W kraju czarnej antylopy

Piotr Sudoł

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 28.01.2011 13:17

…jesteśmy w kraju, gdzie najbardziej niebezpieczną istotą jest komar, najdroższym warzywem kalafior kosztujący 10 dolarów, gdzie mieszka oficjalnie 35 Polaków i gdzie wojna skończyła się zaledwie 8 lat temu.

W kraju czarnej antylopy   Jesteśmy w Luandzie, ale również…

…jesteśmy w kraju, gdzie najbardziej niebezpieczną istotą jest komar, najdroższym warzywem kalafior kosztujący 10 dolarów, gdzie mieszka oficjalnie 35 Polaków i gdzie wojna skończyła się zaledwie 8 lat temu. Jesteśmy w Państwie, gdzie w stolicy żyje oficjalnie 2,5 mln mieszkańców, a nieoficjalnie ok. 8 mln. To tu godłem linii lotniczych, narodowej federacji piłkarskiej i Bóg wie, czego jeszcze, jest Palanca Negra (Antylopa Szabloroga), której ostatni okaz przed całkowitym wybiciem widziano kilka lat temu. Tutaj też od dwóch tygodni znowu jeżdżą pociągi – raz na tydzień.

Karamba – to jedyne słowo, którego się do tej pory nauczyłem po portugalsku. Słowo jest dobre. Zwłaszcza w kontekście pożegnania naszych poprzedników, czyli Szpiegów z Krainy Deszczowców oraz w kontekście naszej psychozy antymalarycznej.

O ile ekipę w składzie Aga, Ewa, Jerry i Norbert vel Jesus (czytaj Hesus) wspominamy świetnie, o tyle malarii raczej tak wspominać nie będziemy. No bo, powiedzmy sobie szczerze, statystycznie minimum dwóch z nas na nią zachoruje. Dlaczego? A dlaczego, mimo wylania na siebie przez niecałe dwie doby dwóch 100-mililitrowych butelek repelentu i mimo spędzenia większości z tego czasu w gościnnych progach kondominium naszego gospodarza Mirka i spania nocą w moskitierach, wszyscy już kilkakrotnie zostaliśmy pogryzieni? No właśnie, „popatrz szwagier co za franca”.

Jutro ruszamy w drogę.

Rowery sklarowane, w brzuchach jeszcze nie bulgocze, internetu podobno nie ma nigdzie, a znaczki pocztowe i pocztówki są rarytasem nie do zdobycia. Aż się nie mogę doczekać podróży autobusem do Dondo oddalonego 170 km od Luandy. Oj będzie się działo!

8 stycznia 2011

LUANDA – MUNENGA (222 km autobusem)

MUNENGA – PEDRA ESCRITA (37 km rowerem)

Nasz etap „W kraju Czarnej Antylopy” skonstruowany jest tak, że pierwsze 578 kilometrów to dojazd do faktycznego startu naszych zmagań na trasie Kazika. Z Luandy jedziemy do Huambo zwanego również Nową Lizboną. Tu zakończyli odtwarzanie szlaku Nowaka nasi poprzednicy z ekipy Angola 1 – „Szpiedzy z Krainy Deszczowców”.

Kolejne 797 kilometrów, czyli odcinek do granicy z Kongiem, przejedziemy już dokładnie po tropach naszego bohatera.

Tymczasem, aby lepiej zaaklimatyzować się do wysokich temperatur i wilgotności, postanowiliśmy część pierwszego odcinka przejechać na rowerach. Zanim jednak do tego doszło jechaliśmy autobusem z rowerami rozłożonymi na płasko w luku bagażowym autobusu kursowego na trasie Luanda–Huambo. Jechaliśmy, próbując odrobić zaległości w spaniu, bo klarowanie sprzętu poprzedniego wieczora przedłużyło się do 4.30 nad ranem, a w pamięci mieliśmy jeszcze przecież gorące pożegnanie zgotowane nam przez ekipę Norberta z poprzedniej nocy.

Zaraz po wyjeździe z miasta mijamy jeden z nowych stadionów zbudowanych niedawno specjalnie na Puchar Narodów Afryki, którego Angola była organizatorem. Dalej trasa w odcieniach ciemnej zieleni aż do miejscowości Dondo (177 km na południowy-wschód od Luandy) to przepiękna aleja potężnych baobabów, porastających raz po raz pobocza drogi. Od Dondo (ok. 100 m n.p.m.) profil trasy zaczyna się piąć zdecydowanie w górę. Tu właśnie, na tych morderczych podjazdach, postanowiliśmy zacząć naszą rowerowa przygodę. Nareszcie! Siedzimy na rowerach.

