Oj, Angola, Angola

Piotr Sudoł

AfrykaNowaka.pl |

publikacja 02.03.2011 09:42

Oj, ta Angola, Angola. Szef ochrony wioski upiera się i gente, prepara os documentos. Męczy nas przeokrutnie. Kolejne odpowiedzi na zbędnie zadawane pytania, zostają pieczołowicie zapisane na jakimś świstku papieru. A ten Nowak? Kto to był? Narodowość? Wiek? Religia?

17 stycznia 2011, KUITO – KATABOLA  (59 km rowerem)
18 stycznia 2011, KATABOLA – KWANZA  (48,5 km rowerem)
19 stycznia 2011, KWANZA – MIKUWE  (29,5 km rowerem)

Oj, Angola, Angola   AfrykaNowaka.pl Nie paliliśmy mostów Dzień zaczyna się dość nieszczególnie, bo na starcie tracimy masę czasu. Ponad dwie godziny wysyłamy relację internetem, a także bezskutecznie próbujemy miejscowym dzieciakom pokazać prezentację multimedialną z półmetkowymi osiągnięciami naszego projektu. Nie udało się, bo, bagatelka, ksiądz sekretarz zapomniał przekazać polecenia biskupa księdzu proboszczowi. Biskup dzwonił do sekretarza rozradowany propozycją prezentacji dla dzieciaków ok. 22.00 wieczorem, a następnego dnia o 11.00 w katedrze, gdzie miała się odbyć prezentacja spotkaliśmy zaskoczonego proboszcza. Oj, ta Angola, Angola.

Rowerowo natomiast dzień udany. Co prawda skończył się asfalt, ale droga prowadzi rudym szerokim szlakiem dodatkowo wspomaganym na całej trasie przyzwoitym nasypem kolejowym, po którym częściowo jedziemy. Ponownie udaje nam się uciec przed deszczem, chociaż na horyzoncie wiszą ciężkie burzowe chmury i od czasu do czasu błyska się złowrogo. Śpimy na parafii Świętej Tereski od dzieciątka Jezus goszczeni przez katechistę Rafaela Pulapulę. Po raz pierwszy zostajemy poproszeni o zarejestrowanie się na policji, co służyć ma podobno naszemu bezpieczeństwu. Przy okazji zwiedzamy mieszkanie lokalnego komendanta policji, które robi na nas wrażenie przesadnie komfortowego zwłaszcza w zestawieniu z wnętrzami odwiedzanymi dotychczas na prowincji.

Kolejny dzień to pierwsza nasza błotna przeprawa. Pędziliśmy od rana do miejscowości Camacupa, żeby złapać zasięg telefonii komórkowej i zdążyć nadać relację dla Radia Szczecin. Jechaliśmy głównie po nasypie kolejowym. Nagle deszcz przybrał na sile i dosłownie nas zmyło. Na nieutwardzonej glinie nasypu zrobiło się tak ślisko, że zaczęliśmy z niego zjeżdżać. Zsunęliśmy się rowerami do rowu. Po pośpiesznej akcji wylądowaliśmy w małej chatynce, która jak na zawołanie wyrosła obok ścieżki. Chatynka była po trosze sklepikiem, a po trosze biurem myjni motorowej. Kupiliśmy całe zaopatrzenie sklepiku, czyli 8 paczek bardzo pożywnych ciasteczek o nazwie “Glukoza”, a potem już po deszczu przemyliśmy rowery. Silnik spalinowy przy pobliskim oczku wodnym napędzał pompę, która tłoczyła wodę do góry dwoma wężami, a te próbowały wypłukać błoto powbijane w hamulce i cały napęd roweru. Domek miał 4 m2.

Z małego okienka widać było maszt anteny nadawczej telefonii komórkowej – byliśmy uratowani. Na obiad w Camacupie jemy kalulu (ryba w warzywach). Policja nie je, ale jest bardzo zainteresowana naszym pobytem w miasteczku. Przejeżdżają, pytają i w końcu z pewną taką nieśmiałością proszą o pokazanie paszportów. Oczywiście dla naszego bezpieczeństwa. Zresztą wieczorem sytuacja się powtarza, kiedy zajeżdżamy na nocleg do Kwanzy. Choć przyznać należy, że tym razem atmosfera interakcji ze stróżami porządku jest zgoła inna. Pijany w sztok właściciel wielkiej żółtej baseballowej czapeczki i złotego łańcucha zawieszonego na szyi okazuje się być szefem ochrony wioski i za nic nie daje sobie wytłumaczyć, że już dogadaliśmy z nauczycielem spanie w szkole. Upiera się i gente, prepara os documentos. Męczy nas przeokrutnie. Jego złoty zegarek pobłyskuje w świetle czołówki Rafała i kolejne odpowiedzi na zbędnie zadawane pytania, zostają pieczołowicie zapisane na jakimś świstku papieru. A ten Nowak? Kto to był? Narodowość? Wiek? Religia?

