Dla świata nie jestem matką

Aleksandra Matuszczyk-Kotulska

publikacja 15.10.2010 14:09

Za trzy dni mama wróci z braciszkiem albo z siostrzyczką – powiedziała na pożegnanie swoim dzieciom Hania. Wróciła sama. Maja została w szpitalu, owinięta w kawałek papieru.

Dla świata nie jestem matką Henryk Przondziono/Agencja GN

Maja wróciła w sercu Hani, tak jak Grześ w sercu Aliny, Dawidek – Ewy. – Nie ma bowiem stópki tak małej, by nie mogła zostawić śladu – mówią dziewczyny z Grupy Wsparcia dla Rodziców po Stracie Dzieci z Rydułtów.

Alina z Rydułtów i syn Grześ

Od początku ciąży były problemy, bóle w podbrzuszu, ale była nadzieja. 25 grudnia 2009 r. dowiedziałam się, że dziecko żyje i rozwija się. To były cudowne święta. Pierwsze w trójkę! Życzenia podpisywaliśmy: Alina z mężem, dzieciątko. Na lodówce zawisły zdjęcia z USG naszego dziecka. Kolejne badanie miało być tylko potwierdzeniem naszego szczęścia. Niestety, kiedy dwóch lekarzy oglądało dziecko na USG, zaległa cisza. Jeden z nich wyszedł bez słowa, drugi powiedział, że dziecko nie żyje. Zapytał, czy coś jadłam, bo jak nie, toby już zrobił zabieg. Oszalałam, zwierzęcy ryk to za mało, by określić płacz. Usłyszałam, że mam iść wypłakać się do domu, a następnego dnia przyjść na zabieg. Do domu poszłam, ale z zabiegiem nie chciałam się pogodzić, więc wyprosiłam jeszcze kolejne USG. Niestety dziecko nie żyło. Pytałam: „Boże dlaczego, za co?”. Kiedy zgłosiłam się na izbę przyjęć, pierwsze, co usłyszałam, to bicie serca dziecka. Nie mojego, innej pacjentki. Chciałam uciec. Potem decyzja, czy ciało skremować, pochować czy przesłać na badania histopatologiczne, z wyraźnym naciskiem na to ostatnie. Tak też zrobiłam. Kiedy się obudziłam, wiedziałam, że naszej kruszynki już nie ma. Wtedy poczułam, że Pan Bóg nie prowadzi mnie za rękę, ale niesie na plecach. Jednak to, że mam iść do kaplicy, nie chciało mi przejść przez myśl. Potem były leki, stłumione myśli, odarcie z emocji. Nawet nie przyjęłam Komunii św., czułam, że nie jestem Jej godna. Wróciłam do domu i zaczęłam szukać informacji w internecie. Dowiedziałam się, że mogłam Grzesia pożegnać, zarejestrować go w USC, mimo że to 9 tydzień ciąży, otrzymać urlop macierzyński i zasiłek pogrzebowy. Nic nie wiedziałam. Jak odnaleźć się w świecie, który nie daje prawa do żałoby po dziecku nienarodzonym? Dla świata nie jestem matką. Dla świata mój syn nie istniał, dla mnie świat nie istnieje bez niego. Nie dałam za wygraną. Słałam pismo za pismem i otrzymałam w końcu to upragnione, że mogę otrzymać ciało Grzesia. Takie ciała przechowują bowiem 20 lat w tzw. kostce parafinowej. Pojechałam po niego z mężem. Dostałam kosteczkę w kopercie. Przytuliłam się do niej. Potem zamówiliśmy trumienkę, kupiłam szatki chrzcielne, na których położyłam kopertę. Odbył się pokropek. Mam gdzie zaświecić Grzesiowi świeczkę.

Ewa z Wodzisławia Śl. i syn Dawidek

Rok po ślubie urodziła się córka. Ciąża idealna. Dwa lata później począł się Dawidek. Mąż już w marzeniach przybijał z nim gwoździe. Czułam się bardzo dobrze, niestety w 29. tygodniu odeszły mi wody. Pogotowie, ryczący sygnał, sala. Rano urodził się Dawidek: 1900 g i 50 cm. Żył. Od razu jednak został przewieziony na oddział intensywnej terapii. Był niewydolny oddechowo.

