Cud powtarzał się w każdy wtorek

Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 04.07.2020 20:13

- Jeśli mówimy, że Bóg daje nam znak, to daje też zadanie odczytania go i wprowadzenie w życie tego, co w tym znaku jest zawarte - mówił mariolog dr Wincenty Łaszewski podczas pierwszosobotniego spotkania w Niepokalanowie.

Cud powtarzał się w każdy wtorek Agnieszka Otłowska /Foto Gość Kopia jasnogórskiej ikony pielgrzymująca od 1957 r. po wszystkich polskich parafiach.

Jak w każdą pierwszą sobotę miesiąca, w Niepokalanowie odbyło się spotkanie "Oddaj się Maryi" z aktem zawierzenia Niepokalanemu Sercu Maryi. Tym razem w całości odbyło się online, ponieważ bazylika Niepokalanej Wszechpośredniczki Łask została zamknięta po tym, jak u jednego z franciszkanów z niepokalanowskiego klasztoru wykryto zakażenie koronawirusem.

Po Eucharystii konferencję o "Zwycięstwach z pomocą nieba" wygłosił mariolog dr Wincenty Łaszewski.

- Rok 2020 jest dla nas szczególnym znakiem. Jak wiele wydarzeń Bóg wpisał w ten czas: 100. rocznicę Cudu nad Wisłą, 100 lat od urodzin św. Jana Pawła II, czas lepszego poznania dzieła kard. Stefana Wyszyńskiego w oczekiwaniu na jego wyniesienie na ołtarze. To także w jego życiu, jak w Cudzie na Wisłą i w życiu papieża, jest ukryty dla nas szczególny znak. Jeśli mówimy, że Bóg daje nam znak, to daje też zadanie odczytania go i wprowadzenie w życie tego, co w tym znaku jest zawarte - mówił Wincenty Łaszewski.

Cud powtarzał się w każdy wtorek   Urszula Rogólska /Foto Gość Mariolog dr Wincenty Łaszewski uważa, że rok 2020 jest szczególnym znakiem, który powinniśmy umiejętnie odczytać w kontekście wiary.

Jak podkreślił mariolog, znak to drogowskaz, w którą stronę mamy dzisiaj kroczyć. Zachęcał do tego, żeby przypadających w tym roku ważnych rocznic nie postrzegać tylko w kategorii historycznej.

- Nie traktujmy Cudu na Wisłą jako wydarzenia, które - wprawdzie z podziwem i wdzięcznością - ale tylko wspominamy. Gdybyśmy tylko w ten sposób do niego podeszli, nie wykorzystywalibyśmy szansy, którą w tym roku daje nam Bóg - ostrzegał.

Ale co to znaczy "zobaczyć w Cudzie nad Wisłą znak"? - Rocznica jest nam dana po to, żeby ten cud się powtórzył w naszym pokoleniu. Rocznica urodzin papieża przypomina o tym, że ten wielki Polak swoim zawierzeniem Matce Najświętszej, wielką modlitwą i gotowością do całkowitej ofiary z siebie,  w 1985 r. nie dopuścił do tego, żeby wybuchła wojna nuklearna, której polem byłaby przede wszystkim Polska. I w tym sensie zawdzięczamy życie papieżowi. Pamiętam rozmowy z Ojcem Świętym, kiedy mówił, żebyśmy przed wszystkim starali dostrzegać znaki czasu. I w tym roku tego się uczymy - mówił prelegent.

Mówiąc o cudach, które mogą się powtarzać, przywołał zdarzenie, które w jego ocenie jest "matką" wszystkich innych cudów maryjnych, a które zdarzyło się w odległych czasach - w 626 r. w stolicy cesarstwa bizantyjskiego.

Tamtego roku Konstantynopol był oblegany od strony lądu i morza przez dwie armie: Persów i Słowian, liczące ponad 100 tys. żołnierzy. Nie miał szans na przetrwanie tego oblężenia. Wtedy patriarcha Sergiusz wyszedł na mury miasta z rozłożonymi w znaku krzyża rękami, na których trzymał najstarszą ikonę Hodegetrii - Maryi wskazującej Drogę (według niej powstała polska Hodegetria - ikona Matki Bożej Jasnogórskiej).

Wszedł na pole bitwy, niosąc ikonę wśród walczących, a potem zanurzył ją w wodach zatoki, do której już wpływały setki łodzi Słowian. I jak opisują te wydarzenia źródła historyczne, stał się cud.

Nagle na murach oblężonego miasta pokazała się Matka Najświętsza, która swoją obecnością zaczęła odpychać nieprzyjaciół. Na morzu wzbudził się wielki sztorm, zatapiając wszystkie łodzie nieprzyjaciela. Miasto zostało ocalone. Dlaczego?

