publikacja 02.06.2022 00:00
NATO nigdy nie obiecało Rosji, że nie powiększy się o kraje dawnego bloku wschodniego. To mit powtarzany przez kremlowską propagandę.
Roland Holschneider /dpa/pap
Michaił Gorbaczow i szefowie dyplomacji 6 państw sygnatariuszy traktatu regulującego zjednoczenie Niemiec.
Jest 18 kwietnia 2014 roku. Władimir Putin w rosyjskiej Dumie przedstawia powody, dla których Federacja Rosyjska „musiała” anektować Krym. Kluczowe w tym przemówieniu jest bardzo mocne podkreślanie upokorzenia, jakie miało spotkać Rosję przez „złamanie przez Zachód wielu zobowiązań”. Wśród nich najważniejsza miała być rzekoma obietnica, że NATO nigdy nie powiększy się o kraje należące wcześniej do bloku komunistycznego, jak Polska, Czechy czy Węgry, o byłych republikach radzieckich (jak Litwa, Łotwa i Estonia) nie mówiąc. Wyjątek stanowiła dawna NRD, która po zjednoczeniu Niemiec – również za zgodą Moskwy – miała stać się w sposób naturalny częścią Sojuszu. Ten mit o rzekomo złamanej obietnicy Putin i jego ludzie powtarzają praktycznie od dwóch dekad, a takie momenty jak zajęcie Krymu, wojna w Donbasie i teraz pełnowymiarowa agresja na Ukrainę to dla nich okazje do oskarżania Zachodu o niedotrzymanie słowa. Czy są jakiekolwiek dowody złożenia takiej obietnicy przez NATO i czy tym samym istnieją podstawy do tego, by Rosja mogła się na nie powoływać?
Jest umowa…
Zacznijmy trochę od końca (chronologicznie patrząc), tzn. od umowy, jaką NATO podpisało z Rosją w 1997 roku w Paryżu. Bo m.in. na ten dokument często powołuje się strona rosyjska. Umowa oficjalnie nosi nazwę: Akt podstawowy o stosunkach dwustronnych, współpracy i bezpieczeństwie między NATO i Federacją Rosyjską – lub krócej: Akt Stanowiący NATO–Rosja. Pełny tekst dokumentu dostępny jest na stronie internetowej Sojuszu oraz na stronach rządowych i parlamentów krajów członkowskich NATO, w tym w polskiej wersji językowej w bazie dokumentów na stronie polskiego Sejmu. W umowie natowsko-rosyjskiej znajduje się m.in. zapewnienie, że obie strony „będą budować wspólnie trwały i powszechny pokój w regionie euroatlantyckim na zasadach demokracji i opartego na współpracy bezpieczeństwa. NATO i Rosja nie uważają siebie nawzajem za przeciwników. Ich wspólnym celem jest przezwyciężenie pozostałości wcześniejszej konfrontacji i współzawodnictwa oraz umocnienie wzajemnego zaufania i współpracy”. I dalej: „NATO rozpoczęło swą historyczną transformację – proces, który będzie kontynuowany. W 1991 r. dokonało rewizji swej doktryny strategicznej w celu uwzględnienia nowej sytuacji w dziedzinie bezpieczeństwa w Europie. W konsekwencji NATO dokonało radykalnej redukcji oraz kontynuuje proces przekształcania swych sił konwencjonalnych i nuklearnych. Zachowując zdolność do wywiązywania się z zobowiązań podjętych w traktacie waszyngtońskim, NATO rozszerzyło i będzie nadal rozszerzać swe funkcje polityczne oraz, wspierając ONZ i OBWE, podejmować się nowych misji pokojowych i rozwiązywania kryzysów, takich jak w Bośni i Hercegowinie, w celu sprostania nowym wyzwaniom w dziedzinie bezpieczeństwa, w ścisłej współpracy z innymi krajami i organizacjami międzynarodowymi”. Czy z powyższego można wyciągnąć wniosek, że Sojusz nie przyjmie nowych członków? Przy najszerszych zdolnościach interpretacyjnych – trudno byłoby to wykazać.
