Logistyka miłosierdzia

Katarzyna Solecka

Rozejrzyjmy się wokół, znajdźmy w tym łańcuchu swoje miejsce.

Logistyka miłosierdzia

Urząd, czasy współczesne. Zorientowany pan w recepcji wskazuje którędy. Potem numerek z automatu. Oczekiwanie, oczekiwanie (siedzisko wygodne, wokół dużo ludzi). Czekając, można sobie coś sprawdzić czy wydrukować co trzeba na podręcznym komputerze. W końcu przy okienku. O, nie ten druczek wypełniony? Nie szkodzi. Ta miła pani za szybą podsunie prawidłowy. Zepsuła się drukarka? Skorzysta z tej u koleżanki obok (żartujemy, że to poniedziałkowy bunt maszyn)… Czy można to zorganizować jeszcze lepiej, czy nie ma tu absurdów typu „tak chce system komputerowy”? Pewnie można i są. Ale naprawdę, jeszcze z dziesięć lat temu albo i mniej wyglądało to inaczej w tak wielu miejscach! Nerwy, czekanie przed zamkniętymi drzwiami. Kolejki, które ni z tego, ni z owego ze sznureczka robiły się tłumem, paniczne „gdzie jest ten pan w czerwonej kurtce, przecież wyszłam tylko do toalety!”. Żadnych tam stolików z kolorowankami dla dzieci, dodatkowego okienka z informacją, ogólnodostępnej drukarki… Ktoś to wszystko dla nas dzisiaj przeorganizował i słusznie możemy być mu wdzięczni.

Takich ludzi wokół nie brakuje. Owszem, zazwyczaj nam nieznanych z imienia czy nazwiska, chyba że sami obracamy się w podobnych kręgach. Te wszystkie zrzutki, Fundacje dla Maluszka, Misjonarze na Post i nie tylko. Caritasu „Rodzina Rodzinie” i „Kanapka za złotówkę” księży saletynów, Apostolstwo Chorych i Żywy Różaniec. Ktoś pomyślał: jak, gdzie, dla kogo. Pomyślał i zrobił, bo jak wiemy, samo myślenie w dobrym kierunku to jeszcze za mało.

Wiele inicjatyw ma ludzi „po tamtej” stronie, u początku – zaangażowanych, twórczych, zgadzających się na role pomocników, robiących co trzeba dla sprawy. To samo jednak można powiedzieć i o nas, „po tej” stronie – na końcu tej nitki również potrzeba zaangażowania, działania, pozytywnej odpowiedzi. Jesteśmy w tym razem: nie tylko w tym sensie, że czasem ten sam ktoś organizuje, a czasem jest organizowany. Jesteśmy w tym razem, bo potrzebujemy siebie nawzajem. Bez przekucia pomysłu w konkret i bez odpowiedzi na te inicjatywy nam się nie uda.

Rozejrzyjmy się wokół, znajdźmy w tym łańcuchu swoje miejsce. Banalna rada dla katolików, wiem. Czasem jednak sąsiadka, która jak wiemy, robi zakupy innej sąsiadce i wyprowadza jej psa na spacer, potrzebuje naszego dobrego słowa. Albo czegokolwiek. Klasztorne obiady dla potrzebujących byłyby łatwiejsze do zorganizowania dzięki naszej „porcji marchewki” raz w miesiącu. A jeśli naszym talentem jest praca, dobrze płatne pomnażanie jakiegoś dobra – to naprawdę super: wiemy, co robić! Zasięg i lokalny, i ogólnoświatowy; i czas, i pieniądze; i własne moce przerobowe, i wspieranie innych: co tylko zechcemy, do wyboru, do koloru.
Nie tylko praca urzędu (i życie petentów) jest dzisiaj prostsze, dawanie dobra również. Szkoda by było z tego nie skorzystać.