Bo jego mieszkańcy uwierzyli, że niebo jest gotowe pomóc. Mieszkańcy od razu potraktowali ten cud jako znak. Kilka dni po skończeniu oblężenia odbywały się wielkie, uroczyste dziękczynienia. Matce Bożej dziękowano za ocalenie miasta. Patriarcha Sergiusz podczas uroczystej liturgii zaintonował akatyst - hymn ku czci Matki Bożej. Poprzedził go wstępem, który do dziś jest integralną częścią tego śpiewu - tłumaczył Wincenty Łaszewski.

- Nie spotkałem się z informacją, że w 1920 r. po Cudzie na Wisłą po ulicach polskich miast czy w samej stolicy odbywały się jakieś szczególne dziękczynne procesje. A jeśli nawet takowe były, to pamięć o nich nie przetrwała w taki sposób, w jakich przetrwała po ocaleniu z oblężenia Konstantynopola - dodał.

Ale to był dopiero początek cudów związanych z tym wydarzeniem. Przez wieki w Konstantynopolu, aż do jego upadku w 1453 r., w każdy wtorek w odbywały się uroczystości ku czci Matki Bożej. Towarzyszyło im wiele cudów, tak że do miasta zjeżdżali wierni z całego świata. W wielogodzinnej procesji z cudowną ikoną szły tłumy ludzi wszystkich stanów. Nieśli ją do wybranych świątyń, gdzie odprawiono Mszę św., a następnie procesyjnie powracała do klasztornego kościoła Ton Hodegon.

Procesja z ikoną, wychodząc z klasztoru, musiała przejść przez położony obok targ, wiecznie zatłoczony, pełen sprzedających i kupujących. - Matka przychodziła przez targowisko, wchodziła w tłum i przemieniała to, co świeckie, w sacrum. Poprzez cuda. Były niezwykłe, ale jeden był niesamowity, tak że pielgrzymi uczestniczący we wtorkowych uroczystościach mówili tylko o nim - zaznaczył mariolog.

Ikona była duża, zdobiona srebrnymi sukniami, drogimi kamieniami i osłonięta żelazną obudową i baldachimem. Była tak ciężka, że z trudem wynosiło ją na plac sześciu mężczyzn. Inny uczestnik uroczystości rozkładał ręce w znaku krzyża, nawiązując do gestu konstantynopolskiego patriarchy, a niosący przekazywali mu święty obraz.

Niósł go swobodnie, jakby nic nie ważył. Na dodatek niosącemu zawiązywano oczy, żeby to ikona prowadził go po targu tam, gdzie chciała. Z wizerunku wylewała się mirra, która kapłani zbierali i dawali ludziom. W ten sposób dokonało się wiele uzdrowień i innych cudów.

Zawsze podczas tej wędrówki w pewnym momencie ciężka ikona odrywała się z rąk niosącego i unosiła się w powietrzu.

Zaczynała obracać się wokół osi, wirować i - jak opisywał to jeden ze świadków - wyglądała "jakby porwała ją trąba powietrzna". W tym czasie tłum bił się w piersi i czcił Matkę Bożą.

- Środowisko pełne wiary i modlitwy stało się środowiskiem cudów, dla których ikona była jakby tylko zapłonem. W kulturze bizantyjskiej mówi się, że ikona żyje. Ale nie sama z siebie. Ona żyje przez to, że jest "omadlana", jest ożywiana naszą wiarą i modlitwą. A w Konstantynopolu tyle było w ludziach miłości do Matki Najświętszej, że cud powtarzał się regularnie. Każdy, kto chciał, mógł z terminarzem zaplanować jego obserwację - dodał Wincenty Łaszewski.

Jak podkreślił prelegent, nasze codzienne, zwyczajne sprawy, do których zapraszamy Trójcę Świętą i Maryję, stają się miejscem naszego uświęcenia. Jego zdaniem właśnie to przekonanie przyświecało kard. Stefanowi Wyszyńskiemu, gdy inicjował peregrynację po Polsce obrazu z Jasnej Góry. - Prymas Tysiąclecia chciał, żeby nasza święta Hodegetria z Jasnej Góry wyszła z klasztornej kaplicy i weszła między ludzi, w nasze codzienne życie - dodał mariolog.

Rozgłos cudów z Konstantynopola spowodował, że wierzący podobne uroczystości ku czci Maryi organizowali także w innych miastach, nie tylko w Bizancjum. I również w każdy wtorek w wielu miastach Italii, w Połocku na Rusi, w Moskwie nosili w procesji cenne dla nich ikony Matki Bożej - Hodegetrii i tam również dokonywały się cuda podobne do tych z Konstantynopola.

- Cuda są powtarzalne. Znaki zapraszają nas do powtórzenia pewnych rytuałów, które sprawiły, że w naszej historii pojawił się cud. Czy można znaleźć Bożą receptę, by cud z Konstantynopola się powtarzał? Wierzę, że przykład z Bizancjum jest zachętą, żebyśmy zastanowili się nad tym, jakie my, Polacy, musimy spełnić warunki, żeby stał się cud, żeby nasze ziemie stały się Bożym królestwem, o czym marzył kard. Stefan Wyszyński - zachęcał do refleksji Wincenty Łaszewski.