UExit

Jacek Dziedzina

GN 41/2021 |

publikacja 14.10.2021 00:00

Problem z Trybunałem Sprawiedliwości UE i z rzekomą wyższością prawa unijnego nad krajowym ma nie tylko Polska. Większość krajów członkowskich rozumie, że w Unii toczy się walka o władzę. Nie ma powodu, by Polska oddawała ten obszar walkowerem.

UExit istockphoto

Polexit staje się faktem… Trybunał Konstytucyjny wyprowadził nas z Unii… To tylko część haseł, jakie w ostatnich dniach powtarzali – co smutne – całkiem poważni ludzie, profesorowie, publicyści. To smutne, bo wiele osób, nie znając lub nie rozumiejąc charakteru sporu o integrację, a tym samym walki o władzę, jaka ma miejsce w Unii od dawna, może ulec tym całkowicie bałamutnym komentarzom po wyroku polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Tymczasem gdyby każdy wyrok krajowego sądu konstytucyjnego, stwierdzającego wyższość prawa krajowego nad unijnym, oznaczał wystąpienie danego kraju z UE, to członkami Wspólnoty od dawna nie byłyby m.in.: Niemcy, Francja, Czechy, Litwa, Hiszpania i Włochy, których sądy konstytucyjne wyraźnie orzekły niemal to samo, co w ubiegłym tygodniu polski TK. A i Polska, idąc tym tropem, wystąpiła z UE już w 2005 roku (czyli rok po wstąpieniu), po tym, jak Trybunał z prof. Markiem Safjanem w składzie (obecnie sędzia TSUE) orzekł o wyższości prawa krajowego, co 5 lat później (już po traktacie lizbońskim) potwierdził jeszcze inny skład TK – właściwie niepotrzebnie, skoro od pięciu lat w Unii już nie byliśmy. W tym kontekście również zeszłotygodniowe orzeczenie TK nie ma sensu, bo członkami UE nie jesteśmy od 2005 roku…

Niech Czytelnik wybaczy ten ironiczny nieco ton, ale wynika on trochę z bezradności wobec faktu, że w debacie publicznej nie ma już miejsca na racjonalne argumenty, które zastąpione zostały różnymi „polexitami”. Dla każdego, kto śledzi spór o Unię w całej Europie, jest jasne, że wyrok polskiego TK i polskie uwagi do wyroków TSUE wpisują się w podobne zastrzeżenia i rosnące niezadowolenie z pozatraktatowego przekraczania kompetencji przez unijne instytucje. Dlaczego akurat Polska miałaby nie brać udziału w tym sporze o kierunek integracji, tylko ulegać naciskom jednej ze stron?

Francuska wolta

„Musimy odzyskać suwerenność prawną, aby nie podlegać więcej orzeczeniom Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE)”. To nie cytat z narady kierownictwa PiS czy polskiego rządu ani też z zebrania jakiejś europejskiej, otwarcie antyunijnej partii. To publiczna wypowiedź Michela Barniera, jednego z pretendentów do prezydentury we Francji, byłego komisarza UE oraz… negocjatora z ramienia Brukseli w sprawie umowy brexitowej z Londynem. Podkreślmy: to człowiek z samego serca unijnego i francuskiego mainstreamu. Jako były członek Komisji Europejskiej zna Unię i jej funkcjonowanie od środka. Jako Francuz i były minister we francuskich rządach ubiega się o nominację centroprawicowych Republikanów, jednej z dwóch największych partii. Dodajmy od razu, że w Polsce nikt poważny nie posunął się dotąd do propozycji całkowitego wypowiedzenia posłuszeństwa wyrokom TSUE. Polska chce tylko zachować dla siebie te obszary kompetencji, których nigdy nikomu nie przekazywała.

Co sprawiło, że francuski pretendent do Pałacu Elizejskiego wygłasza tak radykalne – z punktu widzenia unijnego mainstreamu – poglądy? Oczywiście decydujące są tutaj przedwyborcza logika i wyścig o nominację, gdzie wyrazistość poglądów jest konieczna, by przebić się przez konkurencję. Tylko zauważmy jedną rzecz: jeszcze parę lat temu głoszenie antyunijnych haseł oznaczało we Francji marginalizację polityczną, a nie awans czy szansę na prezydenturę. Obecnie, gdy wyraźnie antyunijna i antyimigrancka Marine Le Pen kolejny raz ma duże szanse namieszać w wyborach (a nawet w końcu je wygrać), pozostali kandydaci próbują zagospodarować również jej elektorat, który jest bardzo szeroki także ze względu na rosnące antyunijne nastroje.

