My, Unia

Jacek Dziedzina

GN 31/2020 |

publikacja 30.07.2020 00:00

Przywódcy państw członkowskich UE ustalili najlepszy budżet i najlepszy instrument odbudowy po pandemii, jaki był możliwy przy tak dużych rozbieżnościach. Rozbieżności w interpretacji ustaleń mogą jednak jeszcze mocno namieszać.

Ursula von der Leyen  i Charles Michel. STEPHANIE LECOCQ /epa/pap Ursula von der Leyen i Charles Michel.

To był ponad 90-godzinny maraton. Hektolitry wypitej kawy, nieprzespane noce, ostre dyskusje, stawianie pod ścianą, załamanie negocjacji, wprowadzanie kompromisowych poprawek, wreszcie – jak zawsze – ogłoszenie wspólnego porozumienia. Teatr czy real politik?

Zamiast strzałów

Głównym sukcesem ostatniego szczytu Unii Europejskiej nie są same miliardy euro, ale to, że unijni przywódcy… ciągle ze sobą rozmawiają. Spierają się, kłócą – ale jednak ciągle rozmawiają, nie trzaskają drzwiami. Naiwny minimalizm? Dla naszego pokolenia to rzecz oczywista, ale przecież patrząc szerzej na historię Europy ostatnich stuleci, to wręcz niebywałe osiągnięcie. – Lepiej ze sobą debatować niż do siebie strzelać – powiedział mi kiedyś w Brukseli jeden z europosłów, gdy pozwoliłem sobie na uwagę, że Parlament Europejski mógłby nie istnieć bez większej szkody dla samej Unii. Odpowiedź europosła jak najbardziej pasuje do całego projektu integracji, który jakimś cudem jeszcze się całkiem nie posypał. Jakimś cudem, bo rozbieżność, jaką poszczególne państwa reprezentują – od kierunku integracji przez interesy gospodarcze po kwestie dyscypliny finansów i sposób wydawania pieniędzy – jest na tyle duża, że wszelkie porozumienia muszą być okupione kompromisami.

Jak to możliwe? Odpowiedź jest dość prosta: korzyści z utrzymania wspólnego rynku przewyższają wszelkie ustępstwa, na które muszą pójść poszczególne kraje. Dominuje przekonanie, że na ostatnim szczycie, dotyczącym wieloletniego budżetu i jednorazowego instrumentu odbudowy po pandemii, ustąpić musiały zarówno bardziej wyciągające ręce po pieniądze kraje Południa, jak i bardziej oszczędne kraje Północy. A ostatecznie najbardziej skorzystała Polska, stając się największym beneficjentem ustalonego budżetu. Inni zaraz dodają, że Polska i tak nie skorzysta w pełni z przyznanych jej środków, bo ich wypłata będzie uzależniona od oceny praworządności, a na tym polu dochodzi ciągle do spięć na linii Warszawa–Bruksela. Na co polski rząd odpowiada, że zapis o powiązaniu funduszy z oceną praworządności jest w praktyce niewykonalny, bo wymaga jednomyślności państw członkowskich. Problem w tym, że w dokumencie końcowym ze szczytu nie ma mowy o jednomyślności, tylko o większości kwalifikowanej. I tym akcentem zakończyliśmy rozważania na poziomie „naiwnego minimalizmu”, a weszliśmy w realną politykę i grę interesów. A zatem po kolei.

Jest kasa…

Dostępne jest 26% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.