Tak, czyli jak?

Katarzyna Solecka

Niby ceni się indywidualizm, ale w praktyce i innym, i sobie odmawia się prawa do wystawania poza krawędź.

Tak, czyli jak?

Miłośnicy powieści znają to doskonale: oglądamy kuszące kolorowe okładki w bibliotece czy księgarni, odwracamy książkę, czytamy błyskotliwy tekścik i… tracimy większą lub mniejszą część przyjemności z lektury. Z okładkowego tekstu o fabule wiadomo niemal wszystko albo bardzo dużo, reszty można się domyślić, czytanie to wszak dla nas nie pierwszyzna. Jak mnie to irytuje! Oczywiście, wybierając czytadło, chcemy coś niecoś o książce wiedzieć. Ale przecież musi być w tym miejsce na suspens, rosnące napięcie, niewiadomą!

W ogóle konieczność wiedzy o tym czy o tamtym wydaje się niekiedy nieco (mocno?) przereklamowana. Takie na przykład spory między rodzeństwem – czy naprawdę za każdym razem powinniśmy dociekać, które z naszych dzieci któremu, co i w jakich ilościach wyświadczyło? Albo to wszechobecne gadulstwo, kiedy ktoś zamiast przekazać prostą informację, zaczyna od Adama i Ewy, przeprowadzając słuchaczy przez wielorakie zawiłości i zakręty… I nam się to przecież zdarza, niestety.

Nasza chęć posiadania wiedzy, dowiadywania się, zagarnia coraz rozleglejsze obszary. Choćby: planowanie. Owszem, potrzebne, niezbędne nawet. Ale do jakiego stopnia? Czy nie zdarza się nam zamiana odprężającego w założeniu wyjazdu w jakieś odhaczanie kolejnych punktów z listy? Czy w ogóle w życiu nie skupiamy się zanadto na tym, by wszystko przebiegało jak powinno? Jak powinno, czyli właściwie jak? Ta presja, by wszystko było jak trzeba, pod linijkę, potrafi być bardzo silna i dołująca. Współcześni zdają się planować nawet spontaniczne wypady i spontaniczność w relacjach. Zresztą słuchając i obserwując innych, zaczynamy się niekiedy mimochodem zastanawiać, czy to z nami nie jest aby coś nie tak – skoro te opowieści nijak się mają do naszej historii i naszego sposobu przeżywania świata…

Dzisiaj niby ceni się indywidualizm, ale w praktyce i innym, i sobie odmawia się prawa do wystawania poza krawędź, także w życiu duchowym. Określamy, który sposób modlitwy jest OK, z którym świętym dobrze jest się zaprzyjaźnić, z którym papieżem/biskupem/księdzem ma nam być nie po drodze. Nie zachęcam bynajmniej do gloryfikowania własnych preferencji, nie uważam, że wszystko zależy od osobistych doświadczeń. Zastanawia mnie, dlaczego tak łatwo popadamy w skrajność: łaknąc oryginalności, stajemy się niepostrzeżenie kopiami siebie samych albo innych, tak samo jak my „oryginalnych”. Nie przyznamy racji większości (bo to większość), nie przeczytamy bestsellera (bo to bestseller), nie posłuchamy autorytetu (bo powszechnie uznany). Prawda, dobro i piękno przestają być pociągające same w sobie – zaczyna nami rządzić zasada bycia w opozycji, a w rezultacie zamiast zawalczyć o swoje, stajemy się tacy jak wszyscy.

Wiedza, planowanie, dbanie o jakość w życiu i w papierach – jak to się mówi: wszystko dobre, co się dobrze (dla nas) kończy. Czasem jednak niespodzianka (niespodziewany gość, niespodziewana propozycja, niespodziewane dziecko) to drugie imię sukcesu.