Frexit na horyzoncie?

Słowa Barniera o TSUE zostały wypowiedziane podczas publicznego wystąpienia na jednym z mityngów Republikanów. Padły one w kontekście polityki imigracyjnej Francji, którą były komisarz UE chce zupełnie zmienić i poddać pod głosowanie w referendum. To oczywisty zabieg, mający na celu zgarnięcie głosów wyborców Le Pen. Mimo wszystko brzmią one rewolucyjnie w ustach człowieka, który jeszcze parę miesięcy temu twardo reprezentował unijne stanowisko w trudnych negocjacjach brexitowych z Wielką Brytanią. Warto dodać, że w tym samym wystąpieniu Barnier postulował ograniczenie oddziaływania na francuskie prawodawstwo wyroków innego trybunału, tzn. Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu (TSUE ma siedzibę w Luksemburgu). Kandydat mówił m.in.: „Nie możemy tego wszystkiego [w polityce imigracyjnej – J.D.] zrobić bez odzyskania naszej suwerenności prawnej, będąc stale zagrożonymi orzeczeniami lub potępieniem na poziomie Trybunału Sprawiedliwości UE lub Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”. Barnier mówi o odzyskaniu „suwerenności prawnej” od momentu, gdy ogłosił zamiar ubiegania się o nominację partyjną. Pod koniec lipca w dzienniku „Le Figaro” (jednym z największych we Francji) bronił swojej wizji reformy UE – wielu komentatorów uznało wówczas, że były negocjator Komisji w sprawie brexitu brzmi… jak brytyjski zwolennik brexitu. Właśnie zapowiedź przeprowadzenia referendum na temat polityki migracyjnej i ustanowienia tzw. tarczy konstytucyjnej, która pozwoliłaby Francji prowadzić własną politykę imigracyjną z pominięciem europejskich sądów, uznano za ostry skręt Barniera w stronę… frexitu. A gdy na Twitterze napisał, że Francja „musi odzyskać suwerenność prawną, aby nie podlegać orzeczeniom TSUE”, w Brukseli uznano to za jawną zapowiedź „wypowiedzenia członkowstwa” w UE.

Lekcja z brexitu

Jakby tego było mało, w opublikowanych niedawno pamiętnikach z okresu negocjacji brexitowych Barnier napisał: „Ludzie w bańce brukselskiej myślą, że zawsze mają rację. Nie chcą słuchać. Nie chcą niczego zmieniać. To jest właśnie sposób na sprowokowanie większej liczby brexitów w innych częściach Europy. Nie jestem federalistą. Nigdy nie byłem federalistą. Jestem gaullistą i wciąż podążam tą samą drogą – jestem patriotą i Europejczykiem. I jestem Europejczykiem nie zamiast bycia patriotą, ale jako dopełnienie mojego patriotyzmu. Jako były negocjator ds. brexitu i jako francuski polityk wyciągnę lekcję z brexitu”. Pisze to były unijny komisarz i – kto wie – być może przyszły prezydent Francji. To m.in. z tego powodu najbardziej oburzeni woltą Barniera są Brytyjczycy, których jeszcze niedawno przekonywał do brukselskich warunków umowy brexitowej, w tym tych dotyczących polityki migracyjnej. Gdyby jednak przyjrzeć się bliżej wypowiedziom byłego komisarza, znajdziemy w nich raczej wnioski, jakie wyciągnął z procesu rozwodowego Wielkiej Brytanii z Unią. Do dziś uznaje, że brexit był wielkim błędem, przy czym winę widzi nie tylko po stronie brytyjskiej, ale również po stronie unijnej, która nie liczyła się z przyczynami, prowadzącymi Brytyjczyków do takiej decyzji.