…którą Rosja łamie
Idźmy zatem dalej, bo w umowie pojawia się taki fragment: „Członkowie NATO ponownie stwierdzają, że nie mają żadnego zamiaru, planu ani powodu, by rozmieszczać broń nuklearną na terytorium nowych państw członkowskich, ani też potrzeby zmiany jakiegokolwiek aspektu stanu nuklearnego bądź polityki nuklearnej NATO, a także nie przewidują potrzeby czynienia tego w przyszłości”. Po pierwsze, jest mowa o braku planów rozmieszczania broni nuklearnej… na terytorium „nowych państw członkowskich”. A zatem umowa nie tylko nie przewiduje zablokowania rozszerzenia NATO, ale wyraźnie zapowiada, że do tego dojdzie. Jedyne zobowiązanie dotyczy braku umieszczania w krajach będących nowymi członkami broni jądrowej. I tego akurat NATO trzyma się, jak dotąd, wiernie, choć biorąc pod uwagę zagrożenie, jakie Rosja od dawna stwarza, zapis ten nie ma żadnej mocy wiążącej, bo to Rosja złamała swoje zobowiązania. Również to zdanie należałoby uznać za nieobowiązujące: „NATO potwierdza, że w obecnych i dających się przewidzieć warunkach bezpieczeństwa Sojusz będzie realizował swe zadania w dziedzinie zbiorowej obrony oraz inne zadania przez zapewnianie niezbędnej interoperacyjności, integracji i zdolności do wsparcia, a nie przez dodatkowe stałe stacjonowanie znaczących sił bojowych”. Deklaracja dotycząca braku dodatkowych sił natowskich na terytorium ówczesnego i późniejszego – rozszerzonego – NATO akurat była dotąd, niestety, przestrzegana. Niestety, bo w praktyce oznacza to brak stałych baz w Polsce oraz ciągle zbyt słabą obecność natowskiej infrastruktury w krajach bałtyckich, co w obliczu stałego zagrożenia ze strony Rosji mocno osłabia zdolność naszego regionu nie tylko do odparcia ataku, lecz przede wszystkim do skutecznego odstraszenia agresora.
W umowie pojawia się również takie zdanie: „Rosja zachowa podobną powściągliwość w rozmieszczaniu swych sił konwencjonalnych w Europie”. Nie trzeba być ekspertem wojskowym, by wiedzieć, że Rosja punkt ten konsekwentnie łamała, żeby wspomnieć tylko o naszpikowaniu obwodu kaliningradzkiego iskanderami i innym arsenałem zagrażającym Europie. Umowa nie wytrzymuje próby czasu także ze względu na takie zapisane w niej zobowiązania jak: „powstrzymanie się od stosowania siły lub groźby jej użycia przeciwko sobie nawzajem, jak również przeciwko jakiemukolwiek innemu państwu, jego suwerenności, terytorialnej integralności lub politycznej niezależności; respektowanie suwerenności, niepodległości i terytorialnej integralności wszystkich państw oraz ich niezbywalnego prawa wyboru środków zapewniania sobie bezpieczeństwa, nienaruszalności granic, a także prawa narodów do samookreślenia; zapobieganie konfliktom i regulowanie sporów środkami pokojowymi”.
