Covidowa dyktatura?

Maciej Kalbarczyk

GN 42/2021 |

publikacja 21.10.2021 00:55

Australia przyjęła dość radykalną strategię walki z pandemią. Stwierdzenie, jakoby przekształciła się w państwo totalitarne, jest jednak dużą przesadą.

Policjanci interweniujący na plaży Bondi w Sydney. DAN HIMBRECHTS /epa/pap Policjanci interweniujący na plaży Bondi w Sydney.

Od początku wybuchu pandemii w Szwecji zanotowano 1,16 mln przypadków koronawirusa. Z powodu zakażenia zmarło 14 905 osób. W tym czasie w ponad dwa razy większej pod względem liczby ludności Australii zachorowało 127 tys. mieszkańców, a śmierć poniosło 1432 z nich. Obydwa państwa stały się przykładami dwóch skrajnie różnych podejść do walki z pandemią: Szwedzi poprzestali na zaleceniach, Australijczycy zdecydowali się na surowe restrykcje. Chociaż statystyki pokazują, że to ta druga strategia okazała się bardziej skuteczna, państwo ze stolicą w Canberze jest oskarżane o wprowadzenie „sanitarystycznego zamordyzmu” i „covidowej dyktatury”. Ile w tym prawdy?

Butelki i kamienie

– Ostatnio usłyszałam w polskich mediach, że Australia przekształciła się w obóz koncentracyjny. Moim zdaniem takie porównanie obraża ludzi, którzy przeżyli piekło II wojny światowej. W naszym mieście wystarczy przestrzegać podstawowych norm sanitarnych, żeby wyjść na plażę albo do pubu. Czy tak wygląda życie w obozie? – mówi „Gościowi” Kasia Duch, Polka, która od kilku lat mieszka w Brisbane w stanie Queensland. W regionie tym, położonym w północno-wschodniej części kraju, w okresach rosnącej liczby zakażeń wprowadzano trwające kilka dni tzw. snap lockdowny. Można było wówczas wychodzić z domu do pracy lub do sklepu spożywczego. Sytuacja szybko wracała jednak do normy, a jedyną niedogodność w codziennym funkcjonowaniu stanowił obowiązek noszenia maseczki. Z relacji naszej rozmówczyni wynika jednak, że wielu mieszkańców i tak nie stosuje się do tego nakazu.

Opisaną powyżej strategię walki z pandemią przyjęto w większości australijskich stanów. Inaczej postępowano jednak w regionach charakteryzujących się największą gęstością zaludnienia: Nowej Południowej Walii (7,3 mln mieszkańców), Wiktorii (5,5 mln) oraz Australii Południowej (1,5 mln). W reakcji na rosnącą liczbę zakażeń wariantem Delta na początku lipca wprowadzono tam ścisłe lockdowny, które zaczęto odwoływać dopiero w ostatnich dniach. Przez ponad trzy miesiące zamknięte pozostawały m.in. siłownie, zakłady fryzjerskie, restauracje, kawiarnie i muzea. Ponadto obowiązywały także ograniczenia w poruszaniu się. Przykładowo osoby mieszkające w ośmiu najbardziej zapalnych punktach Sydney mogły przebywać w odległości maksymalnie 5 km od domu.

Surowe restrykcje wywołały protesty społeczne. Demonstranci wykrzykiwali wulgarne hasła na temat szczepień oraz rzucali w policję butelkami i kamieniami. To jednak nie oznacza, że większość lub choćby znacząca część obywateli Australii buntuje się przeciwko rzekomej covidowej dyktaturze. Dziennikarze „The Guardian Australia” poinformowali, że w zamieszkach, które wybuchły w Melbourne w drugiej połowie września, wzięło udział ok. 2 tys. osób, głównie młodych mężczyzn. Do protestów o podobnej skali i charakterze dochodzi w wielu innych miastach na świecie.

Klucz do wolności

Złagodzenie obostrzeń we wspomnianych trzech stanach uzależniono od poziomu wyszczepienia populacji. Pod koniec czerwca br. sytuacja pozostawiała wiele do życzenia: zaledwie 5 proc. obywateli Australii było w pełni zaszczepionych, a 29 proc. przyjęło pierwszą dawkę. W mediach mówiono o klęsce programu szczepień. Przeszkodą w jego rozwoju była zbyt mała liczba preparatów. Żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się wirusa w większych skupiskach ludzi, władze postanowiły przekierować część zapasów z obszarów wiejskich Nowej Południowej Walii do Sydney. Mieszkańcy prowincji poczuli się dotknięci tą decyzją.

Rząd federalny potrzebował czasu na zgromadzenie wystarczającej liczby preparatów. Pewną rolę w tym procesie odegrał nasz kraj. W połowie sierpnia br. polski rząd odsprzedał Australijczykom milion dawek szczepionki firmy Pfizer. – Już kilka miesięcy temu wpisałam się na listę osób oczekujących. W sierpniu wreszcie otrzymałam pierwszą dawkę, dzisiaj mam za sobą także drugą. Od znajomych w Sydney i Melbourne wiem, że zainteresowanie szczepieniami jest tam coraz większe. W naszym stanie nie wygląda to tak dobrze. Z powodu małej liczby zakażeń wiele osób bagatelizuje zagrożenie i zwleka z wizytą u lekarza. Myślę jednak, że prędzej czy później zdecydują się na szczepienie – mówi K. Duch.