O poranku widok z okna zasiedlonej przez nas klasy szkolnej w pewien sposób tłumaczy wczorajsze zamieszanie. Przez wioskę maszerują żołnierze, policjanci oraz inne oddziały zmilitaryzowane uzbrojone w tzw. “kałachy”. Widok budzący respekt i pewien dreszczyk niepokoju. Pakujemy się pośpiesznie. Chcemy uciec jak najdalej od tej energii.

Pierwszy widoczek to zwalony most na rzece Kwanza i “rozgolachana” praczka, której biust zdaje się powiewać na wietrze. Dalej nie było już tak widowiskowo, bo zaczął padać deszcz. A jak już zaczął to właściwie nie przestał do wieczora i zamienił nasz dzień w rajd przygodowy z zadaniami specjalnymi typu przeprawy wodne. Całą noc padało, więc droga bulgotała i falowała błotem, oferując rowerzyście rozmokłą maź, oblepiającą każdy fragment roweru i slalom pomiędzy rowami z wodą i różnej wielkości i kształtu bajorami. Intesywność deszczu była różna. Kiedy lało wiadrami z nieba, kryliśmy się pod brezentem lub w chatach. W ten sposób odwiedziliśmy trzy wioski. Pierwszą już zaraz kilometr od startu za mostem. Potem u rodzinki, która piekła w chacie nad paleniskiem metrowy okrągły biały placek z manioku i mąki kukurydzianej, który pewnie później miał posłużyć do produkcji funszu (lokalna odmiana włoskiej polenty lub rumuńskiej mamałygi). Na koniec dłuższy postój na obiad w wioseczce, gdzie kościół protestancki zorganizowany był pod strzechą na palach, a na klepisku leżało sześć metalowych pordzewiałych podkładów kolejowych w charakterze ławek dla wiernych.

Szefem (czyli Sobą) tej wioski niespodziewanie była kobieta, co zaskakuje podwójnie zważywszy na fakt, że kobieta w Angoli według naszych obserwacji jest niewolnikiem. Po pierwsze prawie zawsze na plecach niesie przywiązane chustą dziecko, bo rodziny są tu wielodzietne (zwykle mają szóstkę, siódemkę, ósemkę dzieci). Po drugie to ona pracuje w polu i przenosi ciężary na głowie. Widok zgiętej w pół kobiety z dzieckiem na plecach i motyką trzymaną oburącz lub niosącej na głowie odwrócony nogami do góry stół zapakowany do połowy wysokości sprzętami gospodarskimi nie należy do rzadkości. O tym, kto przygotowuje jedzenie, pierze, nosi wodę z rzeki oddalonej o godzinę drogi  i zmywa kolorowy rwetes plastikowych chińskich misek, talerzyków, kubków i wiader nawet już nie wspomnę. Nie wspomnę także, co robi wtedy mężczyzna angolski… Biedny, bezrobotny, naznaczony piętnem wojny i po wielokroć pijany.

