Poprawność totalitarna

Szymon Babuchowski

GN 12/2021 |

publikacja 25.03.2021 00:00

Piewcom politycznej poprawności nie zależy na tym, żeby dyskutować, ale na tym, by – jak u Orwella – pewnych rzeczy nie dało się w ogóle pomyśleć. Stąd ciągłe próby ingerencji nie tylko w kanon lektur, ale także w język.

Poprawność totalitarna istockphoto

Uwaga: rasistowska książka na liście lektur! Do takiego wniosku przynajmniej doszedł poseł Lewicy Maciej Gdula, który uważa, że powieść Henryka Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”, na której wychowały się całe pokolenia dzieci, jest „przesycona rasizmem”. „Jest w niej nie tylko rasistowski język, język, który dzisiaj razi, np. użycie słowa »Murzyn«, ale tam są same rasistowskie klisze dotyczące osób czarnych” – argumentował Gdula. „To jest podane jako coś oczywistego, przezroczystego, naturalnego dzieciom, które są w momencie kształtowania swoich postaw, tzn. mają te 10–11 lat. Nie wierzę w to, że ta książka jest czytana w podstawówce krytycznie, bo też te dzieci trochę nie mają do tego na razie narzędzi. Ta książka po prostu szkodzi, bo wdraża takie odruchy negatywne, czy pełne uprzedzeń wobec osób czarnych, a w polskich szkołach są czarne dzieci. Tego typu treści przedstawione jako kanon, jako coś, co jest klasyką polskiej literatury, która jest uważana za ważną i wartościową, po prostu nie powinny mieć miejsca, bo takie osoby czują się wykluczone, potraktowane źle, czują się stereotypizowane” – twierdzi poseł, który postuluje, by książka została usunięta z lektur szkolnych lub przynajmniej „przesunięta na późniejsze lata, by mogła być czytana krytycznie”.

Kolor duszy

Czy Maciej Gdula ma rację? Przyjrzyjmy się najpierw przykładowi tej strasznej, „rasistowskiej” mowy Sienkiewicza, który według posła Lewicy ma być jednym z dowodów na stawianą przez niego tezę: „Powoli, powoli rozjaśniało się w czarnych głowach, a to, czego nie mogły pojąć głowy, chwytały gorące serca. Po pewnym czasie można było przystąpić do chrztu (...). Mea czuła się wszelako nieco zawiedziona, albowiem w naiwności ducha rozumiała, że po chrzcie wybieleje natychmiast na niej skóra i wielkie było jej zdziwienie, gdy spostrzegła, że pozostała czarna jak i przedtem. Nel pocieszyła ją jednak zupełnie zapewnieniem, że ma teraz duszę białą”.

Można się domyślać, że głównym źródłem niepokoju posła jest zastosowana przez pisarza opozycja między bielą a czernią, przy czym faktycznie ten drugi kolor jest tu nacechowany zdecydowanie negatywnie. Polityk zdaje się jednak nie zauważać, że ta opozycja ma w naszym języku o wiele głębsze podłoże kulturowe. W europejskiej kulturze czerń kojarzy się przede wszystkim ze złem, smutkiem, śmiercią czy żałobą (choć są też pozytywne skojarzenia: z pokorą i wyrzeczeniem, a współcześnie bywa nawet znakiem elegancji i luksusu), i to wcale nie z powodów rasistowskich, ale głównie teologicznych – jako przeciwieństwo światła. Dopiero na te, mocno zakorzenione w naszych głowach skojarzenia mogą czasem nakładać się inne, wtórne, które mogłyby ewentualnie świadczyć o uprzedzeniach. Z takim przypadkiem mielibyśmy jednak do czynienia, gdyby Sienkiewicz nakładał jedne skojarzenia na drugie. Tymczasem w zacytowanym przez Gdulę fragmencie widać jednoznacznie, że pisarz tę symbolikę odwraca, pokazując, że to, co szlachetne, bądź nie, nie ma żadnego związku z kolorem skóry. O tym właśnie zapewnia czarnoskórą dziewczynę Nel: że liczy się „kolor” duszy, a nie ciała. I to dlatego „rozjaśnia się w czarnych głowach” ludzi, którzy mają w dodatku „gorące serca”, co nie pozostawia wątpliwości, że intencje pisarza były pozytywne. Najbardziej kontrowersyjne pozostaje może samo rozczarowanie Mei faktem, że barwa jej skóry nie zmieniła się po chrzcie, ale czy w tamtych czasach, kiedy przynależność rasowa miała bardzo silny związek z pozycją społeczną, taka reakcja bohaterki (podkreślmy raz jeszcze: zrównoważona przez kontekst narracji) faktycznie była czymś mało realnym?