Obecnie 50,6 proc. Australijczyków jest w pełni zaszczepionych, a pierwszą dawkę przyjęło 68,9 proc. z nich. W samej Nowej Południowej Walii odsetek pełnoletnich mieszkańców, którzy przyjęli obydwie dawki, przekroczył 70 proc. W związku z tym władze stanu podjęły decyzję o zakończeniu lockdownu od 11 października br. To oznacza, że osoby zaszczepione, posiadające tzw. paszport covidowy, mogą wychodzić m.in. do pubów, kin i siłowni. Ci, którzy wciąż nie chcą przyjąć szczepionki, co najmniej do 1 grudnia br. nie będą mogli pojawiać się w miejscach publicznych. „Szczepienie jest kluczem do wolności” – stwierdził Dominic Perrottet, premier Nowej Południowej Walii.

Kwarantanna w hotelu

Osiągnięcie odpowiedniego poziomu wyszczepienia populacji jest niezbędne nie tylko do złagodzenia obostrzeń obowiązujących na terenie kraju. Od tego wskaźnika władze poszczególnych stanów uzależniają także wpuszczanie mieszkańców innych regionów na swoje terytorium, a rząd federalny otwarcie granic państwa. Zapowiedziano już, że od listopada br., po dwudziestu miesiącach przerwy, do kraju powrócą obywatele Australii, którzy w momencie wybuchu pandemii znajdowali się w innych państwach. Muszą jednak odbyć dwutygodniową kwarantannę w hotelu (koszt to 3 tys. dolarów za osobę), a jeśli są zaszczepieni, mogą wybrać tygodniową kwarantannę domową. Nadal nie będą mieli jednak wstępu do stanów, w których nie osiągnięto 80-procentowego poziomu wyszczepienia (np. w Queensland tylko 50 proc. mieszkańców zdecydowało się na przyjęcie preparatu).

Władze spodziewają się napływu dużej liczby ludzi. Departament Infrastruktury, Planowania i Logistyki Terytorium Północnego ogłosił pięcioletni przetarg dla przewoźników, których zadaniem ma być zorganizowanie transportu dla przyjezdnych z lotnisk do hoteli kwarantannowych. Kolejne stany zapowiadają budowę takich ośrodków.

Australia jest krajem złożonym w dużej mierze z imigrantów, którzy od dłuższego czasu nie mogą spotkać się ze swoimi bliskimi. Nasza rozmówczyni opowiada, że ostatni raz widziała się ze swoimi rodzicami w lutym 2020 r. Od tamtego czasu komunikują się wyłącznie przy pomocy internetu. Na zamknięciu kraju na świat ucierpiały jednak nie tylko kontakty rodzinne, lecz także tamtejsza gospodarka. Australia zmaga się dzisiaj z deficytem pracowników sezonowych. Zbieraniem owoców zajmowali się tam bowiem głównie obcokrajowcy przyjeżdżający na wakacje. Uczelnie wyższe skarżą się natomiast na brak studentów z zagranicy. Kolosalne straty zanotował jednak przede wszystkim sektor turystyki, który przed pandemią przynosił 33 mln dolarów zysku rocznie. Premier Scott Morrison zapowiedział, że kraj stopniowo będzie otwierał się na przyjezdnych, którzy nie posiadają australijskiego obywatelstwa. Nastąpi to jednak najwcześniejszej w przyszłym roku.

Kapitał polityczny

W porównaniu z innymi państwami Australia rzeczywiście podjęła dość radykalne działania, których celem było zahamowanie rozwoju pandemii. Można zastanawiać się nad zasadnością wprowadzenia niektórych z omówionych rozwiązań. Chociażby obowiązkowa kwarantanna dla Australijczyków, nawet tych posiadających tzw. paszport covidowy, wyraźnie kłóci się ze stwierdzeniem o szczepionkach, które mają być kluczem do wolności. Kolportowana w mediach społecznościowych informacja jakoby rząd nie walczył z wirusem, ale z własnymi obywatelami, jest jednak czystą demagogią. Wydaje się, że niektóre środowiska świadomie wykorzystują taką narrację do zbicia kapitału politycznego. W Polsce to głównie działacze Konfederacji piszą dzisiaj o Australii jako o „współczesnym państwie totalitarnym, gdzie prześladuje się i bije ludzi”. Podobnym informacjom towarzyszą zwykle zdjęcia osób biorących udział w nielegalnych demonstracjach, tłumionych przez policję. Takie obrazki mają stworzyć w odbiorcach poczucie zagrożenia i zachęcić ich do udziału w organizowanych także w naszym kraju marszach przeciwko segregacji sanitarnej. Rozbudzanie w społeczeństwie takich nastrojów sprawia, że niestety nadal zbyt mała liczba osób zdecydowała się na szczepienie. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.