Alternatywne historie. „Gdyby Józef Piłsudski w 1920 roku podjął inne decyzje...”

Piotr Legutko

GN 29/2023 |

publikacja 20.07.2023 00:00

Jak Piłsudski nie uratował świata przed bolszewikami.

Naczelnik Państwa Józef Piłsudski (pierwszy z lewej), premier Ignacy Paderewski (drugi z lewej), minister spraw wewnętrznych Stanisław Wojciechowski (trzeci z lewej) oraz adiutant Naczelnika Państwa porucznik Tadeusz Kasprzycki (pierwszy z prawej) po uroczystym nabożeństwie w katedrze św. Jana w Warszawie 9.02.1919 r. NAC Naczelnik Państwa Józef Piłsudski (pierwszy z lewej), premier Ignacy Paderewski (drugi z lewej), minister spraw wewnętrznych Stanisław Wojciechowski (trzeci z lewej) oraz adiutant Naczelnika Państwa porucznik Tadeusz Kasprzycki (pierwszy z prawej) po uroczystym nabożeństwie w katedrze św. Jana w Warszawie 9.02.1919 r.

Lubimy spierać się o historię. Nie tylko tę, która wydarzyła się naprawdę. Półki księgarskie uginają się pod ciężarem książek przedstawiających alternatywne scenariusze przeszłych wydarzeń. Jeszcze odważniej jest w sieci, gdzie eksperci amatorzy z pewnością niedostępną zawodowym badaczom (ceniącym ostrożność sądów) głoszą: co by to było, gdyby… Jednym z najpopularniejszych bohaterów takich opowieści jest Józef Piłsudski, który mógł zmienić losy świata, dobijając bolszewików. Niestety, tego nie zrobił – i to dwukrotnie.

Jak towarzysz z towarzyszem

„Gdyby Józef Piłsudski w 1920 roku podjął inne decyzje, Polsce i całemu światu oszczędzona zostałaby krwawa epoka totalitaryzmów. Nazwiska Hitler i Stalin nic by nam dzisiaj nie mówiły”. Taką śmiałą tezę postawił Piotr Zychowicz w swojej książce pod tytułem „Pakt Piłsudski–Lenin. Czyli jak Polacy uratowali bolszewizm”. Rozwinięcie tej tezy jest banalnie proste – podobnie jak wszystkie alternatywne scenariusze historii. Gdyby jesienią 1919 roku Marszałek wsparł całą swoją potęgą generała Antona Denikina, „biali” bez wątpienia wygraliby wojnę domową w Rosji i komunizm nie zakorzeniłby się nad Wołgą. Ale towarzysz Piłsudski wolał paktować z towarzyszem Leninem (jak socjalista z socjalistą), którego zresztą wsparł po raz drugi, rok później, godząc się na warunki pokoju w Rydze.

Powyższe tezy nie są oczywiście nowe. Stawiali je wcześniej na przykład Józef Mackiewicz i Aleksander Sołżenicyn, wywołując gwałtowne polemiki, głównie na Zachodzie, bo w PRL nie dyskutowało się o wojnie polsko-bolszewickiej, a obaj pisarze należeli do wyklętych, nieobecnych w obiegu czytelniczym. Nic dziwnego, że gdy ich książki trafiły wreszcie pod strzechy, zarzuty wobec Marszałka powróciły z nową siłą. Wspierane tym, co historię alternatywną odróżnia od tej naukowej: ignorowaniem kontekstu i opieraniem tez na wiedzy, którą mamy dopiero dziś.

Zachód mówi „nie”

Zacznijmy od kontekstu, wspierani przez prof. Andrzeja Nowaka, który w ciągu ostatnich lat w sposób najbardziej rzeczowy i kompetentny zwalcza opisaną wyżej teorię (ostatnio w cyklicznej audycji „Historia żywa”, prezentowanej na antenie radiowej Jedynki). Rzeczywiście, jesienią 1919 roku gen. Anton Denikin zarzucił w dramatycznym liście Piłsudskiemu, że celowo wstrzymał działania Wojska Polskiego, co pozwoliło Armii Czerwonej skierować całe siły przeciw Białej Armii. Wiadomo jednak nie od dziś, że Marszałek to zrobił, ponieważ inaczej postąpić nie mógł.

Kontekst jest następujący: Niemcy nie ratyfikowały wówczas jeszcze traktatu wersalskiego. Nie było więc żadnej gwarancji, że Polska może czuć się bezpieczna od strony zachodniej, idąc „na całość” na wschód. Piłsudski poprosił urzędującego wówczas premiera Ignacego Paderewskiego, by wysondował Radę Najwyższą Ententy, czy możemy liczyć na wsparcie polityczne i sprzętowe w realizacji śmiałego planu polskiej ofensywy na Moskwę. Paderewski uzyskał jednoznacznie negatywną odpowiedź ze strony mocarstw zachodnich. A nie jest żadną tajemnicą, że bez takiego wsparcia nie byłoby czym i z czego strzelać do bolszewików. Warto też dodać, że nie było wówczas w Polsce żadnego ugrupowania politycznego, które popierałoby pójście w sukurs generałowi Denikinowi.

Kto miał ratować Rosję?

Profesor Andrzej Nowak przypomina, że Wojsko Polskie liczyło w tamtym momencie około 600 tys. żołnierzy, którzy w większości nie byli jeszcze przećwiczeni w bojach. Armia Czerwona miała około 3,5 mln żołnierzy, natomiast Biała Armia – około 650 tys. Już same te liczby nie pasują do malowniczego obrazu wydających ostatnie tchnienie bolszewików, których należało w 1919 roku dobić (nawet bez broni i „przy użyciu” świeżego rekruta).

