Zanim była meta

Eliza Czyżewska

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 05.10.2010 12:47

A tymczasem w drodze do Swellendam, czyli trochę o tym jak historia lubi się powtarzać.

Zanim była meta Sławek Ciolczyk/AfrykaNowaka.pl Widok za Swellendan

„Barrydale – miasteczko leżące przed tak zwanym TRADOUW – PASS – czyli przejście przez łańcuch gór. Bałem się trudu – a tym czasem to przejście dość łagodne – raczej spad – a zaledwie trochę wspięcia. (…) Osiągnąłem Swellendam. Stanąłem w misji – gdzie zapowiedział mię biskup – a więc przyjęcie gościnne. Nocy minionej przeziębiłem się – wilgotne morskie powietrze – nagła zmiana temperatury.  A potem droga zła – silnie górzysta – raczej sfalowana, ale ani pod górę ani z góry (…) Wzdłuż zimny  – prawie mroźny wiatr od południa, gdzież pewnie od bieguna – mglisto – ciężkie chmury zgasiły słonko (…) Droga górzysta względnie tak silnie pofalowana i tak zepsuta, że szedłem więcej pieszo”.

Trochę wysiłku kosztował nas dojazd do miasteczka, ale to co ujrzeliśmy wynagrodziło nam cały trud. Miasteczko malowniczo położone w krainie do złudzenia przypominającej świat z opowieści Tolkiena. Majestatyczne góry, poprzecinane rzekami, zielona trawa, a na niej pasące się krowy, owce. Aż miło postać i popatrzeć:) I uwaga – tu zmiana. Dziś nie będziemy nocować na komisariacie. Ale zanim nocleg to szybki objazd po mieście, szybkie zakupy – dziś sobota, za chwilę wszystko będzie zamknięte. Szybka kolacja pod sklepem i udaliśmy się na poszukiwanie Kościoła Św. Patryka, w którym w kwietniu 1934 roku przebywał Kazimierz. Po kilku minutach ochoczo kołataliśmy już do bram kościoła. Niestety bez skutku. Obeszliśmy sąsiadów. Ciągle nic. Po 30 minutach podjechał do nas samochód … musieliśmy dość zjawiskowo wyglądać koczując na krawężniku pod kościołem:) Okazało się, że ktoś poinformował siostrę – kościelnego, że kręcimy się pod kościołem. Pani gdy nas zobaczyła, powiedziała tylko: „To wy jesteście tymi rowerzystami, pojadę po mojego brata ” i zniknęła. A my jak stanęliśmy wmurowani, tak staliśmy. Po kilkunastu minutach przyjechał  Kościelny. Nawet nie zdążyliśmy otworzyć ust, żeby powiedzieć mu co nas tu sprowadza, a on wskazał nam miejsce na nasze rowery. Patrzyliśmy na siebie jak oniemiali. Przez następne kilka minut posłusznie (i bez piśnięcia) wykonywaliśmy polecenia Pana Kościelnego (weźcie Wasze rzeczy, połóżcie je tu, usiądźcie tu, dziewczęta będą spały tu, panowie tu). Po kilkunastu minutach Angelo (bo tak miał na imię nasz gospodarz) został już naszym przyjacielem. Zaprowadził nas do kościoła, opowiedział pokrótce jego historię. Biegał wkoło nas starając się żeby niczego nam nie zabrakło – a czegóż było nam trzeba poza kawałkiem podłogi i odrobiny wody na herbatę.

Mieliśmy już wszystko? Tak nam się wydawało …

Przywykliśmy już, do tego, że pali nas słońce, że wiatr wieje nam w twarze (najpierw suchy, potem mroźny – przenikający). Ale dzisiaj doświadczyliśmy czegoś zupełnie nowego … nasz pierwszy afrykański deszcz (i to prosto w twarz).

