publikacja 20.05.2021 00:00
Wiesław Nowak jest inżynierem, przedsiębiorcą, dobroczyńcą, fraszkopisarzem. Ale także – prezesem Elitarnej Organizacji Dziadowskiej.
– Jak one się do niego garnęły! – wspomina z rozrzewnieniem spotkanie dzieci z papieżem ich dziadek-wujek.
Archiwum Wiesława Nowaka
To trzeba podkreślić na samym początku: Organizacja Dziadowska jest jedyna w Polsce i nie ma w niej dziadostwa. Jest elitarna, bo składa się z wyjątkowych ludzi, dziadków i nie-dziadków, na których zawsze można liczyć. Tu nie ma papierków, legitymacji, statutu i paragrafów. Są za to czyste intencje, etyka i wzajemne zaufanie. Może dlatego tak trudno się do niej dostać? – Jest nas kilkunastu, niepotrzebne są tu tłumy – mówi z nieukrywaną dumą Wiesław Nowak, prezes dziadków. Raz w roku odbywa się Zjazd Dziadostwa Polskiego. Pierwszy Dziadek sprawdza, którzy dziadkowie angażują się w działalność. – Jak któryś nic nie robi, to do widzenia, bo kolejka chętnych do dziadostwa jest długa – śmieje się. Dziadkowie skupiają się na dobru, pracują po cichu, robią swoje i nie nagłaśniają swoich działań. Nasze spotkanie to wyjątek. Prezes chce opowiedzieć o dzieciach.
Przez ludzi do ludzi
– Kiedy po raz pierwszy je zobaczyłem, płakałem jak bóbr. Pomyślałem, że świat nie jest wart łzy dziecka. Sam byłem pozbawiony dzieciństwa, mama zmarła, gdy miałem 8 lat. W mojej głowie tłukła się jedna myśl: „Jak im pomóc?” – relacjonuje. Od tego czasu minęło kilkanaście lat wypełnionych koncertami, podróżami, marzeniami o lepszej przyszłości dla wychowanków Dzieła Pomocy Dzieciom Fundacji Ruperta Mayera, mieszkających w domach dziecka w Żmiącej niedaleko Limanowej i na Rajskiej w Krakowie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.