Drzwi szeroko zamknięte

Jacek Dziedzina

GN 41/2022 |

publikacja 13.10.2022 00:00

Czy obecnej wojny dałoby się uniknąć, gdyby w 2008 roku Niemcy i Francja nie zablokowały starań Ukrainy o członkostwo w NATO?

Drzwi szeroko zamknięte istockphoto

W kwietniu tego roku, w samym środku szaleńczej agresji Rosji na Ukrainę, była niemiecka kanclerz Angela Merkel oświadczyła, że swoją decyzję z 2008 r. o nieprzyjmowaniu Ukrainy do NATO nadal uważa za słuszną. To jej odpowiedź na pełne goryczy słowa ukraińskiego prezydenta: „Zapraszam panią Merkel i pana Sarkozy’ego do odwiedzenia Buczy i zobaczenia, do czego doprowadziła polityka ustępstw wobec Rosji w ciągu 14 lat”.

Rosyjskie „niet”

Kwiecień 2008 r. W Bukareszcie odbywa się szczyt NATO. W agendzie znajdują się tematy: rozszerzenie Sojuszu o Albanię, Chorwację i Macedonię (dziś Macedonia Północna) oraz Plan Działań na rzecz Członkostwa (MAP) dla Gruzji i Ukrainy. Warto rozróżnić te dwie kategorie: pierwsza grupa państw była już praktycznie na ostatniej prostej do członkostwa, druga miała tylko zostać objęta „programem doradztwa, pomocy i praktycznego wsparcia dostosowanym do indywidualnych potrzeb państw pragnących przystąpić do Sojuszu”, jak definiuje MAP oficjalna strona internetowa NATO. Z ważnym zastrzeżeniem: „Uczestnictwo w MAP nie przesądza o żadnej decyzji Sojuszu w sprawie przyszłego członkostwa”. Warto jednak podkreślić, że z 12 państw objętych dotąd programem aż 11 jest już członkami NATO (uczestnikiem MAP bez wyraźnej perspektywy członkostwa pozostaje Bośnia i Hercegowina). I oto na szczycie w Bukareszcie Ukraina i Gruzja są niemal pewne, że zostaną objęte MAP. Mają w tym wsparcie samego prezydenta USA George’a W. Busha.

Po trzech dniach szczyt kończy się m.in. decyzją o zaproszeniu do NATO Albanii i Chorwacji (oba kraje przystąpią rok później, a Macedonia będzie musiała poczekać do 2020 r.) oraz… rezygnacją z przyjęcia MAP dla Gruzji i Ukrainy. Na drodze stanęli osobiście kanclerz Merkel i prezydent Sarkozy. Ostatecznie również Amerykanie dają się przekonać, że to nieodpowiedni czas dla tych dwóch „byłych radzieckich republik”. Na szczycie jest obecny Władimir Putin (ze względu na równoległy szczyt NATO–Rosja). Rosyjski dyktator ma jasny cel: nie dopuścić, by kraje natowskie dały jakąkolwiek nadzieję m.in. Ukrainie na członkostwo w Sojuszu. „Wiesz, George – miał powiedzieć Putin do prezydenta USA – Ukraina to nawet nie jest państwo”. George, bardziej za namową swojego wiceprezydenta Dicka Cheneya niż przekonany teoriami Putina, w końcu ustępuje. Na Kremlu strzelają korki szampana. A i w samej Ukrainie niemała część społeczeństwa i elit sceptycznych wobec prozachodniego kursu oddycha z ulgą. Kilka miesięcy później Rosja dokonuje inwazji na Gruzję. W 2014 r. zajmuje ukraiński Krym i zaczyna wojnę – rękami separatystów – w Donbasie.

USA też uległy

Czy parasol NATO, gdyby Ukraina została nim objęta jako pełnoprawny członek, ochroniłby ją przed agresją zapoczątkowaną 24 lutego tego roku, czy też – przeciwnie – przyspieszyłby tylko III wojnę światową? Na to pytanie nie da się, oczywiście, odpowiedzieć jednym zdaniem i z całkowitą pewnością. Trudno jednak nie umieścić decyzji Berlina i Paryża – bo to głównie one sprzeciwiały się włączeniu Ukrainy – w kontekście całej prorosyjskiej polityki tych dwóch stolic i zacieśniania więzi z Moskwą. A to tylko ośmielało Putina do kolejnych agresywnych działań. Można więc założyć, że również to ustępstwo zasadniczo przyczyniło się do obniżenia bezpieczeństwa Ukrainy i całego regionu. Parę miesięcy temu w holenderskiej gazecie „Trouw” były szef NATO Jaap de Hoop Scheffer zdradził, że gorączkowe rozmowy w Bukareszcie trwały do ostatniej niemal chwili. USA były gotowe dać zielone światło, ale sprzeciw Merkel i Sarkozy’ego ostatecznie pogrzebał temat. Ale i wśród Amerykanów nie było jednomyślności. „Doradcy amerykańskiego prezydenta mówili mi, że nie pójdą na wojnę z Rosją o Ukrainę w NATO” – ujawnił Scheffer.

Sam Putin pomógł natowskim przywódcom „zrozumieć”, w czym tkwi problem. Przekonywał, że Ukraina to sztuczny twór powstały z terytoriów innych krajów. I dodał: „Na Ukrainie żyje obecnie 17 mln Rosjan. Kto może twierdzić, że nie mamy tam interesów?”. Niestety, ten argument przyjęli również Amerykanie. Nie bez powodu – trwała wojna w Afganistanie i Waszyngton potrzebował przychylności Moskwy w skomplikowanym systemie dostaw zaopatrzenia dla wojsk natowskich. Z pewnością nikt nie był gotowy umierać za sprawę Ukrainy. Pytanie, czy sami Ukraińcy byli wtedy na to gotowi.

