie mógł ubiegać się ponownie o dwie 6-letnie kadencje. W praktyce oznacza to utrzymanie władzy przynajmniej do 2036 r. Czy Rosjanie są gotowi poprzeć takie zmiany w konstytucji?

Problem polega na tym, że przygotowano wiele innych poprawek do konstytucji, które zostaną poddane pod głosowanie w pakiecie. Obywatel może zagłosować albo za przyjęciem całości, albo przeciwko wszystkim poprawkom. A tam są m.in. zapisy, które można określić jako socjalno-patriotyczno-konserwatywne: podkreślona jest większa suwerenność oraz to, że Rosja będzie wychowywać dzieci w duchu patriotycznym, że rodzina to związek kobiety i mężczyzny; jednocześnie są tam również rewaloryzacja emerytur, dopłaty dla rodzin wielodzietnych i wreszcie poprawka dotycząca wyzerowania liczby kadencji obecnego prezydenta. Na kartce do głosowania nie będzie wszystkich zmian, tylko pytanie, czy jesteś za, czy przeciw poprawkom do konstytucji. Rosjanie, chcąc zagłosować za poprawkami socjalnymi, będą musieli poprzeć równocześnie poprawkę o kadencjach prezydenta. Wszystkie poprawki są oczywiście znane, zostały ogłoszone na stronie internetowej kremlin.ru oraz są publikowane w gazetach.

Wcześniej zmiany w konstytucji zostały przegłosowane przez parlament i zatwierdzone przez Sąd Konstytucyjny.

Tak, po przegłosowaniu również w pakiecie trafiły do Sądu Konstytucyjnego, który w odniesieniu do poprawki „wyczyszczającej” liczbę kadencji orzekł, że „mamy wyjątkowe okoliczności historyczne i na tej podstawie sąd uznaje, że poprawka jest zgodna z konstytucją”. Osiągnęli w ten sposób dość wysoki poziom prawniczej kreatywności.

W 2036 r. Putin będzie miał 84 lata… Może się okazać, że to ciągle za wcześnie, by oddać władzę?

Trzeba być przygotowanym na to, że za 16 lat ponownie zostaną zmienione regulacje albo ponownie zostaną wyzerowane jego kadencje. W mediach już mówi się, że obecne zmiany pozwolą rządzić Putinowi do końca jego dni. Jednak na razie poprawki do konstytucji dają mu formalnie „tylko” możliwość ponownego kandydowania w latach 2024 i 2030. Widać tu jeszcze próbę zachowania pozorów demokracji, ale zdajemy sobie sprawę, że procedury głosowania są coraz bardziej naginane, coraz słabiej weryfikowalne. Podczas poprzednich wyborów prawie we wszystkich komisjach były kamery, a mimo to członkowie komisji wrzucali całe pliki dodatkowych kartek z „oddanymi” głosami. Teraz będzie to łatwiejsze, bo w warunkach pandemii komisja jest zobowiązana co 15 minut wentylować pomieszczenie i wypraszać wszystkich z lokalu, więc w tym czasie mogą dziać się rzeczy nadzwyczajne.

Po co Putinowi cały ten spektakl z „referendum”?

Za rządów Putina ukształtował się hybrydowy system: wyraźnie autorytarny, ale z elementami demokratycznymi. Do nich należą wybory, które są ważne dla władzy po to, by potwierdzić legitymację przywódcy. Ale ten system stąpa po cienkim lodzie społecznego poparcia. Spektakl w postaci czy to wyborów, czy referendów, czy teraz głosowania nad konstytucją musi być zachowany dla utrzymania społecznego ładu. A w kontekście pozycji Putina to jeden z najbardziej dramatycznych momentów dla jego prezydentury. Podobny moment był w 2011 r., kiedy Putin wracał na Kreml po „zastąpieniu” go przez Dmitrija Miedwiediewa. Wtedy miały miejsce duże, jak na rosyjskie warunki, demonstracje, pojawiła się opozycja pozasystemowa. I od tego momentu widać bardzo wyraźnie, jak Putin przykręca śrubę społeczeństwu: czy to przez ograniczanie dostępu do internetu, czy blokowanie działalności organizacji pozarządowych i finansowania ich z zagranicy, czy wreszcie przez tajemnicze zabójstwa dziennikarzy, wsadzanie ich do więzienia. To jest cały proces umacniania się takiego systemu, który stał się marką Putina.

Marka potrzebuje uznania przez społeczeństwo?