„Koło 10 ruszyłem, ale jechać ani rusz. Wściekły wiatr wieje od morza – tak zimno – mroźno prawie a droga niemożliwa i na domiar ostro sfalowana”

Wiele w RPA się zmieniło od czasu wizyty Kazimierza. Jedno się nie zmieniło: droga tak samo pofalowana, a wściekły wiatr ciągle wieje od morza. A dzień zapowiadał się tak ładnie. Rano obudziły nas dzwony w kościele Św. Patryka. Piękna pobudka. Nasz kochany Angelo, od rana krzątał się w kuchni, szykując dla nas śniadanie. Wspólnie nakryliśmy do stołu, pomodliliśmy się i zjedliśmy śniadanie. Punktualnie o 11 rozpoczynała się msza święta w Zgromadzeniu Sióstr Kapucynek.

A tam czekało nas bardzo miłe spotkanie. W zgromadzeniu tym bowiem mieszka siostra, która przyjaźni się z jedną z dziewczynek z grupy „dzieci polskich” zesłanych w czasie wojny do Oudtshoorn.  Siostra, z którą się spotkaliśmy, ma obecnie ponad 80 lat. To co nas niesamowicie ujęło to jej urok, ciepło i żywiołowość. Siostra przyniosła nam swój album z młodzieńczych lat, pokazała nam zdjęcia swoje i swojej przyjaciółki Krystyny. Dziewczęta poznały się w szkole w George, gdzie młoda jeszcze wtedy Krystyna została wysłana żeby dokończyć swoją edukację. Jakiś czas później dziewczęta wstąpiły do zakonu. Tam spędziły ze sobą wiele lat. Pewnego razu Krystyna otrzymała niepowtarzalną szansę powrotu do ojczyzny. Wahała się, jednak zdecydowała się wrócić do Polski. Siostra Krystyna, 82 letnia teraz staruszka, przebywa w Zgromadzeniu Sióstr w Olsztynie. Ponieważ to niedaleko, od miejsca, gdzie mieszka moja babcia, obiecałyśmy, że postaramy się odwiedzić ją i przekazać pozdrowienia od jej wieloletniej przyjaciółki. Tak też zrobimy!

Wiatrem opętani …

Pewni siebie, pokrzepieni przemiłym spotkaniem, wskoczyliśmy na nasze Brennabory. Nie rozpędziliśmy się jednak  za bardzo – wiatr nas skutecznie wstrzymywał. I zaczęło się. Słoneczko  coraz częściej chowało się za coraz to większymi chmurami. A wiatr się nasilał. Na szczęście wzgórza pozostały tak samo wysokie jak do tej pory:) Po 2 godzinach takiej jazdy byliśmy już totalnie wyczerpani … No, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo:) Dostaliśmy więc deszczem w twarz. Wiatr, deszcz, góry … wybornie. A przed nami ciągle 40 km do Bredasdorp. Po kolei zaczęliśmy wymiękać … zmęczenie i infekcje, które połapaliśmy przez ostatnie dni – skutecznie nas osłabiły. Jechaliśmy jednak z uporem, przecież gdzie okiem nie sięgnąć nie ma nic, same pola. Wiedzieliśmy już, że tego dnia nie dojedziemy do celu. Podjęliśmy decyzję – szukamy czegokolwiek co ochroni nas od deszczu i wiatru i zatrzymujemy się tam. Nasze przeznaczenie, czyhało na nas za górką. Wzięliśmy ją. A naszym oczom ukazała się farma. Z lekką nieśmiałością skręciliśmy w bramę i zapytaliśmy o możliwość zatrzymania się na noc. Zostaliśmy przygarnięci z tradycyjną dla RPA gościnnością. I tradycyjnie już dostaliśmy o wiele więcej niż poprosiliśmy. Jak cudnie jest w takich chwilach usiąść w pokoiku na podłodze i popijać gorącą herbatkę. Wieczorem zostaliśmy zaproszeni na kolację … już nawet nie wiemy w jaki sposób dziękować, tym wszystkim, którzy pomagają nam na naszej trasie śladami Kazimierza. A przed snem obowiązkowo aspirynka … już wiemy, że w takich warunkach będziemy podróżować aż do Cape Agulhas.