Niemcy lubią to

O ile nie ma wątpliwości, że dla Niemiec i Francji kluczowe było utrzymanie dobrych relacji z Rosją, o tyle stosunek Ukraińców do członkostwa w Sojuszu jest bardziej złożony. Ciekawej analizy ewolucji, jaką przeszła Ukraina w tej kwestii, dokonał prof. Eugeniusz Mironowicz w studium pt. „Polityka zagraniczna Ukrainy 1990–2010”. Autor zwraca uwagę na ważny wątek, który pozwala lepiej rozumieć i Ukraińców, i postawę Niemiec wobec ich ewoluujących aspiracji. Przywołuje przypadek prezydenta Leonida Kuczmy, który doceniał rolę Niemiec w polityce europejskiej, ale bez wzajemności – Niemcy nie wykazywały w latach 90. XX wieku nadmiernego zainteresowania Ukrainą. „Berlin milcząco akceptował aspiracje rosyjskie do posiadania strefy wpływów w Europie Wschodniej, w której miałaby się znajdować także Ukraina” – pisze Mironowicz. Ciekawa jest relacja z pierwszej wizyty Kuczmy w Niemczech, podczas której wygłosił wykład „Ukraina między Europą i Rosją”. Ukraiński przywódca zapytany po wystąpieniu, w którą stronę zamierza bardziej ciążyć – w stronę Zachodu czy w stronę Rosji – odpowiedział wymijająco: „Miejsce Ukrainy jest tam, gdzie wyznaczyły je historia i geografia”. To oczywiście bardzo podobało się elitom politycznym w Berlinie – pozwalało spokojnie rozwijać i zacieśniać relacje z Rosją, aż do patologicznego uzależnienia się od jej surowców. Późniejsza decyzja Angeli Merkel, by nie obejmować Ukrainy i Gruzji natowskim programem przygotowującym do członkostwa, osadzała się na tym samym założeniu, które przyświecało zarówno jej politycznemu patronowi – Helmutowi Kohlowi – jak i jej bezpośredniemu poprzednikowi na urzędzie kanclerskim Gerhardowi Schroederowi: unikać wszystkiego, co przez Rosję będzie uznane za naruszenie jej interesów.

Wolta Kuczmy

Jak na ironię w tym tonowaniu prozachodnich aspiracji Ukrainy Niemcy mieli sojuszników… wśród Ukraińców. Tak naprawdę nawet po przejęciu władzy przez liderów pomarańczowej rewolucji idea wstąpienia do NATO miała ciągle mniejszościowe poparcie w społeczeństwie. To raczej prozachodnie elity Ukrainy, rozumiejąc, jak wielkim zagrożeniem dla ich państwa jest rosyjski imperializm, parły w kierunku integracji z Zachodem. Faktem jest, że Leonid Kuczma jeszcze w latach 90., choć próbował balansować między Rosją a Zachodem, podejmował wiele działań w kierunku zbliżenia z NATO. Ukraina była pierwszym krajem poradzieckiej Wspólnoty Niepodległych Państw, która w 1994 r. przystąpiła do Partnerstwa dla Pokoju – natowskiego programu zakładającego współpracę w regionie euroatlantyckim. Kolejne lata – jeszcze przed „pomarańczowymi” – przyniosły szereg umów podpisywanych przez władze w Kijowie i kierownictwo NATO, zakładających współpracę różnych struktur wojskowych. Jeszcze w 1997 r., ciągle za Leonida Kuczmy, podpisano Kartę o specjalnym partnerstwie między Ukrainą i NATO, co zostało uznane za wstęp do członkostwa w Sojuszu. Kuczma wykonał woltę parę lat późnej. Niespodziewanie, w 2004 r., spotkał się z Putinem… na Krymie (wtedy pod ukraińską flagą). Demonstrował swoją zażyłość z rosyjskim władcą i oświadczył, że „państwa zachodnie nie są zainteresowane, by Ukraina była państwem stabilnym i potężnym”. Krótko po tym zdecydował o wykreśleniu z celów polityki zagranicznej Ukrainy dążenia do członkostwa w NATO i UE.

Wpuśćcie nas teraz

Liderzy pomarańczowej rewolucji, zwłaszcza prezydent Wiktor Juszczenko, przywrócili Ukrainie prozachodni kurs. Nie było jednak widoków na członkostwo w Unii (także z winy Ukraińców, nieskorych do walki z oligarchicznym układem), za to coraz głośniej mówiono o wstąpieniu do NATO. Juszczenko, po otrzymaniu wielu obietnic od prezydenta USA, starał się prowadzić szeroką kampanię w społeczeństwie. To nie było proste, bo prorosyjskie ciągoty wielu środowisk i co najmniej sceptycyzm wobec obietnic Zachodu były na Ukrainie niemałe. Putin otwarcie zagroził Juszczence, gdy ten przybył do Moskwy krótko przed szczytem w Bukareszcie, że wszelkie zbliżenie z NATO będzie oznaczało wycelowanie w Ukrainę rosyjskich rakiet. Dla przeciwników integracji z Zachodem było to potwierdzenie ich obiekcji. Dla zwolenników – był to dowód, że przy takim sąsiedzie, którego imperialne cele były jasne, trzeba szukać parasola ochronnego w NATO. W Bukareszcie w 2008 r. nadzieje te zostały pogrzebane. Dziś, gdy Ukraina ma szansę wygrać z okupantem, prezydent Zełenski ponownie puka do drzwi Sojuszu. Dobrze wie, że jego kraj broni tak naprawdę reszty Europy przed rosyjską nawałnicą. Kandydat spełnił wymagania do członkostwa w NATO z nawiązką. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: