Sen o Charkowie

Jacek Dziedzina

GN 15/2022 |

publikacja 14.04.2022 00:00

Jeśli Charków odeprze rosyjską nawałnicę – nie będzie to zaskoczeniem. Jeśli polegnie zrównany z ziemią – jako pierwszy zmartwychwstanie. To miasto jest żywym zaprzeczeniem mitu o prorosyjskiej ścianie wschodniej Ukrainy.

Tak wygląda budynek urzędu miasta w Charkowie po rosyjskich bombardowaniach. Diego Herrera Carcedo /Agencja Anadolu/ABACAPRESS/east news Tak wygląda budynek urzędu miasta w Charkowie po rosyjskich bombardowaniach.

Oboje prowadzą hotel. Nic wielkiego, zwyczajny rodzinny interes. Przed wojną szło całkiem dobrze. Dziś oczywiście żadnych turystów. Ale hotel nadal pełny. Prawie wszystkie miejsca zajęte przez uchodźców. O ile można tak nazwać osoby, których domy są ledwo dwa kilometry dalej. Można, czują się uchodźcami. Ale chcą wracać do siebie jak najszybciej. I ani myślą o opuszczeniu miasta i kraju. Właściciele hotelu podobnie. Mogli wyjechać do Izraela, oboje mają tamtejsze obywatelstwo. Czekali w Kijowie na lotnisku na córkę, która miała przylecieć na samym początku wojny. Przed wylotem dowiedziała się o inwazji, do samolotu nie wsiadła. Rodzice nie skorzystali z okazji, by jeszcze ostatnim lotem uciec do córki. Szybko wrócili do Charkowa. Choć to tam m.in. spadały pierwsze rosyjskie rakiety. Bratnie rakiety, sąsiedzkie. A jednak zabijają i niszczą tak samo jak pociski wroga. Są rzeczy, o jakich nie śniło się największym filozofom w Charkowie.

Dowód tożsamości

Dlaczego z miasta, któremu grozi oblężenie i „drugi Mariupol”, wyjechała dotąd tylko jedna trzecia mieszkańców? Dlaczego otwarta i przejezdna autostrada w kierunku Kijowa nie jest zakorkowana? Dlaczego w mieście zostają młodzi, średnio i bardzo zamożni, których jeszcze stać na podróż na Zachód? Dlaczego zostają ci, którzy mają paszporty i obywatelstwa bezpieczniejszych krajów, gdzie mogliby przeczekać tę nawałnicę? Moi charkowscy rozmówcy potwierdzają to, co intuicyjnie czułem od dłuższego czasu: jeśli Ukraina da radę i odeprze atak wroga, jako pierwszy do życia wróci Charków. Nie, nie trzeba poprawiać i mówić, że pierwszy to będzie Kijów, który już w tej chwili może odetchnąć – oby nie tylko na chwilę – z ulgą po odwrocie wojsk rosyjskich. Liderem odbudowy Ukrainy będzie właśnie Charków; jego rola wydaje się tym ważniejsza, że „od zawsze” traktowany był na Zachodzie (w tym również w zachodniej części Ukrainy) trochę jak „rosyjski przedsionek”, który w gruncie rzeczy tylko czeka na włączenie do Rosji. I że jeśli teraz „nikt nie wyjeżdża”, to właśnie dlatego, że charkowianie tylko czekają na swoich „wyzwolicieli”. Nic bardziej mylnego. Przekonałem się o tym na własne oczy już w 2014 roku. A od 24 lutego tego roku jestem w stałym kontakcie z ludźmi stamtąd i po rozmowach z nimi tym bardziej nie mam wątpliwości, że ci, którzy zostają w Charkowie, chcą bronić swojego miasta przed Rosjanami. Tak, faktycznie uważali ich za bratni naród. To jednak coś innego niż przypisywane im często parcie w kierunku Rosji. Czują się Ukraińcami. A ci, którzy mieli problem z tożsamością, już go nie mają.