To nie jest poparcie, które by miało dawać tylko legitymację do dalszych rządów, ono przede wszystkim ma dawać jasny sygnał, że Rosjanie nie potrzebują nikogo innego niż sam Putin. I to ma być przede wszystkim sygnał dla ludzi u boku Putina, dla elity władzy. Głosowanie nad poprawkami do konstytucji ma pokazać obecnej elicie, że nic w Rosji się nie zmieni, bo Rosjanie nie oczekują zmian. I to jest kluczowe dla jego kolejnych lat rządzenia. Pamiętajmy, że ma jeszcze cztery lata obecnej kadencji. Te zmiany mają nastąpić tak szybko po to, by w tym czasie wyeliminować ewentualnych konkurentów. I dlatego to głosowanie ma znaczenie symboliczne. Pod względem prawnym ono nie jest potrzebne, bo cały proces zmian dotyczący konstytucji został już zakończony, kiedy Sąd Konstytucyjny uznał, że te poprawki są zgodne z konstytucją. Głosowanie ma być zatem tylko dowodem na to, że obywatele nie chcą mieć innego prezydenta.

Problem w tym, że notowania Putina są obecnie najniższe w historii i nie przekraczają 60 proc. poparcia. W każdym demokratycznym kraju byłoby to uznane za dowód na ogromną popularność. W Rosji to niemal wotum nieufności.

Tyle że tu nie chodzi tylko o Putina. Mamy do czynienia z pewnym „zbiorowym Putinem”, czyli elitą władzy, która korzysta na tym systemie, która od lat jest blisko Putina. Oni też niejako wymuszają na obecnym prezydencie, żeby nadal rządził. On sam może by nawet chciał zejść ze sceny, bo wielokrotnie mówił, że nie będzie zmieniał konstytucji, że odda władzę. A jednak jego grono nie chce do tego dopuścić, bo jeżeli on odejdzie, to stracą wszyscy dokoła. Dlatego z jednej strony ten system to jest sukces Putina, ale z drugiej – Putin stał się też jego ofiarą, zakładnikiem przekonania, że to on jest gwarantem tej hierarchii i wszystkich układów.

Brzmi trochę jak rosyjska wersja znanego nad Wisłą „nie chcę, ale muszę”…

W pewnym sensie tak. Putin stał się zakładnikiem własnego sukcesu. Stworzył system bardzo scentralizowany, odebrał władzom regionalnym wiele prerogatyw, uzależnił je w dużej mierze od finansów federalnych. Regiony, owszem, płacą podatki, ale to subwencje z budżetu federalnego są najważniejszym dochodem budżetów regionalnych. W czasie pandemii Putin schował się do własnego bunkra, żeby nie zachorować, i zrzucił odpowiedzialność za reagowanie na kryzys na barki gubernatorów… Tyle tylko, że oni nie mieli narzędzi, żeby bezpośrednio walczyć ze skutkami kryzysu. Gubernator nie może na przykład zażądać wsparcia medycznego od lokalnej jednostki wojskowej bez decyzji centrum. Ten system opiera się na wątłych podstawach, ale jest korzystny dla wąskiej grupy Rosjan. To ma pewnie związek z ich osobistym bezpieczeństwem. Boją się, że każdy inny prezydent mógłby pociągnąć ich do odpowiedzialności karnej.

Ogromna większość rosyjskiego społeczeństwa czerpie informacje tylko z telewizji państwowej. Ale jest przecież dostęp do internetu. Mimo to nie widać jakiegoś zrywu na horyzoncie.

Procent zaufania do tego, co jest w telewizji, zmniejszył się. I z tym obecna władza nie potrafi sobie poradzić. Poziom propagandy sięgnął już takiego poziomu absurdu, że sami Rosjanie mówią, że chyba coś jest nie tak w tym przekazie telewizyjnym, i sięgają do internetu. Jest wprawdzie instytucja, która blokuje ruch na pewnych stronach, ale Rosjanie są w stanie to obejść. A Telegram, coś w rodzaju WhatsAppa, jest nie do zhakowania. Władze już długo próbują uzyskać klucze do tego komunikatora i to się nie udaje. Tak jak w ZSRR ludzie szli do kuchni, odkręcali kran i swobodnie wyrażali swoje opinie, tak teraz takie „kuchenne rozmowy” toczy się w internecie. Problemem jest to, że Rosjanie nie bardzo chcą się angażować w politykę. Jest wyczuwalna polityczna apatia społeczeństwa, oni nie mają poczucia, że mogą cokolwiek zmienić.•

Dostępne jest 25% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.