Wojna na Ukrainie zmieniła Joe Bidena. Czy „nieobiecujący” prezydent stał się mężem stanu?

Jacek Dziedzina

GN 9/2023 |

publikacja 02.03.2023 00:00

Postawą wobec wojny na Ukrainie Joe Biden przełamał opinię chwiejnego przywódcy bez wizji w polityce zagranicznej.

Joe Biden w rozmowie z Wołodymyrem Zełenskim przed Murem Pamięci Poległych za Ukrainę w Kijowie 20 lutego 2023 roku. UKRAINIAN PRESIDENTIAL PRESS SERVICE /epa/pap Joe Biden w rozmowie z Wołodymyrem Zełenskim przed Murem Pamięci Poległych za Ukrainę w Kijowie 20 lutego 2023 roku.

Nowe szaty prezydenta Jego podróż do Kijowa była nie tylko wsparciem Ukrainy i demonstracją siły Stanów Zjednoczonych przed Rosją. I nie tylko wyrazem odwagi, wypływającej z przekonania, że tam po prostu trzeba pojechać. To była również jego osobista… pielgrzymka pokutna jako polityka. Biden ma zapewne świadomość, że część jego wcześniejszych działań i wypowiedzi ułatwiła Putinowi pełnoskalową inwazję na Ukrainę.

„Niewielka agresja”

Gdy ponad rok temu, w styczniu, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Rosja dokona pełnoskalowej agresji na Ukrainę (choć nie brakowało ekspertów, którzy dzielnie przekonywali, że Putin „się nie odważy”), prezydent Joe Biden na konferencji prasowej użył słów, których nawet sprawne służby Białego Domu nie umiały później przekręcić w taki sposób, by nie brzmiały tak, jak zabrzmiały. W dość chaotycznym wywodzie (to jedna ze słabości Bidena) prezydent dał do zrozumienia, że „niewielkie wtargnięcie” Rosji na Ukrainę spotka się z mniejszą reakcją USA i sojuszników. Dosłownie powiedział tak: „Rosja zostanie pociągnięta do odpowiedzialności, jeśli dokona inwazji – i będzie to zależne od tego, co zrobi. Jedną rzeczą jest mniejsze wtargnięcie, ale jeśli rzeczywiście zrobią to, do czego są zdolni, to będzie katastrofa dla Rosji, jeśli dokona dalszej inwazji na Ukrainę”. Władze w Kijowie były tą wypowiedzią zszokowane, tym bardziej że w stolicy Ukrainy przebywał wówczas szef amerykańskiej dyplomacji Antony Blinken. „To daje Putinowi zielone światło dla wjazdu na Ukrainę” – usłyszał sekretarz stanu od swoich zdruzgotanych ukraińskich gospodarzy. W samych Stanach media krytyczne wobec Bidena również nie przebierały w słowach. „New York Post” uznał, że uzależnianie wielkości sankcji przeciwko Rosji od skali agresji wobec Ukrainy „to zachęta do rozszarpywania Ukrainy po kawałeczku”. A brytyjski „The Times” podsumował to tak: „Wyraźne stanowisko zachodnich sojuszników, że rosyjska inwazja spotka się z druzgocącymi sankcjami wobec Moskwy, zostało zmieszane z wątpliwościami co do gwałtowności lub jedności odpowiedzi na cokolwiek innego niż atak czołgów na Kijów, ponieważ Biden uchylił rąbka tajemnicy na temat delikatnych zakulisowych dyskusji w sposób bardziej przypominający gadatliwego senatora niż prezydenta doglądającego delikatny kryzys międzynarodowy”.

Zaproszenie do inwazji?

