Zbrodnia katyńska: konsekwencja „IV rozbioru Polski”, czyli paktu Ribbentrop–Mołotow

Andrzej Grajewski

GN 16/2023 |

publikacja 20.04.2023 00:00

Wymordowanie na rozkaz Stalina i ścisłego kierownictwa sowieckiej partii komunistycznej wiosną 1940 r. ponad 22 tys. polskich jeńców wojennych oraz cywili było bezprecedensowym w dziejach świata ludobójstwem, którego skutki trwają do dzisiaj.

20 września 1939 r. Spotkanie żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej w Brześciu nad Bugiem. Odbyła się tam wspólna defilada zwycięstwa obu zaprzyjaźnionych armii. wikimedia 20 września 1939 r. Spotkanie żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej w Brześciu nad Bugiem. Odbyła się tam wspólna defilada zwycięstwa obu zaprzyjaźnionych armii.

Opowieść o zbrodni katyńskiej należy zacząć 23 sierpnia 1939 r., kiedy na Kremlu uroczyście podpisany został traktat między Związkiem Sowieckim a III Rzeszą. Pod dokumentem, wypełniając wolę swych przywódców Hitlera i Stalina, podpisy złożyli minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop oraz przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych (premier) i komisarz spraw zagranicznych Związku Sowieckiego Wiaczesław Mołotow. Był to w istocie IV rozbiór Polski. Jego najważniejszą częścią był tajny protokół, który rozgraniczał linię sowieckich i niemieckich interesów wzdłuż linii rzek Narwi, Wisły i Sanu. Wykonując te ustalenia, 17 września 1939 r. Armia Czerwona wkroczyła na wschodnie terytoria państwa polskiego, od ponad dwóch tygodni walczącego z niemiecką agresją.

Jeńcy niewypowiedzianej wojny

Polskie dowództwo, zaskoczone sytuacją, nie chciało prowadzić beznadziejnej walki na dwa fronty. Marszałek Edward Rydz-Śmigły nakazał, aby polskie jednostki „najkrótszymi drogami” wycofały się na Węgry i do Rumunii. Zasadnicza dyrektywa rozkazu sprowadzała się do zdania: „Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów”. Później marszałek tłumaczył, że chciał w ten sposób uniknąć dalszych strat i „ratować to, co się da uratować”. W praktyce jednak na Węgry udało się przedostać nieco ponad 70 tys. żołnierzy. Skutki tej decyzji były fatalne, podobnie jak brak jednoznacznego stwierdzenia faktu, że Związek Sowiecki znalazł się w stanie wojny z Polską, co spowodowało m.in. to, że nieoczywisty był status żołnierzy, którzy – najczęściej bez walki – dostali się do sowieckiej niewoli. Opór nawale ze wschodu stawiały jednostki Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP), m.in. w dużych bitwach pod Szackiem i Wytycznem, a także żołnierze Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”. Do legendy przeszła heroiczna obrona Grodna, w której żołnierzy wspomagali cywile, głównie młodzież. Jednak zdecydowana większość polskich jednostek z Armią Czerwoną nie walczyła. Do końca września Sowieci wzięli do niewoli ok. 250 tys. polskich żołnierzy i przedstawicieli innych służb mundurowych, przede wszystkim policji oraz KOP, których traktowali jako jeńców wojennych (wojennoplennyje). W ciągu dwóch miesięcy zwolniono ok. 42 tys. szeregowców i podoficerów pochodzących z terenów okupowanych przez Związek Sowiecki. W kolejnych tygodniach zwolniono ponad 42 tys. jeńców wywodzących się z terenów anektowanych przez III Rzeszę. Szeregowców i podoficerów umieszczono w obozach pracy, a oficerów oraz kadrę kierowniczą zatrzymano w specjalnych obozach.

W obozach jenieckich i więzieniach

Sowieckie kierownictwo zdecydowało, że o ich dalszym losie decydować będzie Ławrientij Beria, zwierzchnik wszystkich formacji działających w ramach Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD). Przekazanie jeńców pod nadzór policji politycznej oznaczało, że są oni traktowani jako element kontrrewolucyjny, niebezpieczny dla sowieckiego państwa. 19 września 1939 r. w ramach NKWD utworzono Zarząd ds. Jeńców Wojennych, którego naczelnikiem został Piotr Soprunienko.

Oficerów służby czynnej oraz rezerwistów, zmobilizowanych dopiero w sierpniu 1939 r., zamknięto w dwóch obozach: w Kozielsku w obwodzie kałuskim, ok. 250 km od Smoleńska, oraz w Starobielsku we wschodniej Ukrainie. Policjantów, pracowników wywiadu i kontrwywiadu, funkcjonariuszy Służby Więziennej, żołnierzy KOP, osadników wojskowych, urzędników państwowych osadzono w obozie w Ostaszkowie, położonym na wyspie Stołbnyj nad jeziorem Seliger, ok. 180 km od Tweru (wówczas Kalinin). Wszystkie obozy mieściły się na terenie byłych prawosławnych monastyrów, z których mnichów wygnano już w latach 20. i 30. ubiegłego wieku. Wstawiono tam prowizoryczne piętrowe prycze bądź pośpiesznie postawiono baraki, w których zamieszkali jeńcy. Warunki we wszystkich obozach były bardzo ciężkie. Brakowało żywności, dokuczały chłód i fatalny stan higieny.

