Szukając mistrza

ks. Włodzimierz Lewandowski

Nie wierzę w to, że odgórnie zaplanowane i nakazane cykle radykalnie zmienią oblicze naszych wspólnot.

Szukając mistrza

Moja fascynacja starożytnym monastycyzmem trwa nieprzerwanie już niemal trzydzieści lat. Ale od kogo lub czego się zaczęła? Postanowiłem sprawdzić. Sięgnąłem po Księgę Starców i Świętego Benedykta, autorstwa ojca Pawła Sczanieckiego. Bo od tych dwóch książek wszystko się zaczęło. Rzut oka na daty wydania i dalej nie wiem, komu dać pierwszeństwo. Obie ukazały się w tym samym 1983 roku. Pamięci trudno zaufać po tylu latach, ale skłonny jestem twierdzić, że to ojciec Paweł mnie zaraził. Intuicję potwierdzają liczne podkreślenia i notatki na marginesie. Jak chociażby zaznaczony opis akwaforty z klasztoru staniąteckiego, przedstawiającej świętego Benedykta, z widniejącymi dokoła symbolicznymi budowlami. „Pomiędzy innymi widać siedem kolumn duchowej budowli: samotność, milczenie, pokorę, modlitwę chórową, posłuszeństwo, bratnią miłość i gościnność.”

Upłynęły lata, powiększyła się biblioteka, a na biurku wylądował kolejny tom Źródeł Monastycznych. „Uczniowie pustyni. Mnisi świeccy i prymat ducha w Gazie VI wieku.” Czym współczesnego czytelnika zainteresować może lektura listów, pisanych przed wiekami do Barsanufiusza i Jana z Gazy? Pytaniami i problemami, z jakimi zwracali się do nich współcześni. Ich zakres jest bardzo szeroki. Począwszy od sporów chrystologicznych, kwestii uznania dekretów Soboru Chalcedońskiego, na pytaniach o możliwość korzystania z łaźni publicznej skończywszy. Zwłaszcza to ostatnie może dziwić. Ale tylko w środowisku, gdzie wiara została mocno sprywatyzowana i szczelnie oddzielona od otaczającej rzeczywistości. Pragnący być chrześcijaninem w każdym czasie i miejscu szukał rady, wsparcia i duchowego przewodnictwa. Dlatego wędrował na pustynię, pisał listy i prosił starców: „Abba, powiedz słowo”. Co warto zauważyć i podkreślić, starcy odpowiadając na pytania zawsze odwoływali się do swojego doświadczenia. „Nigdy nie czyniłem własnej woli, ani nie uczyłem nigdy nikogo, czego bym sam wpierw nie praktykował” – wyznał przed śmiercią, ze łzami w oczach, jeden z ojców. Dlatego nie dziwi sznur pątników, wędrujący na pustynię po radę i światło.

Kościół szóstego wieku nie dysponował współczesnymi narzędziami komunikacji. Nie potrafił również nakreślać – jak dziś – programów duszpasterskich i kierunków działania. Korzystał z dobrodziejstwa, jakim była sława mistrza i tworzył warunki, w których relacja mistrz – uczeń mogła się rozwijać i przynosić owoce. Na ostatnie nie trzeba było długo czekać. Z przenikania do pustelniczego mistycyzmu pytań i problemów człowieka świeckiego, ze wspomnianej wyżej relacji, rodziło się życie dynamicznie rozwijającej się wspólnoty chrześcijańskiej. Lekcja warta zapamiętania i odrobienia.

Piszę o starcach z Gazy w kontekście moich kapłańskich dylematów. Im dłużej jestem księdzem, tym mniej jestem przekonany o skuteczności tak zwanych długofalowych programów duszpasterskich. Nie wierzę w to, że odgórnie zaplanowane i nakazane cykle radykalnie zmienią oblicze naszych wspólnot. Tym bardziej nie wierzę, że rozesłane do wszystkich parafii jedna lub dwie, choćby najlepiej przygotowane książeczki, sprawią, że z dnia na dzień pojawią się wokół nas rzesze mistyków. Jedyne, co można i trzeba robić, to stwarzać warunki do rozwoju relacji mistrz – uczeń. I nie przeszkadzać, gdy taka relacja się nawiązuje. I badać duchy, czy nie ewoluuje w złym kierunku. I tylko wtedy ingerować. Kto wie, czy nie największą słabością naszego duszpasterstwa jest jego zbytnie sformalizowanie, poddanie systemowi nakazowo-rozdzielczemu, z brakiem miejsca na relacje i indywidualne charyzmaty. Kościół chyba nie wyciągnął wniosków z lekcji komunizmu i nie przyjmuje do wiadomości, że splajtować może nie tylko odgórnie planowana gospodarka.  

Być może na mój sceptycyzm wpłynęła szkoła, otrzymana w Ruchu Światło-Życie. Dając animatorom do ręki materiały formacyjne dla grup ksiądz Blachnicki często przypominał, że to nie konspekt rodzi do życia w Chrystusie. Życie rodzi się z życia. Z osobistego doświadczenia Jezusa, żyjącego w Kościele i sakramentach. Animator ma to życie, które jest w nim przekazać, czyli ożywiać. Jeśli przekazuje tylko treść konspektu, tworzy kolejną martwą strukturę.

Żeby było jasne. Napisałem ten komentarz jako poszukujący mistrza. Też chciałbym mieć swojego Barsanufiusza i Jana, by móc zaczerpnąć z ich duchowego doświadczenia, podzielić się z nimi swoimi rozterkami, pytaniami, problemami i wątpliwościami. Bym miał do kogo zwrócić się jak ci przychodzący do starców z Gazy biskupi, zarządcy prowincji, kupcy i rzemieślnicy, wszyscy pragnący uczynić swoje życie prawdziwie chrześcijańskim. „Abba, powiedz słowo.”