Wakacje, znowu wakacje!

Katarzyna Solecka

Tak, wiem, lato, czas wakacji i urlopów przedstawia się zwykle jako cudowny okres, w którym można odpocząć, naładować akumulatory i mieć więcej czasu na wyciszenie i modlitwę.

Wakacje, znowu wakacje!

Pomijając nawet irytujący fakt, że choć zewsząd słyszy się teraz wakacyjne ach! i och!, a większość z nas, dorosłych, i tak pracuje jak zwykle, upał czy nie upał – to jakoś nie przekonuje mnie twierdzenie, że ten okres jest szczególnie predysponowany do bycia bliżej ludzi i Boga.

Dla mnie jakoś łatwiejsze wydaje się choćby zarezerwowanie czasu na duchową lekturę wśród ustalonego, codziennego, wcale nieurlopowego rytmu dnia niż w tym rozhasanym, nieobliczalnym, nieokiełznanym urlopowym czymś, kiedy próbujemy pogodzić potrzeby własne, domowników, psa, konieczność prania i skład lodów z wymogami zdrowegoodżywiania. Nie da się.Przynajmniej tego ostatniego się nie da (tzn. lody nijak nie chcą być zdrową żywnością, niestety).

Oczywiście dużo zależy od układu naszego życia, różni pewnie mają różnie – ale czy i tu nie sprawdza się ta podstawowa zasada, że jakieś formy rekompensowania sobie na urlopie tego, czego brakuje w codziennym życiu, okazują się na ogółchybione?

„Trzeba było wziąć helikopter – powiedziała Lenina, patrząc z niechęcią na sterczącą martwo skałę – nie znoszęchodzić. Człowiek czuje się taki mały u podnóża góry”. To zNowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya. Parafrazując: tak, u podnóża wakacji, podobnie jak u podnóża góry, człowiek okazuje się taki maleńki! Uwierają go wszelkie konieczności (od utrzymania porządku w dziecięcym pokoju wśród leniuchujących dzieci do utrzymania porządku w duszy wśród powszechnej presji wypoczywania). Zaczyna mu przeszkadzać to, o czym od dawna marzył. Że nie wspomnę o meszkach, otarciach, braku kawy z ulubionego ekspresu i różnych innych nieistotnych (!) szczegółach wakacji, których nie braliśmy pod uwagę.

Dla mnie istota urlopu polega nie na oderwaniu się, a właśnie na jeszcze większym przylgnięciu do tej materii, która składa się na nasze życie. Bo czy staramy się zorganizować dzieciom udane wakacje, czy udajemy się gdzieś, gdzie chcemy poprzebywać choć kilka dnia w odosobnieniu, czy pozostajemy w domu, by wytapetować pokój i pobyczyć się na leżaku w ogródku – to wszystko jest najczęściej jakąś konsekwencją tego, kim jesteśmy, jak wygląda nasze życie, z jakim ludźmi nas wiąże.

Właściwie powinnam napisać: przylgnięciem i do materii, i do duchowości naszego życia. Bo nie wydaje mi się, żeby można było wziąć urlop od tego, że jest się panią po pięćdziesiątce, księdzem, młodą mamą czy kim tam kto jest. Zwyczajnie nie widzę potrzeby, by postrzegać nasz urlop w jakiejś opozycji do codziennego życia. Że to niuans, dzielenie włosa na czworo? A właśnie, że nie!

Takie podzielone patrzenie (my na urlopie i my po urlopie) prowadzi do  przeciwstawiania sobie tych dwóch czasów – na niekorzyść tego codziennego. Tak jakby – dla przykładu – Boga wolno nam było kochać bardziej na samotnym spacerze w lesie niż w rozgardiaszu domowego poranka. Jeśli patrzymy na swoje życie jak na całość, pobłogosławioną i chcianą, nie ma tu jakiegoś zgrzytu, fałszywego poczucia winy, że w wakacje jesteśmy na mszy trzy razy w tygodniu, a normalnie to tylko raz, może dwa.

Poczucie, że jesteśmy zbyt mali w obliczu potęgi Boga, kiedy jesteśmy w Pieninach czy wśród lubuskich jezior, w swej istocie nie różni się przecież od innych doświadczeń bycia małym, ograniczonym, zbyt słabym na. Wszystkie one potrafią obudzić w nas modlitwę, uwolnić z naszych serc wołanie, zachwyt, okrzyk uwielbienia. Tyle że jakoś łatwiej mówi się o niektórych przypadkach niż o innych. Na przykład czasem psuje nam się pralka i jesteśmy wtedy tak dojmująco wdzięczni za całą tę cudowną technologię, która uważamy na ogół za oczywistą – ale jakoś głupio o tym opowiadać.

Gdyby to teraz podsumować w kilku zdaniach…Nasze wakacje to dla innych okres codziennego wysiłku i odwrotnie. To po pierwsze. Po drugie: zamiast na urlopie odrywać się od życia, można spojrzeć nań jako na doświadczenie go w całej okazałości. Po trzecie, w końcu: nasza małość u podnóża góry, każdej góry, jest całkiem fajna.