Od początku jeńcy byli poddawani zmasowanej agitacji i nieustannej propagandzie. Trwały nieustanne przesłuchania, nastawione na badanie ich sympatii politycznych. Jednocześnie zezwolono im na korespondencję z rodzinami w kraju, która, chociaż cenzurowana, dla ich bliskich była dowodem, że przeżyli, oraz informowała, gdzie się znajdują. Jak się wydaje, jesienią 1939 r. sowieckie kierownictwo nie podjęło jeszcze decyzji, co zrobić z polskimi jeńcami. Zastanawiano się, ilu z nich można przeciągnąć na swoją stronę. W tym celu 31 października 1939 r. do Kozielska przyjechał major Wasilij Zarubin, funkcjonariusz sowieckiego wywiadu, który wraz z kilkoma oficerami rozpoczął systematyczne rozmowy z jeńcami. Takie same działania prowadzone były w Starobielsku i Ostaszkowie. Ich celem było wyselekcjonowanie osób użytecznych dla sowieckiego państwa bądź gotowych na podjęcie z nim współpracy. Stan jeńców w poszczególnych obozach stale ulegał zmianie. W kwietniu 1940 r., zanim ruszyły transporty śmierci, w Kozielsku osadzonych było 4599 jeńców, w Starobielsku 3894, a w Ostaszkowie 6364.

Nie tylko jednak jeńcy mieli stać się ofiarami decyzji, które Stalin i jego najbliżsi współpracownicy podjęli w marcu 1940 r. Jesienią 1939 r. na terenach Rzeczypospolitej anektowanych przez Związek Sowiecki przeprowadzono masowe aresztowania oraz deportacje Polaków wymierzone przede wszystkim w środowiska miejscowych elit, oficerów rezerwy, działaczy organizacji społecznych, przedsiębiorców, nauczycieli, duchownych różnych wyznań. Do Kazachstanu oraz na Syberię do 1 grudnia 1939 r. wywieziono ponad 275 tys. osób. Ponad 400 tys. zostało aresztowanych i w ciągu kolejnych tygodni odbywała się ich szczegółowa selekcja. Kilkanaście tysięcy spośród nich umieszczono w różnych więzieniach na terytorium zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy. W marcu 1940 r. zaczęto ich przewozić do centralnych więzień w Mińsku oraz do Kijowa. Tam miał ich spotkać ten sam los co jeńców osadzonych w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Mieli zginąć, gdyż byli intelektualną i patriotyczną elitą, skazaną na zagładę, aby Moskwa mogła zrealizować plan podporządkowania ziem polskich, zagarniętych we wrześniu 1939 r.

Kaci byli gotowi

Jednym z powodów, dla których sowieckie kierownictwo zdecydowało się w marcu 1940 r. na wymordowanie ponad 22 tysięcy Polaków, było przekonanie, że to najlepszy sposób na rozwiązanie problemu. „Wrogów” bezlitośnie zabijano w czasie wojny domowej czy później, podczas kolektywizacji. Od czerwca 1937 r. w państwie Stalina nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Rozkaz NKWD nr 00447 z lipca 1937 r., zatwierdzony przez Biuro Polityczne, nakazujący likwidację „elementów antysowieckich”, nie zawierał żadnych nazwisk ani wskazówek, tylko polecenie zabicia określonej liczby obywateli. Rozpoczął okres Wielkiego Terroru (1937–1939), którego bilans był straszny. W ocenie historyka Olega Khlevniuka rozstrzelano wtedy 700 tys. osób, a do łagrów zesłano 1,6 mln osób. W wyniku tych działań Stalin dysponował najliczniejszą w dziejach morderczą formacją tajnej policji, funkcjonującą w ramach NKWD. Czystki, które pod koniec lat 30. ubiegłego wieku dotknęły także jej funkcjonariuszy, spowodowały, że w służbie pozostali tylko najbardziej fanatyczni i odczłowieczeni mordercy, dla których masowe zabijanie stało się codziennością i sposobem na życie.

Przy mordowaniu Polaków zastosowano szereg instrumentów prawnych oraz rozwiązań organizacyjnych, powstałych w okresie Wielkiego Terroru wyłącznie po to, aby w skali masowej szybko wymordować dziesiątki tysięcy osób, używając do tego stosunkowo nielicznych formacji. Dość powiedzieć, że w wymordowaniu w nieco ponad miesiąc 14 700 polskich jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa brało bezpośredni udział zaledwie 125 funkcjonariuszy aparatu centralnego NKWD oraz zarządów NKWD w obwodach smoleńskim, kalinińskim i charkowskim, a więc tam, gdzie odbywały się rozstrzelania. W tym część z nich nie uczestniczyła w egzekucjach, lecz sporządzała dokumenty, brała udział w transporcie zwłok na miejsce pochówku bądź zasypywaniu mogił. Wcześniej jednak użyto szerokiego zaplecza logistycznego, przede wszystkim specjalnych jednostek transportowych NKWD, aby przewieźć Polaków z obozów do odległych nieraz miejsc kaźni, które zostały wybrane ze względu na to, by można było tam szybko pozbyć się ciał pomordowanych. Był to także element wypracowany przez NKWD w czasach Wielkiego Terroru. Wszystkie znane miejsca pochówku ofiar zbrodni katyńskiej znajdują się na terenie, gdzie już w latach 30. ubiegłego wieku systematycznie grzebano rozstrzelanych w czasie Wielkiego Terroru obywateli sowieckich. Stalin i ludzie z jego najbliższego otoczenia byli więc do zbrodni na Polakach przygotowani mentalnie i mieli skuteczne narzędzia, aby mord wykonać w taki sposób, by prawda o ofiarach nigdy nie została ujawniona. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.