Francja vs. TSUE

Niezależnie od poglądów Barniera, warto przyjrzeć się również ważnemu orzeczeniu francuskiej Rady Stanu, będącej odpowiednikiem Najwyższego Sądu Administracyjnego, z kwietnia tego roku. „Francuska konstytucja pozostaje nadrzędną normą prawa krajowego. Należy zatem sprawdzać, czy stosowanie prawa europejskiego określone przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie narusza w praktyce wymogów konstytucyjnych” – napisała Rada w uzasadnieniu orzeczenia, które podtrzymywało prawo do gromadzenia danych przez operatorów telekomunikacyjnych ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa kraju i terroryzm. Temu prawu sprzeciwiał się właśnie TSUE. Rada Stanu stwierdziła, że „konstytucyjne wymogi ochrony podstawowych interesów Narodu, zapobiegania naruszeniom porządku publicznego, walki z terroryzmem i poszukiwania sprawców przestępstw nie mogą być rozstrzygane przez prawo unijne równoważnie do tego, co gwarantuje konstytucja”. Wprawdzie Rada Stanu nie poszła w swoim orzeczeniu dalej, tzn. nie zajęła się kwestią, czy TSUE przekroczył swoje kompetencje, próbując wymusić na Francji rezygnację z tego prawa, to jednak sam wyrok był jednoznaczny w brzmieniu: francuski porządek prawny i francuska konstytucja na terytorium Francji jest prawem nadrzędnym w stosunku do wszelkich regulacji zewnętrznych.

Niemcy mówią „nie”

Zanim ktoś znowu ogłosi „polexit” z powodu wyroku polskiego TK w sprawie wyższości prawa krajowego nad unijnym, warto, by przyjrzał się temu, co dzieje się z podobnymi wyrokami w przypadku Niemiec. Kluczowe jest tu zwłaszcza orzeczenie niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z czerwca 2009 roku, a więc pół roku przed wejściem w życie traktatu z Lizbony wraz z Deklaracją 17, która wprawdzie mówi o pierwszeństwie prawa unijnego, ale nie jest – ze względu na brak zgody wszystkich krajów członkowskich! – integralną częścią traktatu. Zdaniem niemieckich sędziów „z Deklaracji 17 nie wynika konieczność bezwarunkowego stosowania przez Niemcy prawa unijnego” oraz „pierwszeństwo prawa unijnego nie może doprowadzić do utraty tożsamości konstytucyjnej Niemiec”. W „Przeglądzie Prawa Konstytucyjnego” z 2013 roku znalazłem analizę tego wyroku, z której wynika, że „możliwa jest sytuacja, w której w Niemczech nie byłaby stosowana unijna regulacja prawna sprzeczna z niemiecką Ustawą Zasadniczą”, bo „prawu europejskiemu może przysługiwać co najwyżej pierwszeństwo stosowania, gdyż zasada pierwszeństwa nie powoduje utraty ważności przepisów krajowych niezgodnych z prawem unijnym”.

Bruksela gasi światło

Również niemiecki Trybunał w maju 2020 r. orzekł, że Europejski Bank Centralny (EBC) przekroczył swoje uprawnienia, skupując od 2015 r. obligacje krajów strefy euro. Według niemieckich sędziów było to częściowo niezgodne z niemiecką konstytucją. Niemiecki Trybunał podważył tym samym wcześniejsze orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE, który w grudniu 2018 r. zaakceptował skup obligacji. Komisja Europejska oczywiście wezwała Niemcy do zastosowania się do wyroku TSUE, a ponieważ nie było odpowiedzi (w Niemczech lepiej niż w Polsce rozumieją, kto ma jakie kompetencje), w czerwcu tego roku Komisja wszczęła postępowanie wobec Niemiec o naruszenie prawa UE przez „podważanie prymatu prawa unijnego nad prawem krajowym”.

Podobne spięcia z Brukselą spowodowały wyroki sądów konstytucyjnych w Hiszpanii czy Włoszech, które również orzekały o wyższości prawa krajowego. Nie ma najmniejszego powodu, by Polska miała być wyjątkiem w tej walce o władzę w Unii i by ulegała naciskom i szantażom finansowym. Bo to takie naciski, a nie suwerenna polityka państwa, mogą prędzej czy później doprowadzić nie tylko do polexitu, ale i innych exitów. Unia może rozpaść się na własne życzenie. I to nie Polska, Francja, Hiszpania czy Niemcy wychodzą z Unii, tylko chyba Bruksela przeprowadza jakiś swój autorski… UExit, czyli wypisanie się z tego, na co umówiły się w traktatach suwerenne państwa.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.