Biblia bez Izraela

Naprawdę trzeba się nieźle postarać, żeby dostrzec w Sienkiewiczu rasistę. Oczywiście nie oznacza to, że budując obraz świata w swojej powieści, nie powiela on pewnych stereotypów charakterystycznych dla swej epoki. Wizja świata jest w jego powieści zdecydowanie europocentryczna: to głównie Europejczycy są tu ludźmi szlachetnymi i krzewicielami postępu, po stronie Afryki zaś jest w dużej mierze zacofanie, fanatyzm religijny, okrucieństwo. Jednak trzeba pamiętać, że po pierwsze, realna przepaść cywilizacyjna pomiędzy tymi kontynentami była w czasach Sienkiewicza nieporównywalnie większa od tej dzisiejszej (ciągle w wielu miejscach istniejącej). Po drugie zaś, pisarz stara się ten obraz niuansować. Przecież na przykład obecność Kalego i Mei, bohaterów przedstawionych z dużą dozą sympatii, zdecydowanie „ociepla” wizerunek Afryki. Nawet osławiona wypowiedź ciemnoskórego bohatera o tym, że dobry uczynek jest wtedy, „jak Kali zabrać komu krowy” (co później przyczyniło się do ukucia związku frazeologicznego „moralność Kalego”), została przez narratora skomentowana w sposób całkowicie rozbijający przypisywane Sienkiewiczowi stereotypy: „Staś był zbyt młody, by zmiarkować, że podobne poglądy na złe i dobre uczynki wygłaszają i w Europie – nie tylko politycy, ale i całe narody”.

Ma rację prof. Ryszard Koziołek, zauważając na łamach „Polityki”, że jeśli usuniemy z kanonu „W pustyni i w puszczy”, to podobny los musiałby spotkać Robinsona Crusoe, książki Verne’a czy Kiplinga, a nawet „Pana Tadeusza”. „Nie zmusimy literatury z przeszłości, aby mówiła o naturze, polityce, o płci, o ekonomii, o społeczeństwie tego, co chcemy słyszeć w naszych czasach. Współczesna wartość edukacyjna literatury szkolnej powinna wynikać stąd, że jest doskonale napisana i pozwala rozmawiać z uczniami o ważnych sprawach ich współczesności. Sienkiewicz nadaje się do tego ciągle bardzo dobrze” – podkreśla literaturoznawca.

Niestety, piewcom politycznej poprawności zwykle nie zależy na tym, żeby rozmawiać, dyskutować, ale na tym, by – jak u Orwella – pewnych rzeczy nie dało się w ogóle pomyśleć. W Danii już ukazała się politycznie poprawna Biblia, w której słowo „Izrael” zastąpiono sformułowaniem „my”, wymazano też pojęcia takie jak „grzech”, „łaska”, „miłosierdzie” czy „przymierze”. U nas sytuacja nie zaszła jeszcze oczywiście tak daleko, ale ciągłe próby ingerencji nie tylko w kanon lektur, ale także w język niepokoją.

Gwałt na języku

Szkoda, że podobny duch zdaje się także wkradać do Rady Języka Polskiego, która ostatnio odradziła oficjalnie (bo zakazać oczywiście nie może) używanie wspomnianego na wstępie słowa „Murzyn” jako „obarczonego złymi skojarzeniami” i „archaicznego”. Według przyjętej przez Radę opinii dr. hab. Marka Łazińskiego, językoznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego, słowo to „było niegdyś neutralne, a w każdym razie najlepsze z możliwych, można znaleźć bez trudu neutralne i pozytywne konteksty tego rzeczownika, a osoby, które używały go w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, nie mają w żadnym razie powodu do wyrzutów sumienia. Jednak słowa zmieniają skojarzenia i wydźwięk w toku naturalnych zmian świadomości społecznej”. Naukowiec dodaje, że „słowo »Murzyn« w języku polskim obrosło wyjątkowo silną frazeologią obraźliwą, jak »100 lat za Murzynami«”. Aż ciśnie się na usta pytanie: czy w latach osiemdziesiątych ten związek frazeologiczny nie istniał? Czy rzeczywiście przez cztery dekady tak bardzo zmieniły się nasze skojarzenia związane ze słowem „Murzyn” (pochodzącym od łacińskiego maurus, czyli po prostu „czarny”), czy też ten negatywny obraz po prostu nam wmówiono? Przecież w obraźliwe związki frazeologiczne wchodzą dość często także określenia innych narodowości: „Cygan” (coraz częściej zastępowany słowem „Rom”, które jest jednak mniej pojemne znaczeniowo), „Żyd” czy „Turek”. I – przynajmniej w dwóch ostatnich przypadkach – nikt o zdrowych zmysłach nie odradza ich używania. Wszystko bowiem zależy od kontekstu, w którym zostają użyte.

To oczywiście prawda, że na przestrzeni lat słowa obrastają nowymi znaczeniami i skojarzeniami. Język jest żywym tworem i kontekst historyczny ma na niego wpływ. Ale źle jest, gdy dzieje się odwrotnie: gdy staramy się zmieniać rzeczywistość poprzez język sztucznie regulowany, postępując wbrew jego naturze. Kiedy kobiety zaczynamy nazywać „osobami z macicami”; gdy tworzymy formy „polityczka” czy „ministerka”, od których przeciętnego Kowalskiego bolą uszy; gdy środowisko LGBT+ na poważnie postuluje wprowadzenie zaimków „postpłciowych” typu „onu” czy „ne” dla osób „niebinarnych” – robi się i śmieszno, i straszno. Lepiej zaufać językowi, który – jak mówił Zbigniew Herbert – „jest mądry” i sam poradzi sobie świetnie ze zmieniającą się rzeczywistością. Historia uczy, że ideologiczne ingerencje w język są zwykle pierwszym krokiem do totalitaryzmu. Czy chcemy iść tą drogą? •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
  • Zobacz więcej w bibliotece
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.