Od 14.30 do końca dnia, czyli do 18.00 (słońce zachodzi tu codziennie ok. godz. 19.00) udaje się nam przejechać zaledwie 37 kilometrów. Zaledwie, choć powinno się powiedzieć aż, bo warunki jak na rozgrzewkę przed miesięcznym etapem są naprawdę wymagające. Z nieba leje się żar, wilgotność jest wysoka. Rozbuchana roślinność po obu stronach równiutkiej, zbudowanej chińskimi rękami, asfaltówki rośnie na wysokość wyższą od znaków drogowych. Jedziemy w szpalerze jasnozielonej, gruboliściastej trawy. Podjazdy, o czym informują znaki drogowe, mają po 10-12% nachylenia. Dokonujemy morderstwa na własnym organizmie. Ukrop. Sapanie. Bezdech. Częste postoje na szczytach kilometrowej długości podjazdów. Dobrze, że mamy batony energetyczne i odżywki z elektrolitem (przeciwko odwodnieniu) firmy Vitargo. Przydają się. Bardzo!

A wokoło wyjątkowe „okoliczności przyrody”. Góry jak marzenie. Niepowstrzymana wegetacja roślinności tropikalnej. Sielaneczkę pejzażową z rzadka przerywa wehikuł leżący w rowie, autokar, który spadł w przepaść czy resztki ostrzelanego i spalonego samochodu.

Dojeżdżamy na pierwszy nocleg. Pedra Escrita (Zapisana Skała). Śpimy w miejscowej czteroizbowej szkole. Pięknie. Jest woda, dach nad głową i rozentuzjazmowani mieszkańcy, których oblepiamy naklejkami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

 

11 stycznia 2011, ALTO HAMA – MISSAO QUIPEIO (53 km rowerem)
12 stycznia 2011, MISSAO QUIPEIO – FAZENDA BOA SERRA I NOVA ERA  (62,5 km rowerem bez bagażu)
 
Jest środowy poranek siedzę w jadalni budynku administracyjnego Katolickiej Misji w Quipeio. Za oknem rozciąga się wspaniała panorama wierzchołków górskich porośniętych drzewami eukaliptusowymi. Na horyzoncie góruje nad pozostałymi najwyższy szczyt Angoli – Mocco de Morro (2654 m. n.p.m.). To tutaj 24 grudnia 1934 roku Kazimierz Nowak spędził wigilię Bożego Narodzenia. To tutaj także, wczoraj, dokładnie w 114. rocznicę urodzin naszego bohatera udało się nam powiesić tabliczkę poświęconą jego pamięci. Zawisła na werandzie na nieotynkowanej ścianie zbudowanej z wypalanych na słońcu cegieł.

W tej okolicy w latach 30-tych poprzedniego stulecia znajdowało się 5 fazend (gospodarstw) prowadzonych przez Polaków. Ich nieformalnym przywódcą był Hrabia Michał Zamoyski, w którego domu na przeszło miesiąc „stanął kwaterą” Kazimierz Nowak. Dojechał tu konno na grzbiecie Rysia i Cowboya, a w dalszą podróż ruszył już rowerem. Podczas wigilii spotkał się z rodzinami Rodziewiczów, Barskich, Gebertnerów. Odwiedził także fazendę Nova Era Pana Dekańskiego. Jednak najmilsze chwile spędził na posiadłości Boa Serra u Pani Marii i hrabiego Zamoyskiego.

W kraju czarnej antylopy   Misja w Quipeio

Nowak w reportażu opublikowanym w czasopiśmie „Na Szerokim Świecie” pisał tak:

Biały dworek, przed nim fontanna i dużo, dużo kwiecia, a wokół, wyszeregowane niby bataljony wojska tkwiły drzewka kawowe o tej porze pokryte zielonemi owocami polskiej kawy

Pomiędzy kawą biegły szeregi bananowych krzewów, służących do ochraniania drzewek kawowych przed wiatrem. – Kilka dużych płacht sianej kukurydzy (na paszę dla bydła na porę suchą), pola kartoflane, warzywa, drzewka owocowe, a nawet z poza agaw i drzew eukaliptusowych, któremi obsadzono drogę wiodącą do dworku, błękitniał zagon lnu polskiego.

Joaquim Lourenco, 72 letni stolarz pracujący na Misji Quipeio, pamięta hrabiego i jego żonę. Opowiadał nam, że:

Fazenda Boa Serra (nazwa z portugalskiego oznacza: „piękna góra”) została oryginalnie zasiedlona i zbudowana przez Zamoyskich. Sąsiadem Państwa Zamoyskich był Pan Dekański gospodarz fazendy Nova Era. Grób zmarłego młodo, bo w wieku 15 lat, syna Państwa Zamoyskich, Mateusza, oraz grób Pana Michała i Pani Haliny Dekańskich znajduje się na małym przymisyjnym cmentarzyku na Misji Quipeio. Państwo Zamoyscy byli w okolicy bardzo poważanymi postaciami. Tubylcy mówili na nich Conde i Condencia, ponieważ w języku M’bundu Conde oznacza Michał. Condencia oznaczałaby wtedy Michałową.

Zamoyscy byli bardzo dobrze sytuowani, jeździli w latach 50-tych dużą europejską furgonetką. Prawdopodobnie Volkswagenem. Ich gospodarstwo to przede wszystkim uprawa ananasów, jabłek, pomarańczy, mandarynek. Hodowano także świnie, kozy i krowy. Ważnym elementem gospodarki całej fazendy była uprawa drzew eukaliptusowych, które były wysyłane na eksport i które stanowiły znak rozpoznawczy fazendy Boa Serra.

