Przejechał na rowerze 3100 km z Wrocławia do grobu św. Jakuba

Maciej Rajfur

publikacja 21.10.2021 10:29

Łukasz Rataj wyruszył sprzed drzwi kościoła pw. św. Augustyna we Wrocławiu i stanął przed drzwiami katedry św. Jakuba w Santiago de Compostela. 27-latek przejechał pół Europy na dwóch kółkach z tylko jednym towarzyszem.

Przejechał na rowerze 3100 km z Wrocławia do grobu św. Jakuba Roman Koszowski /Foto Gość Uczył się słuchać Boga. - Pojechałem z pytaniami, wróciłem z jeszcze większą ich liczbą. Wiem, że niektórzy święci też tak mieli. W odosobnieniu pojawiają się refleksje, do których nie dojdzie się w zabieganej codziennośc.

Codzienna dziewięciogodzinna jazda od rana do wieczora po około 150 km, a czasem nawet i 200  robi wrażenie. W dodatku rowerem nietypowym na takie inicjatywy, bo szosowym (czyli popularną kolarzówką). Z całym bagażem przyczepionym do jednośladu. Jednak zupełnie nie w tych kategoriach na wyprawę spogląda jej bohater.

W dobie chwalenia się wszystkim na Facebooku czy Instagramie o wyjeździe Łukasza wiedziało niewielu. Nie było w niej emocjonalnego relacjonowania, wrzucania zdjęć do internetu. 27-latek przejechał pół Europy na dwóch kółkach z tylko jednym towarzyszem – Panem Bogiem.

Z Nim chciał sobie porządnie porozmawiać, a raczej Go posłuchać. Trzeba przyznać, że mieli sporo czasu.

- Dwa, trzy lata temu zafascynowałem się dłuższymi wyprawami, ale jednocześnie szukałem takiej opcji, która umocniłaby mnie nie tylko fizycznie, lecz także duchowo. Przyszło mi do głowy Santiago de Compostela. Zapaliłem się, czytałem artykuły, że młodzi mężczyźni w dawnych czasach wyruszali do grobu św. Jakuba Apostoła od drzwi domu albo swojego kościoła. Dlaczego mam lecieć do Hiszpanii i przechodzić tam jakiś wybrany odcinek, gdy mogę wyruszyć rowerem od drzwi swojej parafii we Wrocławiu? - opowiada Łukasz Rataj.

Nie dysponował dużym budżetem, a na tak długą drogę kwestia sprzętu jest bardzo ważna. Mężczyzna zebrał więc wiedzę na temat rowerów i skręcił swój pojazd z pozbieranych, w większości używanych, części wysokiej jakości. Dzięki temu jego rower był trzykrotnie tańczy niż z salonu. Choć nie najnowszy, okazał się niezawodny. Ważył zaledwie 9 kilogramów, tyle samo co bagaż Łukasza. To bardzo niewiele. Podróżnik miał ze sobą także zestaw naprawczy, którego na szczęście nie musiał używać.

- Pan Bóg niósł mnie podczas tej podróży, trwającej od 15 lipca do 17 sierpnia. W tym czasie zawierają się 24 dni jazdy. Przez całą trasę nie złapałem gumy, a przejeżdżałem przez ostre kamienie i szkło - mówi.

Ekstrawertyk przez miesiąc prawie nie spotykał ludzi. Cały czas parł do przodu. Szybko okazało się, że psychika ma tutaj więcej do powiedzenia niż siła fizyczna.
- Fizycznie przeszedłem tę wyprawę znakomicie. Żadnych kontuzji, pojawiały się tylko małe bóle. A muszę przyznać, że prognozy pogody niespecjalnie się sprawdziły. Łącznie padało przez 12 dni, w tym 5 dni z rzędu było oberwanie chmury. Dosłownie wszystko miałem mokre, jednak nie zachorowałem - mówi Łukasz.

We znaki dawała mu się samotność. Zdawał sobie sprawę, że znajduje się coraz dalej od domu, w dodatku trwa pandemia, więc trudniej o pomoc. Zmagał się z przygnębieniem. - Nie był to strach, raczej trudna tęsknota - przyznaje. Duchowa strona podróży okazała się kluczowa. Łukasz zadawał Bogu wiele pytań, snuł przemyślenia, refleksje, dochodził do wniosków. - Kiedy jedziesz w ciszy i chcesz przeżyć ten czas głębiej, jesteś skazany niejako na Pana Boga. Nie masz się do kogo odezwać, więc rozmawiasz z Nim. To było mi bardzo potrzebne - stwierdza.

Uczył się słuchać Boga. - Pojechałem z pytaniami, wróciłem z jeszcze większą ich liczbą. Wiem, że niektórzy święci też tak mieli. W odosobnieniu pojawiają się refleksje, do których nie dojdzie się w zabieganej codzienności - uważa.

Z Bogiem rozmawiał o swoim powołaniu, drodze życiowej, ważnych decyzjach, sytuacjach, które się wydarzyły, a których nie rozumiał. - Często budziłem się w namiocie i miałem wrażenie, że nie wiem, gdzie jestem. Jakbym się odkleił od życia. To było oczyszczające - dodaje.

Fizyczne zmęczenie stało się drogą do duchowych owoców. - Ludzie często mówią, że podczas różnych wypadów odnaleźli siebie. Wydaje mi się jednak, że sami nie możemy siebie odnaleźć. To dzieje się tylko wtedy, kiedy Bóg nas odnajdzie. I ja takie doświadczenie przeżyłem. Poznawałem prawdę o sobie - opisuje 27-latek.

Gdy dotarł do katedry pw. św. Jakuba Apostoła, uderzyły go… tłumy. Przez prawie miesiąc podróżował zupełnie sam. Wcześniej niczego konkretnego nie oczekiwał. Towarzyszyły mu słowa św. Pawła, który nie spotkał na żywo Jezusa, dlatego mówił, że najpierw musiał się udać na odosobnienie, by przejść pewną drogę. Nauczyć się mówić, modlić i kochać. - To właśnie było mi potrzebne. Udałem się na samotną wyprawę, by wrócić i zacząć opowiadać - podsumowuje wrocławianin.

Przejechał na rowerze 3100 km z Wrocławia do grobu św. Jakuba   archiwum prywatne Łukasz Rataj w Santiago