Muzyka Morricone nie umrze nigdy

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 06.07.2020 13:00

Kilka dni temu trafił do do rzymskiej kliniki po tym, jak upadł i złamał kość udową. Jego przyjaciel, prawnik - Giorgio Assuma poinformował, że Morricone do ostatniej chwili zachował „pełną świadomość i wielką godność".

Muzyka Morricone nie umrze nigdy PAP/EPA/CLAUDIO PERI Ennio Morricone w rzymskim Koloseum.

Kompozycje do filmów „Misja”, „Cinema Paradiso” czy „1900 człowiek legenda” pozostaną nie tylko kinematograficznymi hitami. Ta muzyka, będąca żywym komponentem obrazów filmowych, w każdym z nich jest dodatkowym bohaterem planu, dodaje klimatu i dynamiki, rozwija wątki, których nie dałoby się pokazać oczom widza. 

Od czystej do filmowej

Morricone, podobnie jak Wojciech Kilar, myślał o sobie jako o kompozytorze, któremu kariera filmowa wyszła trochę przypadkiem. Nieustannie fascynowała go muzyka czysta - niepotrzebująca fabuły ani obrazu. Stworzył ponad setkę utworów, które można zaliczyć do muzyki klasycznej, między innymi kantatę na cześć Jana Pawła II. Ma też na swoim koncie wiele przebojowych piosenek. Pisał je m.in. dla Paula Anki, Mireille Mathieu czy Stinga. Jego kompozycje mają w repertuarze Céline Dion, Barbara Streisand, Andrea Bocelli, Bruce Springsteen. Zespół Metallica ma tak wiele szacunku dla Ennia Morricone, że każdy ich koncert rozpoczyna się wykonaniem jednego z jego utworów. 

Urodził się 10 listopada 1928 r. w Rzymie. Jego ojciec, kompozytor Mario Morricone, był jednym z najbardziej szanowanych włoskich trębaczy. To on nauczył go czytać nuty i grać na kilku instrumentach. Mały Ennio zaczął komponować już w wieku 6 lat.

Lata wojny bardzo odbiły się na jego dzieciństwie. - Kiedy duce Mussolini ogłosił wojnę, moja matka, która słuchała go przez radio, wybuchła płaczem, a ja wraz z nią - pisał w książce „Moje życie, moja muzyka”.

- Nie byliśmy biedni, ale wraz z nadejściem wojennego głodu jedliśmy lepki chleb, okruchy wyglądające jak klej. Do szkoły podstawowej św. Jana w Rzymie chodził z przyszłym reżyserem Sergiem Leone. Ale filmowiec w dorosłym życiu go nie pamiętał. - Gdy tylko się ponownie spotkaliśmy w 1963 r., to mu o tym powiedziałem - notował. - Natychmiast narodziła się między nami przyjaźń.

Morricone napisał muzykę do najważniejszych filmów Sergia Leone: „Za garść dolarów”, „Za garść dolarów więcej”, „Dobry, zły i brzydki”, „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, „Dawno temu w Ameryce”. 

Wybory    

Jako 12-latek wstąpił do Narodowego Konserwatorium im. Świętej Cecylii, gdzie pobierał lekcje gry na trąbce u Umberto Semproniego. W 1940 r. rozpoczął czteroletni kurs harmonii, który zakończył już po 6 miesiącach. W jego trakcie jeden z nauczycieli harmonii zasugerował mu, by zaczął studiować kompozycję, co stało się dla niego wyborem na całe życie. Zanim ukończył konserwatorium w klasie trąbki, orkiestracji i kompozycji, miał już na swoim koncie kilka ścieżek dźwiękowych do słuchowisk radiowych.

W 1952 r. otrzymał dyplom ukończenia studiów w klasie instrumentacji, a w 1954 - w klasie kompozycji. Zajął się komponowaniem, ale był też wierny trąbce. W 1956 r., by utrzymać rodzinę, rozpoczął pracę jako trębacz w zespole jazzowym, a także jako aranżer popowych piosenek dla radia RA. Od początku istnienia, czyli od 1964 r., należał do awangardowego zespołu grupy kompozytorów „Gruppo di Improvvisazione Nuova Consonanza”, nazywanego w skrócie The Group. Grał w nim na trąbce.

Dojrzałe życie poświęcił głównie komponowaniu muzyki do filmów. Wśród jego współpracowników byli, oprócz wspomnianego już Sergia Leone, najwybitniejsi reżyserzy, tacy jak: Franco Zeffirelli, Pier Paolo Pasolini, Bernardo Bertolucci, Pedro Almodóvar, Brian De Palma, Giuseppe Tornatore, Terrence Malick czy Quentin Tarantino. 

Rodzinny

Morricone był autorem ścieżek dźwiękowych do ponad 500 filmów, sześć razy został nominowany do Oscara. W 2007 r. otrzymał honorową nagrodę Akademii Filmowej, a w 2015 r. zdobył statuetkę za muzykę do „Nienawistnej ósemki". Obie nagrody dedykował swojej żonie Marii. Uroczystości wręczenia Oskara towarzyszyła edycja monumentalnego albumu „We All Love Ennio Morricone”. Znalazły się na nim jego utwory w wykonaniu takich artystów jak Bruce Springsteen, Metallica, Roger Waters, Pink Floyd, Céline Dion, Dulce Pontes, Andrea Bocelli, Yo-Yo Ma, Renée Fleming, Quincy Jones i Herbie Hancock.

Mimo światowych sukcesów nie stracił głowy dla wielkiego świata. Przede wszystkim cenił rodzinę, ale też swoją małą rzymską ojczyznę, klub piłkarski „Roma” i tradycyjne wartości. Od 1964 r. był żonaty z Marią Travią, którą poznał w 1950 r. - Przez długie lata widywaliśmy się mało, bo albo pracowałem z orkiestrą, albo byłem zamknięty w studiu i tworzyłem muzykę. Ale ona jedna miała przywilej, że mogła wejść do mojego studia.  

Wychowali trzech synów - Marco, Andreę, także kompozytora, i Giovanniego, reżysera i producenta, oraz córkę Alessandrę. – Żona mnie inspiruje i nieprzerwanie dodaje mi odwagi - powiedział w jednym z wywiadów. - Rodzina daje mi poczucie szczęścia.

Odwiedzający go w domu dziennikarze opowiadali, że na stoliku w gabinecie stały zdjęcia jego bliskich. 

Nigdy nie przeniósł się do Hollywood, choć proponowano mu mieszkanie w Los Angeles. Ze względu na rodzinę i przyjaciół pozostał w Rzymie. Mieszkał w apartamencie blisko placu Vittorio Emanuele. - Zawsze uważałem, że to właśnie Rzym jest moim miejscem na ziemi - mówił w jednym z wywiadów. - I tu też mogę pracować z prawdziwymi profesjonalistami.

Wywiadów udzielał dziennikarzom wyłącznie w swoim mieszkaniu. Nigdy nie nauczył się mówić w języku w angielskim. Nawet odbierając statuetkę Oscara, wygłosił podziękowanie po włosku.

- Jestem szczęśliwym człowiekiem - zwierzał się. - Co prawda dość często miewam zmienne nastroje. To dotyczy również moich utworów. Raz mi się podobają, a za chwilę jestem z nich niezadowolony. I zaczynam wszystko zmieniać. Moje życie to starcie dwóch stanów - od wielkiej szczęśliwości po leciutką depresję.

Ci, którzy słuchają jego muzyki, doświadczają stanu uniesienia. Niewątpliwie przenosi w „drugą przestrzeń i niedostępne na co dzień rejony ducha”.