Nowak spędził w cieniu potężnych eukaliptusów około miesiąca regenerując się i przygotowując do dalszej drogi. Na odchodnym gospodarze Kazimierza Nowaka w jego dziennik pokładowy wpisują taką oto notatkę:

Naszej Boa Serze miło było powitać i ugościć dzielnego podróżnika! – Teraz na odjezdnym zamiast na koniu lecz znów na rowerze w daleką i pełna przygód wyprawę, z całego serca życzymy: Szczęśliwej drogi … aż w Polski progi!

Katolicka Misja Narodzenia Matki Boskiej (Missao Catolica da Nossa Senhora de Nactividade) w Quipeio została ufundowana przez Niemców. Nieopodal misji znajduje się mały cmentarzyk ojców fundatorów. Całość katolickiej posiadłości to: olbrzymie jak na warunki afrykańskie gospodarstwo, kilkanaście budynków mieszkalnych, budynek administracyjny, stary kościół z wieżą i dzwonnicą, okazały portal wejściowy, budynki gospodarskie z pozostałościami młyna oraz najlepiej zachowany nowoczesny budynek kościoła. Właśnie z tego budynku dziś o poranku, przez otwarte na oścież drzwi unosił się potężny dźwięk porannego nabożeństwa wyśpiewywanego przez kilkadziesiąt angolskich gardeł. Z tego też budynku wczoraj, w 114. rocznicę urodzin popłynęły w zaświaty życzenia dla Kazimierza Nowaka śpiewane po portugalsku na melodię Happy birthday to You.

Budynki misji usytuowane są centralnie, a pola uprawne i gaje eukaliptusowe otaczają je wokoło. Czuć potęgę i dobrego ducha dawnych dni. Misja usytuowana na wzgórzu pomiędzy trzema ciągnącymi się po widnokrąg pasmami górskimi zdaje się posiadać jakąś tajemniczą moc.

Niestety większość budynków została zrujnowana podczas trwającej ponad 30 lat wojny domowej w Angoli. Przez większość czasu misja była zajęta przez zwycięskie oddziały MPLA, choć pod sam koniec konfliktu stacjonowały tu wojska UNITA. Nasz gospodarz, zarządca posiadłości pan Mariano Kapuma opowiadał, że na początku wojny, chcąc uniknąć wcielenia do armii, uciekł do dżungli, gdzie w efekcie, koczując jak zwierzę, spędził 16 lat. Mężczyźni byli do wojska wcielani siłą, a ci niewalczący – likwidowani przez wkraczające do wiosek oddziały. Likwidowani jako potencjalni sojusznicy strony przeciwnej konfliktu. Kolorem mundurów MPLA była oliwka, a oddziałów UNITA kolor khaki. Po przegranej wojnie i kapitulacji pokonani zostali uznani za legalną partię i otoczeni rządową ochroną przed samosądami. Do tej pory w wielu angolskich wioskach wisi czerwono-zielony sztandar z kogutem – flaga pokonanych.

Kazimierz Nowak w swych prasowych relacjach pisał tak:

Pisać o Angoli trudno, bardzo trudno – jest to bowiem kraj Afryki tak krańcowo różny od innych dzielnic Czarnego Lądu, że wprost żadnych porównań robić nie można.

Fazendę Boa Serra i Nova Era oczywiście odwiedziliśmy, choć bardziej pewnie pasowałoby stwierdzenie – odnaleźliśmy w buszu. Targani gwałtownymi deszczami, błądząc po rozległych wzgórzach, weryfikując w terenie tropy podpowiadane przez tubylców, wreszcie pod koniec dnia wyczerpani stanęliśmy przed ruinami zabudowań, które wcale nie przypominały czasów wielkiej świetności gospodarstw. Rozłupane mury porastała trawa i mchy. Widok-panorama z rysunku wykonanego przez Marię Zamoyską w pamiętniku podróży Kazimierza Nowaka się zgadzał. Zgadzały się też pozostałości po rozłożystych schodach dworku Zamoyskich, na których doszło do powitania Polaków na obczyźnie (zdjęcie: patrz książka „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”, s. 135).

Przybiliśmy dużą „piątkę”. Byliśmy naprawdę szczęśliwi. W końcu odnaleźliśmy namacalne ślady kawałka zapomnianej lub całkowicie nieznanej polskiej historii w Angoli. Prawie jak Nowak.

Powoli zapadał zmrok. Pedałowaliśmy z determinacją z powrotem na misję. Nasz sukces uczciliśmy zakupem dwóch żywych kur na mijanym targu. Kury przytroczyliśmy do sakw, a potem ze względów humanitarnych trzymaliśmy lewą dłonią na kierownicy związane za pazury głową w dół. Kurza melodia! Przez afrykańskie ciemności, z jedną czołówką, polscy rowerzyści utaplani w błocie i rudej mazi, gdacząc i przeklinając, po kolejnych upadkach wracali na późną kolację na Misję Quipeio.