Sojusz z o.o.

Jacek Dziedzina

GN 30/2020 |

publikacja 23.07.2020 00:00

Czy państwa NATO mogą toczyć wojnę ze sobą nawzajem? Francja i Turcja, walczące w Libii po przeciwnych stronach, pokazują, że jest to możliwe. To konflikt, którego oddziaływanie wykracza daleko poza Libię.

Bojownicy Rządu Zgody Narodowej – wspieranego przez Turcję – podczas walk z Libijską Armią Narodową, której pomaga Francja, w okolicach Trypolisu. Amru Salahuddien /epa/pap Bojownicy Rządu Zgody Narodowej – wspieranego przez Turcję – podczas walk z Libijską Armią Narodową, której pomaga Francja, w okolicach Trypolisu.

To nie pierwsza sytuacja, w której ujawniają się sprzeczne interesy członków Paktu Północnoatlantyckiego. I trudno, by było inaczej, skoro tworzą go państwa o tak różnych tradycjach, celach, ambicjach, możliwościach i zasięgach oddziaływania. I tak za cud należy uznać fakt, że jak dotąd udało się uniknąć realnego rozpadu tego najpotężniejszego formalnie sojuszu wojskowego w historii. Jednak konflikt w Libii, w którym dwaj ważni członkowie otwarcie angażują się po dwóch walczących ze sobą stronach, kolejny raz każe postawić pytanie, czy wewnętrznie skłócony sojusz byłby zdolny do działania według zasady „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” (do czego sprowadza się słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego) w razie faktycznej agresji państwa trzeciego na któregoś z członków.

Kto za kim stoi

Aby dobrze zrozumieć kontekst i skalę konfliktu między Turcją i Francją, spróbujmy na wstępie nazwać podstawowe fakty. W Libii od dłuższego czasu trwa wojna między siłami Rządu Zgody Narodowej oraz Libijskiej Armii Narodowej. Turcja w tym konflikcie wspiera rząd, Francja rebeliantów. I Turcja, i Francja nie ograniczają się tylko do sprzedaży broni stronom konfliktu. Ich zaangażowanie jest dużo szersze. Obejmuje pomoc wywiadowczą i – w przypadku Turcji – wysłanie własnych wojsk oraz protureckich bojowników z Syrii. Polega też na – to już dotyczy obu państw – blokowaniu na forum międzynarodowym wszelkich ruchów, które byłyby niesprzyjające dla ich „podopiecznych”. Turcja jest w o tyle korzystniejszej sytuacji, że może powoływać się na fakt uznawania libijskiego rządu przez społeczność międzynarodową, tym samym przedstawiając Francję jako agresora uderzającego w legalne władze suwerennego państwa. Francja z kolei powołuje się m.in. na obowiązujące embargo na dostawy broni do Libii i w ten sposób próbuje powstrzymać kursujące po Morzu Śródziemnym statki z Turcji, w których może być przewożona broń dla sił rządowych w Libii. Francja jest przekonana, że musi stawić opór tureckiej ekspansji w Libii, bo w innym wypadku Ankara nie tylko zacznie kontrolować tamtejsze złoża ropy, ale stworzy też nową bazę do wysyłania nielegalnych imigrantów do Europy, zyskując kolejne narzędzie nacisku na UE i NATO. Turcja nie zaprzecza tym oskarżeniom, bo też prezydent Erdoğan od dawna nie kryje się ze swoją strategią, mającą na celu wzmocnienie pozycji Turcji w NATO. Warto dodać, że to element szerszego planu, którego głównym celem jest odbudowa imperium osmańskiego, oczywiście już pod inną nazwą, ale z nie mniejszymi ambicjami.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.