Książki do schronu

„Żyjemy w luksusie. Teraz jest nas 6 dorosłych i 2 dzieci w 2 sypialniach w wyposażonym w pełni mieszkaniu w mieście, które jeszcze nie zostało zniszczone. Ale każdej nocy wracam do Charkowa. Chcę wrócić do domu. Chcę tam być. Chcę jechać do Charkowa”. To jedna z wielu wiadomości Ivanny, jakie czytam od początku wojny. A raczej od jej nowej, pełnowymiarowej odsłony. Dla Ivanny to tylko ciąg dalszy tego, czym żyje od 2014 roku. Wtedy poznałem ją w Charkowie. Była jedną z osób zaangażowanych w zbieranie funduszy na sypiącą się armię ukraińską. Na zakup spodni dla żołnierzy i części zamiennych do czołgów… Dziś to już inna armia, inna zupełnie wojna; wtedy jeszcze omijała Charków, dziś grozi miastu całkowitym zniszczeniem. Do takiego Charkowa Ivanna wraca co wieczór. Do centrum miasta. Całe dni spędza na jego obrzeżach i w sąsiednich miejscowościach – organizuje pomoc i sama ją dostarcza. Lekarstwa, żywność, wyposażenie paramilitarne (lornetki, noktowizory, kamizelki kuloodporne)… Uruchamia wszystkie możliwe kontakty i kanały w kraju i za granicą. Ludzie idą za nią w ciemno. Zresztą większość z nich to podobni zapaleńcy. – Pracowałam wczoraj w metrze – opowiada – które pełni teraz funkcję schronu. Piszę znajomym, że ludzie tam nie mają owoców i warzyw, a to często starsze osoby. Nie minęły dwie godziny i miałam dostawę świeżego towaru – dodaje Ivanna.

To jasne, że żywność i lekarstwa są teraz najważniejsze dla chowających się w schronach ludzi. Ale również na wojnie okazuje się, że „nie samym chlebem…”. – Czasami występuję tam w roli menedżera kultury. Jedna kobieta, Nina, płacząc, mówi mi: miałam w domu ponad tysiąc książek, a mąż miał pokój pełen sprzętu fotograficznego, starych aparatów, albumów, kamer filmowych, całe życie… – ciągnie opowieść. Wolontariusze dostarczają również książki tym, którzy tęsknią za normalnym życiem. I jak takie miasto ma się nie podnieść?

Trzysta metrów do wojny

Przytoczoną na wstępie historię małżeństwa, które mogło uciec do Izraela, ale zostało w Charkowie, opowiedział mi Tomasz Grzywaczewski, podróżnik i dziennikarz, obecnie korespondent TVP World na Ukrainie. Rozmawiamy, gdy jest jeszcze w Charkowie. – Myślę, że to trafne przekonanie, że Charków podniesie się jako pierwszy. To widać choćby po tym, ilu ludzi zostało w mieście – mówi. – To, że starsi zostają, jest zrozumiałe. Ale zostają też młodzi. Tu jest bardzo dużo ludzi zdeterminowanych, by zostać, bronić miasta, przekonanych, że później będzie trzeba to miasto odbudować. Miasto od strony zachodniej jest otwarte. Autostrada do Kijowa jest przejezdna. Ale nie widziałem korków na wyjazdach. Mer Charkowa ogłosił, że nie ma wezwań do ewakuacji miasta. Tak, ludzie mają świadomość, że tutaj może za chwilę zacząć się masakra. Każdy chce do końca wierzyć, że to jest niemożliwe – dodaje.

Ta wiara jest oczywiście najsilniejsza w dzielnicach, których jeszcze nie dosięgły „bratnie” rakiety. – Przeskok między strefą bezpośrednich działań wojennych a normalnym życiem jest czasem trudno uchwytny. To nieraz tylko 300 m odległości między działaniami wojennymi a względnie normalnym życiem. Tu, gdzie bombardowań nie ma, są otwarte supermarkety, apteki, ale jest pusto na ulicach. W jednej dzielnicy jest żywność, wszystko kupisz. Ale kilometr dalej wszystko jest zniszczone, a ludzie śpią w piwnicach. Tak samo jest w całym obwodzie charkowskim. Byliśmy w wiosce, gdzie wszystko normalnie działa, a 40 km dalej nie ma już nic. Ludzie pytają: jest dobrze czy źle w Charkowie? A nie ma jednej odpowiedzi. Jest i dobrze, i źle, w zależności od tego, o którą ulicę pytasz. Byłem wczoraj u ludzi, którzy od 4 tygodni żyją w piwnicy szkoły. Ksiądz z jednej parafii jeździ do nich z pomocą humanitarną. Gdy przyjeżdża, z piwnic sąsiednich bloków również wybiegają ludzie, którzy ustawiają się w kolejce po chleb i zupę, bo nie mają nic do jedzenia od paru dni. A wystarczy przejechać krótki odcinek drogi i masz otwarty supermarket – dodaje dziennikarz.

