Większym problemem niż brak respiratorów jest brak personelu, który może je obsługiwać

Wojciech Teister

publikacja 12.10.2020 09:45

Przykład? W szpitalu w Tychach dla chorych na COVID-19 przeznaczono 10 respiratorów, jednak personelu wystarcza tylko do obsługi 6 maszyn. Jak wygląda sytuacja na tle całego kraju?

Większym problemem niż brak respiratorów jest brak personelu, który może je obsługiwać NwvMwp / CC 2.0

O braku personelu zdolnego obsługiwać sprzęt i pacjentów wymagających sztucznej wentylacji informuje dzisiejsza "Rzeczpospolita". Obecnie dla chorych na COVID-19 jest dostępne 900 respiratorów, a w najbliższych dniach do szpitali mają trafić kolejne 304 takie maszyny z Agencji Rezerw Materiałowych. W niedzielę, wg danych ministerstwa zdrowia, pacjenci z ciężkim przebiegiem zakażenia SARS-Cov-2 wykorzystywali 383 takie maszyny. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że mamy jeszcze spore rezerwy w tym względzie. Jednak tempo przyrostu liczby pacjentów potrzebujących respiratora jest bardzo duże - jeszcze przed tygodniem, 4 października zajęte było "tylko" 191 respiratorów.

Rząd w obawie przed scenariuszem włoskim (gdzie wiosną liczba pacjentów w ciężkim stanie przekraczała ilość dostępnych miejsc respiratorowych) stara się zwiększyć dostępną bazę sprzętu, jednak sprzęt to nie wszystko. Jak mówiła na antenie RMF-FM dr Agnieszka Misiewska-Kaczur ze Szpitala Śląskiego w Cieszynie, respirator sam nie leczy. Aby mógł być wykorzystany, potrzebny jest wysoko wyspecjalizowany personel, który potrafi obsłużyć szpitalne stanowisko intensywnej terapii. A takich osób może zabraknąć szybciej niż maszyn wspomagających oddychanie.

Z takim problemem boryka się już m.in. szpital wojewódzki w Tychach: 

- Oddział Intensywnej Opieki Medycznej jest obłożony w 100 proc. naszych możliwości, tzn. mamy 10 łóżek dla pacjentów, ale personelu wystarcza nam do obsługi sześciu - powiedział reporterom RMF-FM dr Jarosław Madowicz, dyrektor ds. medycznych Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Tychach. 

Mówimy przede wszystkim o lekarzach anestezjologach i pielęgniarkach anestezjologicznych. Tych pierwszych jest w Polsce około 7 tys., jednak nie wszyscy pracują na oddziałach intensywnej terapii, wielu z nich w ogóle nie jest zatrudniona w szpitalach publicznych. W związku z tym ministerstwo zdrowia umożliwia samodzielne dyżury na OIOM-ach lekarzom rezydentom IV roku specjalizacji - po pół roku pracy na takim oddziale. To grupa około 400 lekarzy. Z pielęgniarkami anestezjologicznymi sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo ich liczba jest trudna do oszacowania - mamy pielęgniarki ze specjalizacją intensywnej terapii, po kursie anestezjologicznym oraz takie, które nie mają żadnych kursów, ale mają doświadczenie pracy na OIOM-ach. Łącznie to grupa kilkunasty tysięcy osób, jednak ogromna większość z nich jest zatrudniona na innych oddziałach. Ich ewentualne przesunięcie do pracy na intensywnej terapii oznacza lukę w dotychczasowym miejscu pracy. 

Choć niektórzy dyrektorzy szpitali próbują ad hoc szkolić zespół do tego rodzaju zadań, Szef Związku Zawodowego Anestezjologów Jerzy Wyszumirski ostrzega, że tego nie da się nauczyć w tydzień.