Gorbaczow zaprzecza
Cofnijmy się zatem do początku lat 90. XX wieku. Rosjanie przywołują bowiem tzw. traktat dwa plus cztery. W skrócie jest to umowa, jaką wówczas jeszcze dwa osobne państwa niemieckie (RFN i NRD) podpisały z czterema państwami dawnej koalicji antyhitlerowskiej, które odpowiadały za cztery strefy okupacyjne w powojennych Niemczech, czyli z ZSRR, USA, Wielką Brytanią i Francją. Traktat de facto otworzył drogę do zjednoczenia Niemiec. W art. 5 dokumentu znajdujemy m.in. zapis o zakazie stacjonowania zagranicznych sił zbrojnych oraz broni atomowej i jej nośników na obszarze byłej NRD. Ani słowa o braku rozszerzenia NATO na wschód od Odry. Nawet Michaił Gorbaczow po wielu latach, bo w 2014 roku, stwierdził w jednym z wywiadów, że tematu rozszerzenia NATO w ogóle nie poruszano na początku lat 90. – wówczas chodziło wyłącznie o uregulowanie procesu wychodzenia sił sowieckich z NRD i zjednoczenia Niemiec. Jeśli jest jakikolwiek punkt zaczepienia, który mógłby uzasadnić rosyjskie opowieści o „obietnicy złamanej przez Zachód”, to być może ten: żadne z państw członkowskich Układu Warszawskiego (który ciągle wtedy istniał) nie mówiło oficjalnie o wstępowaniu do NATO, a raczej o rozwiązaniu obu bloków wojskowych – UW i NATO.
Jałta obowiązuje?
Na ten wątek zwraca uwagę Michael Rühle, były szef Sekcji Bezpieczeństwa Energetycznego NATO, który na łamach „NATO Review” napisał: „Właśnie te rozmowy mogły wywołać u niektórych radzieckich polityków wrażenie, że rozszerzenie NATO, które zaczęło się od przyjęcia Republiki Czech, Węgier i Polski w 1999 roku, było naruszeniem zachodnich zobowiązań. Niektóre oświadczenia zachodnich polityków, zwłaszcza ministra spraw zagranicznych Niemiec Hansa Dietricha Genschera oraz jego amerykańskiego odpowiednika Jamesa A. Bakera, można w istocie interpretować jako ogólnie sformułowane odrzucenie jakiegokolwiek rozszerzenia Sojuszu poza Niemcy Wschodnie. Jednak stwierdzenia te padły w kontekście negocjacji w sprawie ponownego zjednoczenia Niemiec, a radzieccy rozmówcy nigdy nie wyrazili w konkretny sposób swoich zastrzeżeń”. Autor dodaje ważną kwestię: „Jednak nawet gdyby założyć, że Genscher i inni w rzeczywistości starali się zapobiec przyszłemu rozszerzeniu NATO z uwagi na respektowanie radzieckich interesów obronnych, nigdy nie byliby w stanie tego uczynić. Rozwiązanie Układu Warszawskiego i zlikwidowanie ZSRR w 1991 roku stworzyły zupełnie inną sytuację, ponieważ państwa w Europie Środkowej i Wschodniej mogły w końcu wybić się na suwerenność oraz zdefiniować swoje własne cele w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa. Jako że cele te koncentrowały się wokół integracji z Zachodem, jakakolwiek odmowa reakcji ze strony NATO oznaczałaby de facto kontynuowanie podziału Europy wzdłuż byłych frontów zimnej wojny”.
Dodajmy na koniec jeszcze jedną kwestię: załóżmy, że taką obietnicę NATO rzeczywiście Moskwie złożyło (Sojusz jako całość, a nie poszczególne państwa w tajnych negocjacjach, bo i takie wątki pojawiały się z przecieków z zachodnich wywiadów). Czy byłby to w ogóle argument za tym, by Zachód czuł się tą obietnicą nadal związany? Gdyby przyjąć tę logikę, należałoby powiedzieć, że w Jałcie czy Teheranie również zapadły różne decyzje o podziale Europy. A przecież byłoby absurdem powoływanie się dziś na tamte umowy aliantów. Dlaczego więc NATO miałoby być skrępowane obietnicą – gdyby w ogóle istniała – daną Rosji w sytuacji, gdy ta regularnie udowadniała i udowadnia, że nie jest partnerem do zawierania jakichkolwiek umów? •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
już od 14,90 zł