Wracając jednak do wydarzeń dnia odnotować należy, że nierówny bój w błocie Afryka Nowaka vs. Cieki Wodne Angoli  wygraliśmy nieznacznie 3:2. Jadąc cały dzień jednak przede wszystkim po nasypie kolejowym pierwszą wodną przeszkodę terenową pokonujemy, przenosząc rowery nad rzeczką. Potem, balansując jak na równoważni, powolutku przepychamy rowery po stalowej belce pozostałej po zniszczonym moście. Pełna ekwilibrystyka, przy której kolejna przeprawa po wybudowanym przez nas mostku to już tylko dziecięca igraszka. Dwa razy natomiast nasyp kończy się rwącą rzeką. Musimy się wycofywać nie mając żadnych szans na przeprawę i szukać z powrotem tzw. drogi głównej. Cały dzień mozolnie brniemy przez błoto, bo jazdą tego raczej nazwać nie można. Pojawiają się przy okazji między nami pierwsze przepięcia nerwowe. Warunki do złości zmieszanej z bezsilnością są sprzyjające. Już wiemy co to znaczy pora deszczowa. Stopy grzęzną w “cmokającym” błocie. Koła rowerów zanurzają się po piasty w głębokich koleinach. Sakwy czasami znajdują się całkowicie pod wodą, zwłaszcza te na przyczepkach. Hard core! Wyczerpani i zziębnięci docieramy do Mikuwe i chowamy się do chaty Soby przed kolejną falą deszczu.

 

Oj, Angola, Angola   AfrykaNowaka.pl Pada, pada... Malaria nie taka straszna

Będąc pod silnym wpływem psychozy malarycznej, która została wytworzona przez poprzedzającą nasz etap ekipę Angola 1, której członkowie prawie wszyscy „w krytycznym momencie” mieli malarię postanowiliśmy pogłębić temat tej choroby i przyczyn jej powstawania. W Polsce słowo malaria kojarzy się nam przede wszystkim z chorobą śmiertelną, nieuleczalną i przewlekłą. Dodatkowo malaria mogła być przecież jedną z przyczyn przedwczesnej śmierci naszego bohatera Kazimierza Nowaka.

Aby temat rozpracować w sposób profesjonalny spotkaliśmy się z Państwem Adrianą i Juanem Palacios – lekarzami, argentyńskimi misjonarzami Kościoła Ewangelickiego pracującymi w szpitalu Jesus Salve w Luenie stolicy prowincji Moxico.

Najważniejszą kwestią jest profilaktyka – mówi nasz gospodarz – jednakże stosowanie prewencyjnych środków medycznych takich jak np. Malarone nigdy nie daje 100 procentowej ochrony. Ryzyko zawsze istnieje, niezależnie od rodzaju środka profilaktycznego, który zażywacie. Bardzo ważne jest natomiast to, że w przypadku zachorowania profilaktyka antymalaryczna znacznie łagodzi objawy choroby.

Nie bez znaczenia jest również stosowanie repelentów i moskitier, które mamy oczywiście w domu – dodaje pani Adriana – podając nam zielony aerozol z podobizną moskita. Macie taki? – pyta.

Oczywiście mamy. Z Polski zabraliśmy do Angoli mleczko o działaniu odstraszającym firmy Mugga w postaci atomizera (spray 75 ml) i silniejsze stężenie tego samego preparatu w postaci cieczy w szklanych butelkach z kulką.

Powinniście już teraz go użyć jest wczesne popołudnie godz. 16.00 komary właśnie zaczynają swoją dzienną aktywność – tłumaczy – najbardziej aktywne będą o zmierzchu i w nocy.

Czy po każdym ukąszeniu komara można zachorować na malarię? – pytamy doktora Palaciosa.

I tak i nie – brzmi odpowiedź – Przede wszystkim musicie sobie uświadomić, że samych szczepów komarów jest kilkadziesiąt. Zaledwie jeden z nich, którego łacińska nazwa brzmi – anopheles wywołuje chorobę. Jest to gatunek z charakterystycznie wygiętymi w górę tylnymi odnóżami i odwłokiem. Inne gatunki są nieszkodliwe. Jedynie anopheles przenoszą toksynę o nazwie plasmotis, która jest bezpośrednią przyczyną choroby. Przy czym pamiętać trzeba, że spośród wszystkich moskitów tylko komarzyce kąsają człowieka. Kąsają bo potrzebują energii z ludzkiej krwi do procesu rozrodczego. Zatem samiec komara i samica nie będąca w ciąży są dla nas nieszkodliwe. Moskity odżywiają się przecież głównie wodą i wilgocią z roślin. I jeszcze jedna kwestia. Komarzyca potrzebuje krwi tylko raz dziennie, a średnia długość życia komara to 2-3 miesiące.

Czy mieszkańcy Angoli chorują na malarię, czy są na nią odporni? – pytamy dalej naszego gospodarza.