Nie pomogło późniejsze tłumaczenie samego Bidena i służb Białego Domu, że prezydent, mówiąc o „niewielkim wtargnięciu”, miał na myśli np. atak cybernetyczny. W chwili największego od dekad napięcia i realnej groźby wojny każde niejednoznaczne słowo wypowiedziane przez głowę supermocarstwa było igraniem z ogniem. Zwłaszcza że w wypowiedziach Bidena w tamtych dniach pojawiało się wiele innych elementów, które w Moskwie z pewnością były odbierane jako wyraz słabości: a to obietnica, że Ukraina nie stanie się w najbliższym czasie członkiem NATO, a to publiczne sugerowanie, że Putin nie ma innego wyjścia, jak tylko zaatakować, ponieważ zaszedł już za daleko (sic!), a nawet sugestia, że Putin wygra, choć poniesie wielkie straty… „Jest to zaproszenie do zabrania jednego kawałka Ukrainy teraz – i kolejnych kawałków później. Co za katastrofa. Nic dziwnego, że personel Bidena robi wszystko, co w jego mocy, aby trzymać prezydenta z daleka od prasy” – NYP nie miał litości dla Bidena. Podobnie „The Times”: „Prezydent Biden wciąż jeszcze przemawiał na długiej jak maraton konferencji prasowej, kiedy Biały Dom rozpoczął operację sprzątania po jego nieostrożnych uwagach ujawniających podziały w NATO w sprawie Ukrainy. Po stwierdzeniu, że niewielkie wtargnięcie spowoduje, że członkowie NATO będą musieli się kłócić o to, co robić, a czego nie robić, prezydent wrócił później do rozróżniania konsekwencji cyberataku i gorącej wojny. Ale szkody zostały już wyrządzone”. Z kolei niemiecki „Die Welt” pisał: „W przeddzień możliwej rosyjskiej inwazji na Ukrainę, czyli wojny w środku Europy, prezydent USA filozofuje na temat tego, co mogłoby być niewielkim najazdem Rosji i, pośrednio, powściągliwą reakcją NATO. Mówiąc wprost: czy USA chcą przyznać Rosji niewielką część Ukrainy?”. A koledzy z „Der Spiegel” zapytali wprost: „Czy Biden właśnie prawie dał Putinowi przepustkę do częściowej inwazji na Ukrainę?”.

Nieszczęsny Nord Stream

Ale zarówno Ukraińcy, jak i polityczni przeciwnicy Bidena w USA pamiętali o czymś jeszcze ważniejszym: kilka miesięcy wcześniej prezydent zrezygnował z nałożenia sankcji na spółkę Nord Stream 2 AG, odpowiedzialną za budowę niesławnego gazociągu z Rosji do Niemiec. Powszechnie zostało to uznane za puszczenie oczka do Putina i sygnał, że Waszyngton nie będzie utrudniał dokończenia tego pachnącego na odległość wojną projektu. „To niepojęte. Lekceważąc amerykańskie prawo, Biden czynnie pomaga Putinowi zbudować jego gazociąg” – napisał w maju 2021 roku na Twitterze konserwatywny senator Ted Cruz. I dodał, że rząd Bidena „staje się najbardziej przyjaznym Rosji rządem współczesnej ery”. Tak ostra opinia była uzasadniona, biorąc pod uwagę fakt, że choć amerykański Departament Stanu, prezentując przed Kongresem raport w sprawie Nord Stream 2, przyznał, iż należąca do Gazpromu spółka Nord Stream 2 AG oraz jej dyrektor prowadzą działalność, która podlega sankcjom, to zarazem zrezygnował z nałożenia tychże sankcji… powołując się na interes narodowy Stanów Zjednoczonych. Sprawa z pewnością wymagałaby zwołania w tej sprawie specjalnej komisji śledczej, bo o ile niefortunne wypowiedzi Bidena można jeszcze próbować tłumaczyć „skomplikowaną składnią” (to też określenie z mediów amerykańskich), o tyle tak ciężkie w skutkach decyzje jego administracji każą szukać głębszych przyczyn i motywacji. W każdym razie, gdy 24 lutego ubiegłego roku Rosja zaczęła pełnoskalową inwazję na Ukrainę, dominowało przekonanie, że Biden ułatwił Putinowi podjęcie decyzji o wojnie. Zapewne świadomość tej odpowiedzialności sprawiła, że amerykański prezydent w ciągu minionego roku zmienił swoją postawę wobec Rosji w sposób zdecydowany. Duża w tym zasługa jego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, Jake’a Sullivana, ale Bidenowi trzeba oddać, że postanowił się go słuchać. I z pewnością wyjazd do Kijowa był wynikiem jego osobistej potrzeby „odpokutowania” tego wszystkiego, co wcześniej mogło zostać uznane – słusznie lub nie – za ułatwianie działania Putinowi.