Flagi dla zwycięzców

– Mam nadzieję, że to doświadczenie ludzkiej solidarności zostanie z nami po wojnie – mówi Anna, również zaangażowana w sprowadzanie i dystrybucję żywności, leków i broni. Później pisze: „To naprawdę ważne, aby być teraz małym ogniwem długiego łańcucha. Takich ogniw są tysiące i to one tworzą długi łańcuch, krwiobieg kraju, który próbuje przetrwać i przegonić agresora. Za każdym stoiskiem z pomocą kryją się ludzkie historie. Właśnie dziękowałam kochanej dziewczynie, dzięki której zorganizowaliśmy dla Charkowa trzymiesięczną dostawę metforminy (leku redukującego cukier) i bardzo dużą dostawę insuliny. To miasto żyje. A ja cieszę się każdą minutą mojego życia. Tak się cieszę, że nawet się nie wstydzę, że jestem szczęśliwa podczas wojny, bo chyba jedynym sposobem na jej przetrwanie jest bycie szczęśliwym. Cieszę się, że mogę przytulić moich starych i nowych przyjaciół, tych, którzy nie byli przyjaciółmi, ale się nimi stali. Nauczyłam się rzeczy prostych i trudnych. Chyba nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa. Charków to szczęście” – czytam tę zaskakującą jak na okoliczności wiadomość. Właśnie odebrała nową dostawę. Nie, tym razem nie leków i nie kamizelek balistycznych (tych przyszło 1000 sztuk dzień wcześniej). – „Co tam masz?”, spytałam dostawcę. „Flagi” – odpowiedział. „Ukrainy?!” Dzień zakończył się wysłaniem 23-kilogramowej paczki z flagami! – śmieje się Anna.

– Boję się tylko przerw w działaniu – mówi Ivanna. – Kiedy przestaję działać i mówić, czuję, że budzi się we mnie nienawiść. Nie można jej wypluć, a ona zżera ci żołądek. Patrzę na twarz zmarłego z odwodnienia dziecka w Marice i uświadamiam sobie, że do tej pory nie wiedziałam, co to jest nienawiść. Boję się przerw, boję się poczuć nienawiść. Wtedy dopiero płaczę – przyznaje. Wśród wolontariuszy i terytorialsów można spotkać ważne osoby życia publicznego, ze świata biznesu, kultury i nauki. – Spotkałem niedawno właściciela dużego wydawnictwa, który najpierw był wolontariuszem, teraz walczy na froncie, już z bronią – potwierdza Tomek Grzywaczewski.

Oda dla Charkowa

Przed 24 lutego, gdy wojska rosyjskie stały już na granicy z Ukrainą, powracało pytanie, czy możliwy jest podział Ukrainy: wschodnia część oderwie się i przyłączy do Rosji lub wejdzie w jakiś rodzaj konfederacji. Zapytałem o to parę lat temu ukraińskiego dziennikarza i politologa Witalija Portnikowa. – Ludzie mieszkający w obwodach wschodnich nie uważają siebie za Rosjan. Może tak być, że bliżej im do Rosji, są jednak Ukraińcami – odpowiedział. A jeśli Rosja wejdzie z czołgami? – dopytywałem. – Nie może tego zrobić, bo w momencie, kiedy jakiś Ukrainiec podpali pierwszy rosyjski czołg, będzie to koniec wszystkich mitów o braterstwie pomiędzy narodami rosyjskim i ukraińskim – przekonywał Portnikow.

Na naszych oczach ten scenariusz właśnie się realizuje, z brutalnością, której nikt sobie nawet nie wyobrażał. – Oni tutaj naprawdę myśleli, że to są ich bracia, mówią przecież tym samym językiem, choć czują się Ukraińcami. Dlatego tak wielkim wstrząsem jest to, że bracia mogą ich mordować – potwierdza Grzywaczewski.

Jeszcze 8 lat temu sam widziałem tu wiele osób, którym właściwie było obojętne, do jakiego kraju należą. Putin wyświadczył im – jakkolwiek to brzmi – wielką przysługę: już wiedzą, kim są i kim nie będą nigdy. Ivanna podsumowuje: – Osiem lat temu w tym samym momencie na siedmiu lotniskach Ukrainy orkiestry symfoniczne grały „Odę do radości”. Po zwycięstwie na pewno to powtórzymy. Tu, w Charkowie. A nawet w Doniecku.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.