"Ora et labora" to nie są słowa św. Benedykta!

Jarosław Dudała

publikacja 11.07.2020 07:56

Popularny mit o wielkim patriarsze Zachodu, którego dzień dziś obchodzimy, rozwiewa br. dr hab. Tomasz Michał Gronowski, benedyktyn z Tyńca, opiekun jego zabytków, historyk średniowiecza z Uniwersytetu Śląskiego.

"Ora et labora" to nie są słowa św. Benedykta! Wikipedia św. Benedykt z Nursji

Jarosław Dudała: Słyszałem, jak pewien dominikanin mówił o swoim zakonie: "od nas mądrzejsi są już tylko benedyktyni..." Co Brat na to? (śmiech)

Br. dr hab. Tomasz Michał Gronowski: Jeśli brać pod uwagę mądrość płynącą ze starszeństwa - to pewnie tak! Dominikanie powstali w XIII w., benedyktyni - w VI w. Chyba jest tu pewna różnica... (śmiech)

A już poważniej: myślę, że doświadczenie płynące z wielowiekowej tradycji rzeczywiście przekłada się na pewną mądrość.

Na czym więc polega mądrość, która przypisuje się Regule św. Benedykta?

Myślę, że na doświadczeniu poszukiwania harmonii. Słowo "mnich" – wywodzące się z języka greckiego, później zlatynizowane – tłumaczono dotąd jako "sam jeden", podkreślając aspekt bezżenności. Dziś wskazuje się na inny aspekt: "sam jeden" to ten, który jest sprowadzony do jedności, czyli wewnętrznie zjednoczony, dążący do całkowitej harmonii.

Jest takie bardzo znane powiedzenie: "ora et labora". Przypisuje się je św. Benedyktowi. Tymczasem ono powstało bardzo późno, w końcu XIX w. Mało kto o tym wie...

Kto w takim razie jest jego autorem?

Opat Placyd Wolter, reformator i odnowiciel opactwa w niemieckim Beuronie. Wydał on komentarz do Reguły św. Benedykta, a nawet więcej: opracowanie całej tradycji i  duchowości benedyktyńskiej. To prawie encyklopedia. Ukazała się bodajże w 1880 r. Jej autor cieszył się wielkim poważaniem. To za nim zaczęto powtarzać, że "ora et labora" (módl się i pracuj) to starożytna dewiza mnichów. A skoro starożytna, to pochodząca od św. Benedykta.

Dlaczego o tym mówię? Bo to hasło jest genialną syntezą myśli, którą św. Benedykt sformułował w Regule, czyli właśnie harmonii modlitwy i pracy, życia materialnego i duchowego. Pierwsze ma przenikać drugie.

Mówi się też, że Regułę św. Benedykta cechuje umiar. Co to znaczy?

Chodzi o zrównoważenie, połączenie wymiaru duchowego i doczesnego życia w braterskiej wspólnocie.

Św. Benedykt nie rozstrzyga wielu drobiazgowych kwestii. Pisze, że np. stroje mają być dostosowane do warunków miejscowego klimatu. Ustanawia podstawowe zasady i przewiduje możliwość ich adaptacji do miejscowych warunków, potrzeb i liczebności wspólnoty. A za rozeznanie tego odpowiedzialny jest opat, czyli przełożony wspólnoty.

"Nie pragniemy narzucać niczego, co byłoby zbyt ostre lub surowe" – pisze św. Benedykt.

On nie wymyślił Reguły sam. Jest ona dojrzałym owocem całej wcześniejszej tradycji monastycznej, która rozwijała się w Europie już od połowy IV w. Benedykt wykorzystał zwłaszcza anonimową regułę, określana dziś mianem Reguły Mistrza. Podobnych reguł powstawało wiele. Niektóre bardzo obszerne - np. Reguła św. Kolumbana czy inne z kręgu iroszkockiego. One zawierają bardzo liczne i bardzo szczegółowe przepisy, także pokutne – cały katalog kar. Tego św. Benedykt nie podjął. Wykorzystał główne zręby, pozostawiając możliwość adaptacji i modyfikacji.

Nie ma Brat za złe Umberto Eco, że przedstawił życie benedyktynów w średniowieczu w sposób pociągający, ale jednak mroczny?

Książka "Imię róży", o której Pan mówi, jest świetna – inaczej niż film, który bardzo ją zredukował. Trzeba pamiętać, że wydarzenia opisane w powieści – mają pewien kontekst historyczny – przedstawiają transformację zachodzącą w Kościele i w społeczeństwie na początku XIV w. Widać tam zderzenie starego świata benedyktyńskiego z nowymi prądami...