Cóż. Malaria jest tutaj częstą chorobą. Oczywiście tubylcy są na nią bardziej odporni i w razie zachorowania objawy są łagodniejsze. Problem jednak w tym, że wiedza na temat profilaktyki i przeciwdziałania chorobie jest tu niedostateczna. Niestety nie rzadko dochodzi do sytuacji, że w przypadkach przewlekle nie leczonych dochodzi do śmierci pacjenta. Śmierć może spowodować również tzw. malaria mózgowa, gdzie niezwykle istotne jest podanie leku w ciągu najdalej 24 godzin od pojawienia się objawów. Z perspektywy małych angolskich wiosek doba to czas kompletnie niewystarczający na dotarcie do jakiegokolwiek szpitala.

Jak zatem możemy rozpoznać malarię i jak mamy ją leczyć w warunkach polowych? – z niepokojem kontynuujemy zbieranie wiadomości.

Kombinacja – słyszymy w odpowiedzi – Najlepsza jest kombinacja leków. Dla poprawy efektywności kuracji antymalarycznej najlepiej jest zastosować kombinację dwóch leków. Polecam zakupić 3 tabletki leku o nazwie Fansidar i 6 tabletek leku Arinate. Pierwszy w wypadku wystąpienia objawów należy zastosować uderzeniowo i jednorazowo zaaplikować wszystkie tabletki. Natomiast drugi stosować przez 3 dni podając po tabletce rano i wieczorem. W ten sposób prowadzona trzydniowa kuracja daje najlepsze efekty. Jeśli zaś chodzi o objawy samej choroby to najczęściej występującymi są: gorączka, dreszcze, ogólne osłabienie, biegunka, naprzemienne ataki zimna i ciepła.

Ogólnie dla europejczyka malaria może mieć przebieg podobny do silnej grypy. My sami zachorowaliśmy na malarię już kilkakrotnie podczas ośmiu lat, które spędziliśmy do tej pory w Angoli – dodaje pani Adriana – i za każdym razem po szybkim zdiagnozowaniu i podaniu lekarstw po trzech dniach byliśmy zdrowi.

A w jaki sposób dochodzi do samego zakażenia chorobą? – Pytamy jeszcze panią Palacios, która uśmiecha się do nas opiekuńczo, podając pyszne kruche ciasteczka

Zakażenie powoduje, jak wspomniał wcześniej mój mąż, substancja o nazwie plasmotis. Jest ona przenoszona w ślinie komara. Podczas ukąszenia zakaża ona organizm osoby ukąszonej. Plasmotis nie powoduje, że sam komar jest chory, jest on tylko rodzajem transmitera tej substancji między organizmem zakażonym malarią, a zdrowym. Mówiąc prościej komar kąsa osobę już chorą na malarię i razem z krwią do jego organizmu dostaje się plasmotis, który dla samego komara jest zupełnie nieszkodliwy. Później komar kąsa zdrową osobę i w swojej ślinie przenosi plasmotis infekując tym pierwotniakiem zdrowy organizm i powodując malarię.

Czyli gdyby wyizolować wszystkich chorych na malarię można by przerwać ten łańcuch? – pytamy z nadzieją w głosie.

Oczywiście – odpowiada doktor Juan – tylko w praktyce jest to niemożliwe. Komar żyje 2-3 miesiące. Rodzi się niezainfekowany. Jeżeli podczas swojego życia nie ukąsi osoby chorej na malarię nie będzie jej nosicielem. Tylko jak odizolować na kwartał wszystkich zainfekowanych i chorych na malarię. To jest niewykonalne chociażby już w samych tylko warunkach angolskich, gdzie malaria w interiorze jest niestety tak powszechna jak w waszym kraju grypa. Wielokrotnie niediagnozowana i przewlekła.

Co jeszcze moglibyście Państwo nam i naszym następcom sztafetowym radzić w kwestii malarii? – wypytujemy naszych argentyńskich gospodarzy

