Pytania domagają się odpowiedzi

Katarzyna Solecka

Oprócz tego, co nazywamy polityczną poprawnością, zdaje się dziś istnieć coś, co można nazwać poprawnością religijną.

Pytania domagają się odpowiedzi

Patrzę na mocno zarośnięte brzegi rzeki, jej burozieloną wodę – kiedyś były tu złote, piaszczyste łachy i przez całe dzieciństwo kąpaliśmy się tam każdego lata. Za przeszłością nie tęsknię, zastanawia mnie ta ekwilibrystyka naszego mózgu. Za oczywiste, naturalne, ba, niemal konieczne uznajemy czasem coś (kąpielisko w zakolu Bobru), co wcale takie nie jest (przyroda ulega zmianom, nic w tym dziwnego czy zaskakującego). I buntujemy się, zaprzeczamy, robimy szum. Bez powodu.

Całe to nasze zaufanie do rozumu, własnych ocen, opinii wygłaszanych z taką pewnością – okazuje się niewarte funta kłaków, jeśli nie uwzględnia faktów, zasad rządzących przyrodą, prawdy o nas samych. Owszem, nie wiemy wszystkiego, jednak przeskakując pewien etap (np. nie ustaliwszy, czy człowiek jest kreatorem rzeczywistości, czy stworzeniem) – udzielamy odpowiedzi chybionych u podstawy, a to, co uznawaliśmy za pewnik, rozwiewa się jak dym.

Dlaczego tak trudno nam dostrzec, że pewne na przykład moralne wybory mają u korzenia prawdę, w którą wierzymy, co do której jesteśmy przekonani? Wydaje się nam, że to jakieś sprawy trzeciorzędne –korzystanie z cudzej pracy w niedzielę, albo i nie, traktowanie tak czy inaczej różnorakich życiowych okazji, czytanie tych czy innych książek (portali:). A czy to właśnie nie jest jakimś świadectwem, mówiącym o tej podstawie, na której opiera się nasze życie, konsekwencją tego, co za taką podstawę przyjmujemy?

Bycie sobą jest takie przyjemne! W każdej dyskusji możemy się tym zasłonić: bo przecież zgadzamy się „teoretycznie” z tą czy inną tezą, ale żeby być sobą, musimy mówić, wybierać, robić coś przeciwnego. To jakieś określenie wytrych (bo przecież nie klucz). Ktoś się rozwiódł, żeby być sobą; ktoś inny musi zarabiać, by móc być sobą (co z tego, że kosztem bliźniego); jeszcze inni innych poprowadzą wprost w objęcia śmierci – w imię samorealizacji, samorozwoju, bycia sobą. A kim ty w ogóle jesteś, człowieku? Nie, takiego pytania się nie stawia.

Tak, niekiedy doświadczenie śmierci, bezsens choroby, bezsilność wobec zła sprawiają, że zaczynamy pytać. W zasadzie dobrze by było, żebyśmy zaczęli. Bo i tu, śmiem twierdzić, istnieje bardzo duże pole do uników. Takim unikiem jest wielokrotnie bunt i wyrażanie pięścią niebu (?) albo (częściej) tym, co wierzą w niebo. Mówi się nam, chrześcijanom, że trzeba to uszanować – bo on, ona, oni cierpią. Szacunek: owszem. Ale może bez udawania, że pytania nie wymagają odpowiedzi.

Oprócz tego, co nazywamy polityczną poprawnością, zdaje się dziś istnieć coś, co można nazwać poprawnością religijną, albo chociaż okołoreligijną. Z góry przepraszam za podział „my” i „oni”, ale jak to inaczej zapisać, po prostu nie wiem. Jeśli oni pytają nas – to są wrażliwi, otwarci na metafizykę itp. Jeśli my ich (o ich sprawy, konsekwencje wyznawanych prawd) – jesteśmy w najlepszym wypadku nietolerancyjni, częściej: uznawani za fanatyków. Kiedy pytają oni: to nawet nie próbujmy odpowiadać, bo nikt (większość) z pytających odpowiedzi nie szuka i ich nie chce. Nam – nawet bez pytania – każdy może powiedzieć, co myśli na nasze tematy, a broń Boże, żeby chcieć tu coś sprostować! Toż byłby to fanatyzm, nietolerancja i brak szacunku. I tak w koło Macieju.

Kim jesteś, człowieku? Czy cierpienie ma sens? Co z nami wszystkimi będzie?