Np. franciszkańskimi?

Tak, ale nie tylko. Jest w tej książce bardzo celne zdanie: "My siedzimy sobie tu, na górze, a tam, na dole dzieją się rzeczy wielkie". Rzeczywiście życie benedyktyńskie nie jest związane z miastami. Pochodzi z etapu, na którym klasztory powstawały poza wielkimi centrami albo przynajmniej na ich uboczu, podczas gdy ewolucja w XIII -XIV w. prowadziła raczej do miast. Tam rodziły się centra aktywności, związane m.in. z handlem, uniwersytetami i zakonami mendykanckimi (franciszkanami, dominikanami).

Może rzeczywiście bardziej w filmie niż w książce rzeczywistość średniowiecznego klasztoru benedyktyńskiego jest przedstawiona w ciemnych barwach, jest nasycona fanatyzmem, ma jakieś drugie dno. Wypisz wymaluj – oświeceniowy obraz Kościoła w ogóle.

Z pewnością tak. Film pomija wszystkie gry i aluzje intelektualne charakterystyczne dla tego okresu, a które w książce, odczytane właściwie, mówią nam starą prawdę, że człowiek jest zawsze taki sam.

Powtarzam więc: nie ma Brat żalu do Eco?

Żalu – nie. Powieść jest genialna. Jest warta przemyślenia w jej wielu złożonych aspektach.

Zastanawiam się, czy Brat – jako benedyktyn i historyk średniowiecza –  nie doznaje ciężkich pokus przeciw benedyktyńskiej cnocie umiaru, gdy słyszy określenia: "ciemne średniowiecze" albo "średniowieczna ciemnota"?

Tak... Takie powiedzonka, niestety, funkcjonowały i funkcjonują. Wynika to przede wszystkim z niedouczenia, hołdowaniu stereotypom przy jednoczesnym braku podstawowych informacji.

A pokusy przeciw umiarowi stale towarzyszą nie tylko mnichom, nie tylko benedyktynom, ale w ogóle Kościołowi. Od starożytności pojawiały się ruchy czy działania, które – kierując się ideą reformy czy powrotu do źródeł – szły w kierunku radykalizacji życia. Czasem miało to dobry skutek. Tak powstawały różne zakony reformowane, ruchy eremickie. Tak na przełomie XI i XII w. powstali cystersi, którzy też przeszli potem reformę, dzięki której pojawili się trapiści. Jest to więc zjawisko pozytywne, ale jeśli się przekroczy pewną granicę, zaneguje lub odrzuci w całości tradycję, to droga prowadzi wprost do herezji i odejścia od wspólnoty Kościoła.

Czym jest duch św. Benedykta dzisiaj?

To trudne pytanie. Myślę, że dobry kluczem do odczytania ducha św. Benedykta dzisiaj jest analiza, którą św. papież Paweł VI zawarł w homilii wygłoszonej podczas konsekracji odbudowanej po wojnie bazyliki na Monte Cassino. Lubię wracać do tego tekstu. Wydaje mi się proroczy. Jest on zawarty w Liturgii Godzin na 11 lipca, czyli dzień św. Benedykta, przynajmniej u benedyktynów.

To był chyba rok 1964, czyli przeddzień rewolucji kulturowej połowy lat 60. Papież zauważył, że w czasach św. Benedykta tym, co pociągało ludzi do klasztoru benedyktyńskiego, był niedobór więzi społecznych. Był to koniec okresu wędrówki ludów, gdy waliła się starożytna cywilizacja łacińska. Klasztor dawał wówczas stabilitas – poczucie stabilności i ciągłości wspólnoty. Dziś – zauważył Paweł VI – jest przeciwnie: nie tyle niedobór, co przerost form życia społecznego pociąga ponownie ludzi w stronę św. Benedykta.

Szum z Facebooka czy YouTube'a sprawia, że szukamy ciszy?

Chyba tak. Jesteśmy bombardowani miliardami informacji, także fake newsów. Ale tak na dobrą sprawę, to za tym wszystkim stoi ... pustka. Myślę, że to, co św. Benedykt zawarł w Regule: wielkie pragnienie harmonii, poszukiwanie jedności z samym sobą i drugim człowiekiem – co ostatecznie przekłada się na poszukiwanie i znajdowania jedności z Panem Bogiem – jest tym, czego ludzie potrzebują najbardziej.