Anielo, jak dobrze, że jesteś!

Katarzyna Solecka

Bo co z tymi z nas – i pełnosprawnymi, i niepełnosprawnymi – którzy w życiu sukcesów nie odnieśli?

Anielo, jak dobrze, że jesteś!

Wpadł mi kiedyś w ręce Dziennik Anieli Salawy. To ulubiona postać mojej chrzestnej matki, więc co nieco o tej błogosławionej pannie służącej wiedziałam, dlatego zajrzałam doń z ciekawością. Tyle że… kartkując Dziennik poczułam się zaskoczona i – nie ukrywajmy – do pewnego stopnia tą duchową lekturą rozczarowana. Żadnych tam bowiem błyskotliwych metafor, ożywczego języka, jakieś powtórzenia, takie to wszystko zwykłe… Od razu oczywiście włącza się w człowieku tryb usprawiedliwiający: że przecież takie czasy, bieda, utrudniona edukacja et cetera, et cetera. Stop! Pomyślmy bowiem: może zdolności literackich ta błogosławiona po prostu nie posiadała?

Tego nie wiem. Wiem, że posiadać takowych nie musiała. I że pisany na polecenie spowiednika Dziennik perłą literatury być nie musi – i bez tego jest ona osobą wyjątkową, Bożą.

Tak, owszem, są tacy ludzie wszechstronni – znamy takich i z historii zbawienia, i z osobistych kontaktów – którzy zdają się osiągać sukces na każdym polu, czego się dotkną, rozkwita. Porywająco mówią, są świetnymi organizatorami, znają kilka języków, wytrwałości w znoszeniu trudów życia można im tylko pozazdrościć… Aha, w wolnym czasie co najmniej wyszywają lub rozkręcają stare samochody (czy jak to się tam fachowo nazywa). Słowem: błyszczą, w każdym wymiarze świadcząc o wielkości Boga.

Czy jednak Jego błogosławieństwo spływające na człowieka wywyższa nas w każdej dziedzinie? Czy o głębi zjednoczenia z Nim świadczy fakt, w ilu sferach jesteśmy doskonali? Czy fiasko naszych chlubnych zamierzeń to tylko zewnętrzne okoliczności, działanie wrogów, a nie nasza własna nieumiejętność czy cechy charakteru? Te pytania może brzmią banalnie, jednak odpowiedzi o czymś świadczą przecież…

W medialnej przestrzeni widać ostatnio wiele odniesień do osób niepełnosprawnych. Poznajemy ich życiorysy, osiągnięcia, czytamy o dumie ich rodziców czy znajomych, oglądamy zdjęcia – i słusznie, warto poznawać ludzi ważnych, których obecność w naszym życiu społecznym może być inspirująca. Czasem jednak w komentarzach czy zapowiedziach takich informacji pojawia się pewien irytujący ton. Tak, jakby było wręcz masowe zapotrzebowanie, że udowodnią oni swoją przydatność: jak nie zdobył medalu, to przynajmniej rozśmiesza wszystkich albo ma ciekawe hobby. Czy nie ważniejsze jest jednak to, że człowiek, stworzenie Boże, po prostu jest? Bo co z tymi z nas – i pełnosprawnymi, i niepełnosprawnymi – którzy w życiu sukcesów nie odnieśli? Którzy nie są szczególnie uzdolnieni, a ich fotogeniczność jest co najmniej kontrowersyjna?

Chrońmy nienarodzonych, bo może wśród nich będzie nowy Einstein? Być może. Jednak Bóg bardzo kocha i mnie: chociaż nie jestem Marią Curie, a tylko grubszą panią spod siódemki, która fatalnie gotuje, a medalu to nie zdobyła nawet w podstawówce. Serio.