Chaos świata

W pewnym sensie trwająca za naszą wschodnią granicą wojna pozwoliła Bidenowi zrehabilitować się nie tylko kwestii Ukrainy. Wymienione wyżej wpadki, wynikające albo z niewłaściwego rozeznania zagrożenia, albo z kłopotów komunikacyjnych, nie były jedynymi, które zaważyły na wizerunku Bidena jako słabego prezydenta. Nawet zwolennicy demokratów i jego samego przyznawali, że Biden okazał się jeszcze bardziej chaotyczny w kwestiach zagranicznych niż uznawany wcześniej za takiego (czy słusznie – to kwestia do dyskusji) Donald Trump. „Wielu analityków polityki zagranicznej odetchnęło z ulgą, gdy dwa lata temu Joe Biden zastąpił Donalda Trumpa w Białym Domu” – pisze na łamach „Foreign Affairs” Kori Schake, w latach 2007–2008 zastępca dyrektora ds. planowania polityki w Departamencie Stanu USA. „Jednak pierwsze dwa lata prezydentury Bidena nie potwierdziły tego optymizmu ani obietnicy. Zamiast tego mnoży się zamieszanie, z niepokojącą rozbieżnością między deklarowanymi priorytetami administracji a jej postępowaniem” – pisze Schake. Jej zdaniem głównym mankamentem strategii bezpieczeństwa narodowego Bidena jest brak wizji gospodarczej, która pozwoliłaby Stanom Zjednoczonym i innym krajom zmniejszyć zależność od chińskich produktów i rynków. Według niej brakuje również spójności w polityce wobec Chin: „Uznanie przez administrację pilnego zagrożenia militarnego ze strony Chin nie spowodowało wystarczającej zmiany w rzeczywistej polityce, zarówno pod względem budżetu obronnego, jak i sposobu, w jaki decydenci rozmieszczają siły amerykańskie. Departament Stanu nie jest wystarczająco silny, aby nadrobić te braki, i często jest odsuwany na boczny tor”.

Doktryna Bidena

Ta opinia pokrywa się z innymi krytycznym ocenami polityki zagranicznej Bidena, zwłaszcza ze strony amerykańskich sojuszników z Azji Wschodniej, których prośby o pomoc w zmniejszeniu ich zależności gospodarczej od Chin nie doczekały się od Waszyngtonu przedstawienia jakiegoś planu. I nie chodzi bynajmniej o wymuszanie czegokolwiek środkami militarnymi, przecież żaden z tych krajów nie chce wojny. Tutaj najgłośniej pomocy domagają się Japonia i Korea Południowa, ale również Australia – te trzy państwa zwróciły się oficjalnie do Stanów Zjednoczonych o poważniejsze zaangażowanie się w wolny handel w regionie Indo-Pacyfiku i rozwijania rynków i łańcuchów dostaw niezależnie od Chin. „Ale ekonomiczna deska polityki zagranicznej Bidena wydaje się zainteresowana tylko zmiennymi kolejami amerykańskiej polityki wewnętrznej, domagając się, aby sojusznicy dostosowali swoje gospodarki do standardów USA, i oferując niewiele ustępstw”, podsumowuje Kori Schake.

O braku wizji polityki zagranicznej u Bidena mówił tydzień temu na łamach GN prof. Zbigniew Lewicki. – U wszystkich praktycznie prezydentów amerykańskich można było zauważyć jeśli nie gotową doktrynę, to jej przygotowywanie; określenie celów polityki zagranicznej, sposobów realizacji tych celów itd. U Bidena niczego takiego nie daje się zauważyć. Są oczywiście ostrzeżenia wobec Rosji w kontekście wojny na Ukrainie, ale to nie jest doktryna, to jest reagowanie na wydarzenia. Tego mi brakuje u Bidena – wyraźnej myśli w polityce zagranicznej. Dlatego w przypadku Ukrainy, biorąc pod uwagę całość, można powiedzieć, że Biden zachował się lepiej, niż można się było obawiać – zaznaczył. Rozmawialiśmy przed wizytą Bidena w Kijowie i przed ogłoszeniem nowego pakietu pomocy dla Ukrainy (w wysokości 2 mld dolarów). To z pewnością pozwala prezydentowi USA naprawić swoje zeszłoroczne i wcześniejsze wpadki wizerunkowe. Na pewno też cementuje zaangażowanie USA w obronę naszej części Europy. Pytanie, czy to wystarczy, by mówić o przemyślanej i spójnej „doktrynie Bidena”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.