Jest jeszcze kilka spraw, o których nie mówiliśmy – tłumaczy pan Palacios – Przyjmowanie tabletek będących profilaktyką antymalaryczną może mieć jako skutek uboczny zły wpływ na wątrobę. Jeśli są one podawane w dużej ilości warto po powrocie do kraju przebadać ten organ. My bierzemy tabletki antymalaryczne raz na tydzień. Natomiast europejczycy często aplikują je codziennie co już przy 2 miesięcznym pobycie może mieć niekorzystny wpływ na wątrobę. Malaria rozwija się w zakażonym organizmie minimalnie od 7 do 10 dni. Maksymalnie może wystąpić po 30 dniach od ukąszenia. Przed wyjazdem ze strefy malarycznej warto zrobić sobie bardzo popularny i dostępny, przynajmniej w Angoli, test krwi. Przy czym wynik negatywny testu nie daje gwarancji, że po powrocie jednak nie zachorujemy. Warto również przed wyjazdem profilaktycznie zaopatrzyć się we wspominaną kombinacje leków. Leczenie malarii w strefach niemalarycznych jest dużo bardziej skomplikowane niż proponowana przeze mnie 3 dniowa kuracja. Z ciekawostek mogę jeszcze dodać, że kolor czarny przyciąga komary. Warto popołudniami i w nocy ubierać jasne kolory, a także przykrywać ciemne włosy jasnymi nakryciami głowy.

Zapadał zmrok. Komary coraz intensywniej bzyczały dookoła. Pożegnaliśmy naszych gospodarzy i pędem popedałowaliśmy przebrać się w jasne ubrania. W Angoli w czwórkę spędziliśmy miesiąc. Każdy z nas został kilkadziesiąt razy ukąszony przez komary. Paradoksalnie najwięcej ukąszeń przyjęliśmy w stolicy Angoli. Luanda leży na nizinie. Olbrzymie miasto, 8 milionów ludzi, wilgoć, zaduch, rynsztoki obszernych dzielnic biedy płynące wszelkiej maści zanieczyszczeniami i śmieciami. Tu malaria wisi w powietrzu. Wieczorami w bogatszych dzielnicach miasta służby porządkowe dymem o barwie i zapachu spalonego oleju samochodowego próbowały zagazować natrętne owady. Na płaskowyżu, gdzie przebywaliśmy zawsze powyżej wysokości 1200 m n.p.m. komarów wizualnie było mniej, ale też kąsały. Czy zachorujemy na malarię? Czas pokaże …

11 stycznia Angop – angolska agencja prasowa podała, że resort zdrowia będzie realizował również w 2011 roku kampanię antymalaryczną prowadząc program niszczenia larw w prowincji Moxico. Akcja jest następstwem umowy rządu angolskiego z kubańską firmą ANTEX, która wysłała do Moxico ośmiu specjalistów. Kampania ma na celu zniszczenie larw komarów, szczurów, pająków i innych insektów roznoszących choroby wsród ludzi i prowadzona będzie głównie przy pomocy produktu “Larvacida Biologico”, środka akceptowanego przez Międzynarodową Organizację Zdrowia (OMS).

W Moxico mieszka 800 tys. ludzi (w 9 municypiach). Region ma klimat tropikalny wilgotny (a więc sprzyjający malarii). W stolicy Moxico Luenie mieszka i pracuje doktor Juan Palacios argentyński misjonarz ewangelista. Szpital Jesus Salva miejsce pracy lekarza może przyjąć na swe oddziały 19 pacjentów, dziennie przyjmuje do poradni 120. Średnia oplata 300-500 kwanza (3-5 USD) za wizytę.W porównaniu z 2009 rokiem liczba pacjentów szpitala Jesus Salva spadła o 11.308, glównie z powodu intensyfikacji kampanii przeciw malarii i innym chorobom. Według danych Angopu w całym 2009 roku w prowincji Moxico zarejestrowano 18.588 przypadków malarii, które spowodowały 345 zgonów.

Wikipedia: Malaria, zimnica (łac. malaria, plasmodiosis, dawna nazwa febra z łac. febris = gorączka, także paludyzm) – ostra lub przewlekła tropikalna choroba pasożytnicza, której różne postacie wywoływane są przez jeden lub więcej z czterech gatunków jednokomórkowego pierwotniaka z rodzaju Plasmodium rotium. Jest to najczęstsza na świecie choroba zakaźna, na którą co roku zapada ponad 220 mln osób, a umiera 1-3 mln (są to głównie dzieci poniżej 5 roku życia z Czarnej Afryki). Zachorowania poza terenami tropikalnymi i subtropikalnymi endemicznego występowania tej choroby spotykane są u osób powracających z tych regionów, a także sporadycznie w pobliżu lotnisk i portów, gdzie zostają zawleczone komary z rodzaju Anopheles.