Spoglądając chłodno na ówczesną sytuację w Rosji, trudno też ignorować fakt, że „biali” nie mieli wystarczającego wsparcia wśród swoich rodaków. „Czy Polska miała zastąpić Rosjan w walce o białą Rosję?” – pyta retorycznie prof. Nowak. I wskazuje najsłabszy punkt omawianej tu spiskowej teorii dziejów. W słynnym, wspominanym już liście Denikina do Piłsudskiego nie było żadnej politycznej oferty dla Polski. Mało tego, podczas rozmów z wysłannikami Marszałka (których było wiele) generał stawiał sprawę jasno i uczciwie, jak mu honor oficerski nakazywał: nie oddamy ani centymetra kwadratowego rosyjskiego imperium. Lwów i Wilno na zawsze będą do niego należeć.

W tym momencie wkraczamy na najciekawszą ścieżkę rozumowania wszystkich oskarżycieli Piłsudskiego – od Mackiewicza po Zychowicza. Uważają oni, że Marszałek powinien mimo wszystko wesprzeć „białych”, bo przecież „czerwoni” to zło wcielone, po stokroć groźniejsze dla Polski i świata od carskiej Rosji. To święta prawda – gdy głosi się ją w latach 60. czy 70. XX wieku (Mackiewicz, Sołżenicyn), nie mówiąc już o czasach nam współczesnych. W roku 1919 nikt takiej świadomości jednak nie miał. Prezentyzm to grzech analizy historycznej polegający na ocenie zdarzeń i decyzji podejmowanych w przeszłości ze współczesnej perspektywy.

Przesądzony los „białych”

Józef Mackiewicz tworzył swoją (znakomitą skądinąd) powieść „Lewa wolna”, w której rozpisał na dialogi bohaterów akt oskarżenia wobec Marszałka z perspektywy czterdziestu lat istnienia imperium zła, po Katyniu – który widział na własne oczy, po osobistym doświadczeniu sowieckiej okupacji Wilna. Pisał z dystansu, emocjonalnie i ahistorycznie. Bo fakty są inne. Piłsudski jesienią 1919 roku nie mógł podjąć decyzji niemającej poparcia Zachodu… ale i rodaków. Kraj był zrujnowany, ludzie zmęczeni Wielką Wojną. Analizując źródła, wspomnienia, pamiętniki i dokumenty z tamtego czasu, możemy być pewni, że nawet rok później tak naprawdę nikt nie chciał bić się z bolszewikami po wypędzeniu ich z granic Polski.

I czy rzeczywiście – abstrahując od wszystkich wyżej wymienionych argumentów – wsparcie Denikina przez Piłsudskiego zmieniłoby losy świata? Mówiąc delikatnie – jest to mało prawdopodobne. Zdaniem praktycznie wszystkich znawców historii Rosji, choćby prof. Richarda Pipesa, zwycięstwo Armii Czerwonej nad „białymi” było z góry przesądzone ze względu na jej ogromną przewagę w ludziach i sprzęcie oraz korzystniejsze położenie geopolityczne. Pipes pisał, że „biali” nie rozumieli charakteru wojny domowej i stanowczo nie chcieli uznać niepodległości nierosyjskich ziem dawnego imperium, ale nawet rozsądniejsza polityka i lepsze planowanie strategiczne nie zapobiegły ich klęsce. W dodatku Zachód już latem 1920 roku skorygował kurs i wymuszał na Polsce polityczne ustępstwa wobec bolszewików, które omal nie doprowadziły do faktycznej katastrofy. Losy świata bowiem rzeczywiście mogłyby się inaczej potoczyć, gdyby nie Bitwa Warszawska.

Polska zawsze winna

Można oczywiście uważać, że alternatywne scenariusze historii to inspirująca, ciekawa rozrywka, ucząca samodzielnego myślenia, poszerzająca horyzonty. Pod warunkiem, że nie traktuje się jej za bardzo serio. Niestety jest inaczej. „Irytują mnie te pytania i ich stałe ponawianie w debacie publicznej czy historycznej – mówił w radiowej audycji prof. Nowak, nawiązując do omawianej tu teorii – bo one mają pewien wspólny mianownik: to Polska jest zawsze winna i odpowiada za największe nieszczęścia w historii. A przecież to nie Polska odpowiada za nieszczęścia, które spadły wtedy na Rosję, lecz bolszewicy i »biali« zaślepieni w swoim imperializmie”.

Faktycznie, jeśli spojrzeć na cały szereg innych alternatywnych scenariuszy historii, jakże często mają one w sobie ten właśnie element: to my jesteśmy winni. Wszak II wojna światowa także mogłaby wyglądać inaczej, gdybyśmy się dogadali z Hitlerem, a Warszawa nie zostałaby zburzona, gdyby nie „obłęd” dowódców AK. To dwie, bardzo dziś popularne ahistoryczne teorie, mające niemałą rzeszę zwolenników. Nie ma dla nich znaczenia, że z Niemcami nikt w Polsce w 1939 roku nie chciał się układać (ani oni z nami). I że o takim, a nie innym losie Warszawy przesądzili Hitler oraz Stalin, a nie Bór-Komorowski. Motyw przewodni wszystkich tych scenariuszy jest bowiem jeden: sami sobie jesteśmy winni. Bo – jak wiadomo – Polak (w odróżnieniu od innych nacji) mądry jest dopiero po szkodzie. Czy to nie jest krzywdzące upraszczanie historii? •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.