Zobaczyłam go tylko z daleka, w inkubatorze. Zmarł po dwóch dniach. Nie dane mi było trzymać go na rękach. Był pokropek, trumienka, którą niósł brat męża. – Jak wam pomóc – to były pierwsze jego słowa po śmierci Dawida, jakie usłyszeliśmy. Tego właśnie potrzeba rodzicom po stracie. Zrozumienia, wysłuchania, pomocy. Śmierć dziecka zbliżyła nas do siebie. Nauczyła pokory. Rozpacz była wielka, ale wytrwaliśmy, bo już wcześniej oddałam życie Jezusowi. To dało siłę. Wiedziałam, że Bóg nie chce mi zrobić krzywdy. Że ma plan. Kiedy trafiłam na informację o Grupie Wsparcia, wiedziałam już jaki. Muszę pomóc takim jak ja.

Hanna z Turzy Śląskiej i córka Maja

Najpierw było długie oczekiwanie na upragnione dziecko. Wizyty u ginekologa sprawiały mi wielkie cierpienie psychiczne, widziałam kobiety w ciąży, a ja nic. W najmniej oczekiwanym momencie, przed planowaną operacją ginekologiczną, zaszłam w ciążę. Dziś córka ma już 10 lat. Dwa lata później urodził się syn. Gdzieś tam w głowie tliła się myśl o kolejnym dziecku. No i szczęście przyszło nieoczekiwanie. Ciąża nie należała do łatwych, Maja okazała się niezwykle ruchliwa. Dzień przed porodem pokonała w moim brzuchu chyba parę kilometrów. Skurcze zaczęły się dwa tygodnie przed terminem. Telefon do szpitala i spokojny ton położnej, że nie musimy się spieszyć. To jeszcze potrwa. Kiedy podpięto mnie do urządzenia monitorującego akcję serca dziecka, twarz położnej zrobiła się sina. Powiedziała, że nie może znaleźć tętna, a potem, że dziecko nie żyje. Chciałam wyskoczyć przez okno, krzyczałam, że mają rozciąć mi brzuch, by dać jej powietrze. Lekarz powiedział, że akcja porodowa już trwa i muszę urodzić sama. Miałam nadzieję, że usłyszę płacz dziecka. Ale Maja nie żyła. Musiałam zdecydować się na jej kremację lub na pochówek. Dziecka nie widziałam, a kartkę miałam już przed nosem. Myślałam, że pęknie mi serce. Chciałam zobaczyć moje dziecko. Przyniesiono ją zawiniętą w papier! Nikt nie dał mi jej przytulić. Do dziś nie mogę im i sobie tego wybaczyć. Kapelan szpitalny pojawił się na cztery minuty i powiedział: „Będziesz mieć jeszcze dziecko”. Po pogrzebie nagle przestałam mówić. Trafiłam na neurologię. Tam zaś na wspaniałego kapelana szpitalnego. Zapytał, wysłuchał, dał nadzieję, dał odpowiedź. Po raz pierwszy ktoś ze mną pogadał. Do tej pory każdy rzucał: „Skończ już o tym mówić”, ale ja nigdy nie skończę. To moje dziecko, takie jak te żyjące.


Przy parafii św. Jerzego w Rydułtowach działa Grupa Wsparcia dla Rodziców po Stracie Dzieci. Spotkania odbywają się w I i III środę miesiąca w Domku Maryi (na rynku). Początek o godz. 18.00. Mogą tu przyjść wszyscy, którzy przeżyli poronienie, martwe urodzenie dziecka oraz stracili je po urodzeniu. Grupa wspiera rodziców nie tylko dobrym słowem. Tu dowiesz się, jakie masz prawa. Grupa organizuje też wykłady dla personelu medycznego, kapelanów szpitalnych, rozmowy z psychologiem. Można też pisać na adres: osieroceni@wp.pl.

TAGI: