Śmierć w kawie

Beata Zajączkowska

Eutanazyjny walec nie zwalnia tempa. Wszystko w imię „miłosierdzia” i „współczucia”.

Śmierć w kawie

Wiem, że to mało wakacyjny temat, ale jestem właśnie po lekturze wywiadu z holenderską lekarką, której działania doprowadziły w tym kraju do zalegalizowania eutanazji osób z demencją. W praktyce oznacza to, że coraz łatwiej można tam zabijać, a eutanazję przeprowadzić nawet wtedy, kiedy pacjent nie wyraża na to zgody. To, co się dzieje w Holandii w kwestii końcówki życia warte jest śledzenia, bo tamtejsze „trendy” z każdym rokiem coraz bardziej rozlewają się na kolejne kraje i nie ma co mówić, że nas to nie dotknie. Przed nami myśleli tak m.in. Włosi, a teraz stoją w obliczu eutanazyjnej ofensywy.

„Trzy razy odmówiła mi eutanazji, ale byłam przekonana, że dla swego dobra musi umrzeć. By nie stawiała oporu w kawie podałam jej leki usypiające, nie informując, że to pierwszy krok do jej śmierci” – to jedno z najbardziej przerażających zdań z wywiadu z Marinou Arends. Od pierwszego dnia pobytu 74-latki chorej na Alzhaimera w domu starców lekarka dążyła do jej śmierci. Skąd ten upór? Otóż kilka lat wcześniej kobieta napisała w testamencie życie, że „jeśli trafi do domu starców chce być poddana eutanazji”. Lekarka pominęła jednak zupełnie dalszą część zapisu testamentowego: „ma to się odbyć na moje żądanie, gdy uznam, że nadszedł odpowiedni moment”. Do śmierci kobiety dążyli mąż i córka. Lekarka nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia, że postąpiła wbrew woli chorej i posunęła się o krok za daleko. Sytuacja była tym bardziej dramatyczna, że po podaniu „śmiercionośnej kawy” kobieta ocknęła się i zdając sobie sprawę co się dzieje, zaczęła walczyć o życie. Bliscy musieli ją przytrzymać, by doktor śmierć mogła wkroczyć do akcji i podać zabójczy zastrzyk. „Nie mogłam jej opuścić, pomogłam tylko zrealizować jej wolę” – mówi w wywiadzie lekarka.

Jej „gest współczucia” wywołał w Holandii burzę. Sprawa trafiła do prokuratury i Sądu Najwyższego. Ten uniewinnił jednak lekarkę i zadekretował, że eutanazja może być przeprowadzona także w sytuacji, gdy pacjent nie jest w stanie wyrazić swojej woli. Ta kobieta jednak trzykrotnie powiedziała NIE, a potem do końca walczyła o życie. Lekarka stwierdziła, że „były to nieświadome działania, które trzeba odpowiednio interpretować”. Dodała zarazem: „było to dla mnie bardzo trudne, ale zrobiłabym to powtórnie”. Zresztą, jak mówi w wywiadzie, nie pierwszy raz „współczucie” popchnęło ją do dokonania eutanazji, zawsze z myślą o „dobru pacjenta”.

Także doświadczenia czasu pandemii pokazują, że temat końca życia musi być podnoszony w publicznej debacie. W przeciwnym wypadku eutanazyjna codzienność wleje się do naszego życia cichym strumieniem. Nawet jeśli lekarze łudzą nas słodką śmiercią w imię „miłosierdzia i „współczucia”, to tak naprawdę w eutanazji chodzi o pieniądze. Oczywiście proeutanazyjne organizacje o nich nie mówią, zaszczepiają kulturę śmierci wycierając sobie gębę prawem do godnej śmierci. Godnej, na pewno nie znaczy wbrew woli pacjenta. Sytuacja Holandii pokazuje, że kolejne wyroki sądowe w sprawie końca życia pozwoliły tam przeskoczyć opór społeczny. Warto o tym pamiętać. Nie bez przyczyny Benedykt XVI, podkreślał, że „eutanazja jest fałszywą odpowiedzią na dramat cierpienia”, a Franciszek apelował do lekarzy, by nie zgadzali się na eutanazję nawet gdy choroba jest nieuleczalna.